podatek spadkowy od wspomnień

tło

Po polsku sprawa jest jasna: spadek to coś, co spada (najczęściej z najniższych gałęzi drzewa genealogicznego). Rodzaj manny z nieba, niezasłużone dobrodziejstwo, dar przekazywany wskutek bardzo wątpliwych moralnie wyborów (z tą manną było podobnie, wybranym – manna, reszcie – jasny przekaz: „gińcie”).

Nie ma tu czasu/miejsca na rozwijanie tych dość oczywistych kwestii. Kumulowanie własności (przed wszystkim chodzi o prywatną, ale przecież nie tylko) jest głęboko niemoralne, jedynym problemem do (pragmatycznego) rozstrzygnięcia jest miejsce, w którym przebiega granica przyzwoitości. Jeden ma 100 umownych dolarów rocznie dochodu, inny 100 milionów dolarów; wspomniana granica leży pomiędzy tymi poziomami, bliżej (ktoś jest zaskoczony?) tego pierwszego.

Jednym z narzędzi przeciwdziałania kumulacji jest podatek spadkowy; bywa kontestowany i obchodzony na tysiące sposobów, zbyt często skutecznie (no ale wiadomo, że aparat przemocy zawsze na usługach posiadaczy). Tym niemniej, popieramy, oczywiście w wydaniu progresywnym. Nie widać żadnej istotnej różnicy między „pierwszy milion ukradziony” a „pierwszy milion odziedziczony”.

opór

Takie stawianie spraw napotyka często opór. Są tego dwa powody, antropologiczny i społeczno‐polityczny.

Po pierwsze (antropologicznie), ssaczo‐gniazdowy model opiekuństwa: rodzice czują się w prawie do podejmowania działań skierowanych na zapewnienie bytu potomstwu (kosztem, oczywiście, potomstwa cudzego). Ale – zapewnienie bytu, a nie ptasiego mleczka podawanego na złotych talerzach przez armię usłużnych lokajczyków. Bytu, a nie bezwzględnej władzy nad bytem innych, nieuprzywilejowanych. Itd.

Po drugie, o czym już wspomniano, aparaty przymusu i perswazji pozostają w rękach posiadaczy. I chodzi tu o wszelkie rodzaje kapitału, również tzw. społeczny czy kulturowy. Dlatego np. w edukacji powszechnej elitarny i nieetyczny model działań „sito wyławiające najzdolniejszych”, którym poświęci się szczególny wysiłek (jakby samo uprzywilejowanie dziedziczonym kapitałem kulturowym, bo stąd głównie rekrutują się „najzdolniejsi”, nie wystarczało!), przegrywa z kontrmodelem „największy wysiłek skierowany jest na najsłabszych” (edukacyjnie najsłabszych, choć to często tylko pochodna innych niekorzystnych uwarunkowań).

własność niematerialna

Odrębnym a rozległym bagnem zagadnień są kwestie dotyczące spadkobrania praw autorskich (majątkowych i niemajątkowych). Monetyzowanie cudzych osiagnięć twórczych/intelektualnych z tytułu samego faktu urodzenia. Wydłużanie okresu, po którym uwalnia się dzieło do domeny publicznej. Disney. Spadkobiercy cenzurujacy spuściznę, ba, niekiedy niszczący dzieła. Zaprawdę, bagno bagien.

Ale tematem niniejszej blogonoty są sprawy dotąd nie uregulowane (prawnie, ani nawet obyczajem).

rodzina

Centralnym zagadnieniem dla kwestii prawa/obyczaju spadkowego jest rodzina, bo to wewnątrz niej (tak się uważa) wymiar podatku spadkowego podlega największym ulgom.

Do rozpatrzenia kategorii rodziny użyjemy trzech pojęć: głębokości, selekcji i okna obecności.

Spotykamy się często z oznajmieniami typu (przykładowo): „Jam jest potomek Sradziwiłłów! Aha!”. Jednak na głębokości 10 pokoleń wstecz (czyli jakichś 300 lat) każde z nas ma 2^10 przodków, ponad tysiąc osób. Pojedynczy pra‐Sradziwiłł to ledwie promil „pochodzeniowego udziału” Sradziwiłłów w owym (przykładowym) Jaśnie Psipańskim potomku. Oczywiście, głębokość 30 pokoleń daje przodków ponad miliard, a że cała ówczesna ludzkość była o co najmniej rząd wielkości mniej liczna, musiało dochodzić do chowu wsobnego (jako reguły, nie wyjątku); od pewnej głębokości wstecz wszyscyśmy spokrewnieni (zagadnienie populacji izolowanych pomińmy; niech rzecz dzieje się w Polsce, czyli uniwersalnym nigdzie). Genetycznie spokrewnieni – nie to jednak jest najwłaściwszym wymiarem, zwlaszcza w kulturach patrylinearnych, w których „pochodzenie” jest w większej mierze kwestią konwencji („uznania”).

Potomek (przykładowych) Sradziwiłłów jest zatem takim samym kundlem, jak my wszyscy: zaświadcza o tym solidny tłum 1023 przodków (na głębokości 10 pokoleń). Jednak symbolicznie – dokonuje selekcji: spośród tysiąca linij prowadzących wstecz wybiera jedną. Oczywiście, nieprzypadkowo; owo „dziedziczenie symboliczne” dlatego jest w (kapitałowej) cenie, że wybrana linia to zarazem linia najsilniejszej kumulacji kapitałowego kombo (majątek, koneksje, prestiż, kulturowy wyzysk).

Jeśli tak, to taki akces (będący rodzajem uzurpacji, pamiętajmy o promilowym udziale pochodzeniowym!), próba dołożenia kolejnej warstwy do już nawarstwionej kumulacji, tym bardziej (a nie: tym mniej) wymaga progresywnego opodatkowania.

Również w dziedzinie wspomnień, w tym samozwańczym „kustoszowaniu pamięci/dziedzictwa”, jak by to szumnie (posiadacze dysponują narzędziami perswazji/propagandy!) ujęli przedstawiciele Jaśnie Psipańskich.

Jakie są na tym polu „granice przyzwoitości”?

okno obecności

Wyobraźmy sobie „genealogiczny las” (że nie czyste, w nieskończoność rozwidlające się drzewo, to już wiemy: to niemożliwe); na którejś jego gałęzi przycupnął dany osobnik X.

Ma on osobisty wgląd w najwyżej 3 pokolenia wstecz (a w te pra‐najstarsze – już tylko wgląd zapośredniczony, przez rodzinne legendy i gędźby), to samo dotyczy zstępnych: o prawnukach już się tylko wie, nie uczestniczy się w ich życiu. I ten wymiar 2–3 pokoleń (w obie strony) to rozpiętość „okna obecności” (w rodzinie rozumianej jako „podlas” owego genealogicznego lasu).

Wspomnienia dotyczące osób współ‐żyjących w ramach zadanych przez okno obecności są w jakiejś mierze wspomnieniami własnymi. I ich monetyzacja (jako rodzaju „własności osobistej”) nie budzi zasadniczych sprzeciwów.

Jednak im dalej w czasie i im dalej w przestrzeni genealogicznej (w sensie np. odległości do sąsiednich konarów lasu; siostrzenica żony stryja pradziada to ktoś, kto istnieje [przeważnie] wyłącznie symbolicznie), tym ostrzej opodatkowane powinno być dołączanie cudzego kapitału do monetyzowanych wspomnień, bo wyjaśnienie „ale przecież rodzina!” budzi tylko politowanie. Jak to jednak egzekwować?

przykład z życia

Weźmy znanego D. Zmonetyzował [również: w prestiżu] historię własnej babci w cieszącej się popularnością powieści L. Powinien zapłacić podatek; przyznajemy ulgę, bo przypadek mieści się jeszcze w oknie obecności. Ale wszystkie kolejne gędźby, przywoływanie „stryja dziadka, który w 18.. coś tam” – niech płaci! A im częściej (i dłużej) przynudza – tym słoniej!

Jak? Nie wiem, nie mam tego przemyślanego do końca (anyone?), może poddaniem takich ekscesów przemilczaniu, może trzeba wykpiwać czy szydzić ( w imię solidarności z owym 1023 osobami, metaforycznie mówiąc).

manifest kundla

Tu miał być. Jako nadające smaku blogonotce zwierzenie osobiste i deklaracja postawy. Może jeszcze będzie; na razie zastrzegam tę nazwę, a jednocześnie zabraniam jakimkolwiek potomkom odnoszenie jakichkolwiek korzyści, związanych z niniejszym zastrzeżeniem (i ew. późniejszym tekstem właściwym)! Sami se piszcie, o sobie!

Albo o kimś z owego 1023‐legionu (zapomnianych).


PRZYPISY
Ilustracja od czapy [pun intended] – René Magritte


ZOB. TEŻ manifest kundla

  1. telemach’s avatar

    Ilustracja wcale nie jest od czapy.

    Wiesz do kogo należą wszystkie prawa autorskie do całości dorobku pana R. Magritte? To fascynująca historia. Należą one do niejakiego Charly’ego Herscovici. Charly zrobił ze sprzedaży praw do pokazywania (tłumaczenia, pisania o, a nawet używania nazwiska Magritte) doskonale prosperujący na dwóch kontynentach, wielo‑, wielomilionowy przemysł.

    Można oczywiście zadać niewygodne dla Charly’ego pytanie o to, w jaki sposób doszedł do tego do czego doszedł, skoro Magritte zmarł nie pozostawiwszy potomka, a wdowa po nim nie pozostawiła testamentu?

    Odpowiedź jest zabawna. Charly, jako student, wyprowadzał na spacer pieska wdowy. Po jej śmierci przyprowadził dwóch kolegów, którzy przed sędzią uroczyście poświadczyli, że marzeniem Georgette Magritte zawsze było przekazanie praw autorskich Charly’emu.
    To wystarczyło do nabycia praw do spadku. Od 1977 roku nawet państwo belgijskie organizując okolicznościową wystawę musi płacić Charly’emu haracz.

  2. nameste’s avatar

    @ telemach:

    Nie wiedziałem. Od dziś wierzę w Intuicję.

  3. telemach’s avatar

    Intuicja, intuicją, ale nie zdziwiłbym się wcale gdybyś otrzymał z Paryża (bo tam siedzą przestępcy od praw autorskich którzy w imieniu pana Hersovici ścigają niewinne ofiary na terenie Europy i kasują, kasują, kasują) list z zapytaniem, kto ci udzielił pozwolenia na publikację własności tego pana. O ile wiem przeczesują internet regularnie. A hersovici zagrabił również wszystkie albumy rodzinne i inne i każde zdjęcie na którym jest RM traktuje jako swoją własność. Ale może stwierdzą że się w przypadku jednej fotografii i to w dodatku w Polsce się nie opłaca?

  4. nameste’s avatar

    @ telemach:

    No cóż, fotę rąbnąłem z pinterestu, wisi tam mnóstwo i wizerunków, i dzieł Magritte’a, może hersovici‐police nie jest aż tak skuteczna. Zobaczymy.

  5. telemach’s avatar

    Korekta:
    Georgette Magritte nie zmarła (jak zasugerowałem powyżej) w 1977. Przeżyła męża o lat 19 i zeszła była dopiero w 1986. Uważała się za osobę nieśmiertelną. Dziwne to w przypadku konserwatywnej katoliczki, ale biografowie Magritte’a są w tym punkcie zgodni. Brak testamentu tłumaczą tym, że osoby uważające się za nieśmiertelne raczej nie przewidują że mogą umrzeć.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *