salcia hałas

Blogonotę tytułuję autorką, bo książki (jeszcze) nie czytałem, a ten pseudonim artstreetworkerki pragnącej zachować anonimowość sam w sobie działa na wyobraźnię.

Do polizania jednak fragment chapnięty z free demo ebuka (całkiem zresztą obszernego demo, zawierającego kilkanaście rozdziałków; guglnijcie sobie).

 

Harison Ford

 	We wtorek pada dalej, ale już mniej inwazyjnie, no i nie wieje.
 	Można już przebywać na zewnątrz, chociaż bez przyjemności.
 	To przebywamy. Stoimy i palimy. Psy łażą i posikują.
 	Elwirka ma nowy tusz do rzęs. Niebieski fluo. Wodoodporny. Śnieg pada i pada, a Elwirce nic nie spływa. Mruga fluorzęsami i mówi:
 	– Indianę Dżonsa oglądałam wczoraj, bo miałam chandrę.
 	A Łysy mi mówi, Elwirka, ale taki Harison Ford w Indianie Dżonsie to ci się tak podoba, a on to by cię już w ogóle nie słuchał, ani tego, co ty mówisz, nie robił. A ja mu mówię, ty też nie słuchasz, Piotrek, i nie robisz, a nie uśmiechasz się tak. Taki uśmiech dużo wynagradza.
 	Ale on się uśmiechał, nie? W Indianie Dżonsie bym się z nim na bank przespała. I w Poszukiwaczach zaginionej arki…
 	W Wojnach gwiezdnych był za młody, a później już za stary. Nawet we Frantiku. Ale może dlatego, że tam był smutny? Lekarzem był i żony szukał… we Francji… z taką ładną…
 	Pamiętasz Frantika? Brzydko się postarzał…
 	– No… Brzydko. A później jak z Kalistą był, to już w ogóle. On ciągle jest z Kalistą?
 	– Nie wiem. Ale jak chcesz, mogę się Aśki zapytać. Ona to wszystko wie.
 	I kapelusz miał… Mógłby tu z nami też na skrzynkach siedzieć. I z bata czasem strzelać…
 	Szkoda, że nie ma już Indiany Dżonsa.
 	– Szkoda. Ale za to jest Lara Kroft. Skąd Aśka to wszystko wie?
 	Elwirka szluga zapala, kilka razy pstryka, bo gaz jej się kończy, zaciąga się i mówi.
 	– Wie, bo czyta.
 	A potem się rozmarza, o Harisonie Fordzie chyba, i w przestrzeń spogląda, hen gdzieś poza kres falowca. Pali, marzy i skrzydełkami leciutko trzepocze, co jej spod puchówki na przecenie w Biedronce kupionej wystają.
 	– Ooo. Lara Kroft… Larę Kroft lubię. Jej puść. Tej małej zombi. Niech zobaczy. Niech się pocieszy. Feministycznie się wyedukuje. Tam jest moja ulubiona scena filmowa.
 
 
 Ulubiona scena filmowa Elwirki

 	– Jak oni jej, wiesz, kipisz w domu zrobili. Ci źli, co ją ścigali. Nawet nie pamiętam, czego szukali. Mapy może?
 	Na pewno. Mapy do skarbu. No w każdym razie, jest taka scena, że się jej włamali, straszny rozpiździel jej zrobili w domu, wszędzie jakieś rzeczy porozrzucane, pobite szkło. I dwóch facetów z szufelkami to szkło sprząta, a ona sobie siedzi jak jakaś caryca i coś sobie w białej bluzce czyta. I w ogóle o tym sprzątaniu nie myśli.

Wchodzi się w to nie od razu, chwilę potrwa rozpoznanie konwencji tego świata. A właśnie, co do konwencji: na miejscu autorki darowałbym sobie przynajmniej połowę inwersji, ale i tak jest (moim zdaniem) nieźle.

W omówieniach pojawiają się wskazania na Masłowską, pewnie działa automatyzm, że skoro rzecz się dzieje w gdańskim falowcu, megabloku, to blokersi, „język ludu”, czyli „aha, Masło”.

Ale to mylny trop. Lepszym byłaby książka Lidii Amejko Żywoty świętych osiedlowych (WAB 2007, nominacja do Nike 2008). Tyle że tam po blokowisku snują się takie postacie, jak Szopenhałer albo Chajdeger, a ramą referencyjną jest – żury Nike doceniło – kultura zwana wysoką.

U Salci Hałas natomiast, co widać z przytoczonych fragmentów, ramy referencyjnej dostarcza popkalczer.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *