Ilekroć Julia Fiedorczuk mówi (pisze) o czymś wprost, w eseju, wywiadzie, publicystyce, szybko znajduje we mnie czytelnika. Mówi rzeczy niegłupie, odrębne, mocne, bezpośrednie, ciekawe. Odnotowałem blogowo kilka takich spotkań.
Jej twórczość własna, artystyczna, mija mnie z obu stron. Proza to przemyślane konstrukcje na temat stawania się podmioty kobiecej, często wobec (stawania się) innych podmiot, rodzaj anty‐bildung; książki o przemianach‐w‐niedokonaniu, o przepoczwarzeniach (ostatnio autorka lubi mówić o wylince), zrobione językiem sprawozdawczym i prostym (życzliwi recenzenci dodają słowo: „pozornie”), niezbyt dla mnie atrakcyjnym, w jakimś sensie ilustracyjne. Wolę miąższ tez (mówionych wprost) od literackich do nich rozrzedzonych ilustracji.
W poezji (tej tłumaczki i znawczyni literatury) roi się od nawiązań, hm, intertekstualnych; żeby je porozpoznawac i użyć (odbiorczo), trzeba mieć kompetencje przekraczające moje o kilka poziomów. A tam, gdzie być może nie ma dalej prowadzących tropów, i tak wyobrażam sobie, że są (tylko dla mnie niedostępne); w ten sposób wiersze Fiedorczuk mijają mnie z drugiej strony. Są jak cholerne złoterybki za szkłem akwarium. Czasem tylko sposób mówienia tak współgra z sensami, że robi mi się bardziej wszystko jedno, że coś mnie omija, więc tym samym itd. Jak poniżej (z tomiku tuż‐tuż, 2012):
Proszę powtarzać za mną
różnica między wierszem a życiem jest zawsze absolutna,
Elwiro. Tak nam poprzestawiał sens nieobecny Pan.
I przecież nawet Elwira nie naje się słowem „chleb”.
Słowem „papieros” nawet ja nie umiałbym się zaciągnąć.
Wolna przestrzeń pomiędzy obietnicą a nieobecnością
mówiącego ciała to pole gry wygenerowane przez system
boskiej nieobecności, piękne piekło i posępne niebo.
A tyś, dziecko, sądziła, że naprawdę istniejesz? Poeta mówi:
Je n'aime pas les femmes.
L'amour est à réinventer, on le sait.
Powtórzmy: w konfrontacji z poezją życie zaczyna czołgać się
jak gęś. W zderzeniu ze słowem poety życie podkula ogon
i wycofuje się, wstydliwie, w mrok,
żeby w nim grzęzły dzieci, kobiety i zwierzęta.
Powtórzmy: pod nieobecność Pana twoje skargi są nieinteresujące.
Drabina twojego ciała prowadzi tylko donikąd,
gdzie już nie kocham, nie patrzę, nie znam ciem.
Tu znajduję materiał, w który można się wgryźć. Jakże się zestarzał polski przekład tej frazy Rimbauda. Czy zaskakująca gęś to ta gęś z Andersena?
Zapaliła nowy, palił się i błyszczał, a gdzie cień padł na ścianę, stała się ona przejrzysta jak muślin; ujrzała wnętrze pokoju, gdzie stał stół przykryty białym, błyszczącym obrusem, nakryty piękną porcelaną, a na półmisku smacznie dymiła pieczona gęś, nadziana śliwkami i jabłkami; a co jeszcze było wspanialsze, gęś zeskoczyła z półmiska i zaczęła się czołgać po podłodze, z widelcem i nożem wbitym w grzbiet; doczołgała się aż do biednej dziewczynki; aż tu nagle zgasła zapałka i widać tylko było nieprzejrzystą, zimną ścianę. [Dziewczynka z zapałkami]
Albo choćby puenta z błędu. Nabiera się też (dość absurdalnej, nieprawdaż) ochoty na poszukiwania Elwiry. A sens rymuje się z fragmentem wiersza Matematyka (z tego samego tomiku):
hałaśliwa samotność poety zamkniętego w wieży ponad wsią i miastem, spisującego instrukcje obsługi kobiety i świata. Ale co to, „kobieta”? Rym do „poeta”?
No i takie mam kłopoty z Fiedorczuk. Spodziewam się, że się pogłębią, gdy za parę dni wyjdzie nowa powieść JF, Nieważkość.
-
Ta dziewczynka, te zapałki, ta gęś.
Dotyczy ciem.
Nabiera się też (dość absurdalnej, nieprawdaż (tak!)) ochoty na poszukiwania.
I ulega jej. (I jeszcze raz, i jeszcze, ale jest tylko gorzej).
1 comment
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2015/01/klopoty-z-fiedorczuk/trackback/