Z okazji —ąt złamiemy niepisaną regułę. I będzie nie tylko o książce (Drach, Wydawnictwo Literackie 2014), ale i o autorze. Oczywiście, zawsze ilekroć mówi się o książce, mówi się w pewnym sensie również o autorze, nie wprost, trudno tak całkiem oderwać dzieło od twórcy, mimo zaleceń większości szkół krytycznych. Tu jednak będzie wprost.
autor
Szczepan Twardoch jest facetem jednocześnie i przylizanym, i zamaszystym. Mowa, rzecz jasna, o Szczepanie Twardochu – figurze publicznej i medialnej, Sz.T. jako fizyczny sapiens czy właściciel swojej biografii (nazwijmy: prywatnej) nie jest interesujący (dla mnie), nie jest też poznawalny, chyba żeby bardzo się uprzeć, ale nie widzę żadnego powodu, żeby się upierać, raczej przeciwnie.
Jest zamaszysty, bo bardzo chętnie uprawia „wypowiedź zamaszystą”, obliczoną na epatowanie burżuja, gdzie przez burżuja rozumiem mejnstrimową średnią, konwenans określający dopuszczalne zachowanie pisarza w przestrzeni publicznej. Szereg takich wypowiedzi zamaszystych odnotowuje serwis wikicytaty (pl.wikiquote.org), co jest wygodne, bo nie trzeba daleko szukać. Oto kilka przykładów:
Pierdol się, Polsko.
Te wszystkie wypindrzone dupki podobne do siebie, jakby je w jednej fabryce robili, Warszawa, Kraków czy Poznań, korporacja, mieszkanko na strzeżonym osiedlu, pierdolony kotek i jego kuweta, bo na dzieci jeszcze „się nie zdecydowały”, wydaje im się, że o wszystkim decydują, takie pewne siebie, samorealizacja, samodoskonalenie i inwestowanie w siebie, a do tego ci ich, kurwa, „partnerzy”, bo to przecież nie chodzi o żaden romans, tylko właśnie „partnerzy”, wykastrowane toto zupełnie, bo się baby własnej boją nawet bardziej niż szefa w robocie – czy oni w ogóle sypiają ze sobą?
Mężczyzna ma wypełniać obowiązki wobec swojej rodziny, wobec przyjaciół i wobec samego siebie. W tej kolejności właśnie.
I tak się boję, że książka [Drach] może być teraz czytana bardzo doraźnie, że ktoś ją wykorzysta jako głos w jakiejś rozmowie o Śląsku. Nie chcę. Jeśli miałem poświęcić dwa lata życia na jakąś wypowiedź w sprawie Śląska, to niech mnie cholera weźmie.
Ten ostatni cytat to już „Magazyn Książki” (4/2014). See? Zamaszysty; szczery (co mają poświadczyć wulgaryzmy), osobny (przedstawiający się w opozycji do tego, co dosadnie potępia), wyrazisty. A zarazem, gdy się odrzuci sam tak kreowany image, zostaje tradycjonalny, patriarchalny dupek (jeden z milionów podobnych do siebie), określający się przede wszystkim wobec Obowiązku: męskiego, regionalnego, werystycznego (typu: „niepodległy twórca w służbie prawdy”).
I również przez to, nie tylko z wyglądu, jest facetem przylizanym. Ten medialny „nonkonformizm” to pozór, w gruncie rzeczy Sz.T. schlebia dominującemu polskiemu światopoglądowi: rodzina, tradycja, ojczyzna (może być „mała”), testosteron. W książkach dodaje do tego (szuflami, nie łyżeczką) seks [& drugs], zabijanie, militaria; to się sprawdza, typowe „męskie kino akcji”.
metoda
Miałem w ręku Morfinę, po przekartkowaniu nic nie zachęciło mnie do brnięcia przez tę prozę, również medialne opinie o powieści, zwłaszcza te entuzjastyczne (ze względu na powody entuzjazmu), wspierały we mnie dystans. Wcześniejsza twórczość Sz.T. – wybaczcie, wolałbym nie. Aż przyszedł (głośno otrąbiony) Drach i pomyślałem sobie: no dobrze, sprawdźmy.
Rzecz pierwsza – metoda. Można ją nazwać umownie „faktografią”. Sam jej użyłem 7 lat temu, w blogonocie pod tytułem – bez zaskoczeń – fakty; polegała na suchym wyliczeniu (z imienia, nazwiska, adresu i zajęcia) parudziesięciu mieszkańców XIX‐wiecznej Warszawy. Oczywiście nie byłem ani pierwszy, ani jedyny; metoda jest znana; za sztandarowy przykład jej zastosowania niech posłuży Życie. Instrukcja obsługi Georges’a Pereca, opasły, 700‐stronicowy zbiór faktów dotyczących „pewnej paryskiej kamienicy, po której tajemniczych wnętrzach autor oprowadza czytelnika ruchem skoczka szachowego” [cyt. za notą wydawcy polskiego].
Faktografia jako typ mimesis stoi na „odwróceniu” klasycznej teorii prawdy, uznającej za prawdziwe te zdania oznajmujące, które opisują zdarzenia (procesy, stany rzeczy) istotnie mające miejsce w tzw. rzeczywistości (czym by ona, dodam rytualnie, nie była). Działanie „odwrotne” polega na nadgryzieniu owego związku od strony opisu: a więc nie tyle „prawdziwy jest adekwatny opis rzeczywistości”, ile „za rzeczywiste uznajemy zdarzenia wiarygodnie opisane”.
Faktografia wspiera swą wiarygodność suchością wyliczeń, tonem dobitnie oznajmującym (było tak‐a‐tak, nie inaczej) i mnożeniem detali. Chodzi o wrażenie, że kwestie w opisie pominięte mogłyby być również opisane, i to dowolnie szczegółowo; jeśli nie są, to z uwagi na „pojemność percepcyjną czytelnika”, szczupłość miejsca, albo cel narracji (dla przykładu: w raporcie z sekcji zwłok nie referuje się, jakiego koloru są ściany prosektorium).
źródło
Oczywiście, musi paść pytanie o źródła prezentowanej czytelnikowi wiedzy. W mojej blogonocie źródłem był Skorowidz mieszkańców miasta Warszawy z przedmieściami na rok 1854 ułożony pod kierunkiem Zarządu Policyi. Klasyczny wszechwiedzący narrator w ogóle się nie tłumaczy, skąd wie; wie (może wiedzieć) wszystko i już. Z definicji.
U Twardocha źródłem (wszech)wiedzy jest tytułowy drach: chtoniczno‐mistyczny ziemio‐smok, miriadooka Ziemia Osobowa (tu: Śląska), wieczna, obojętna na los chodzącego po niej (lub drążącego w niej, lub w niej grzebanego, w niej rozkładającego się) stworzenia, czy będzie ono ludzkie, sarnie, ptasie czy roślinne:
We mnie tych pojęć nie ma, we mnie wartości są bezwzględne. I we mnie samym dla siebie i myśląc siebie, nie wyrażam wartości w jednostkach, nie wyrażam w jednostkach cenności, wielkości, mocy, objętości, sensu, długości, szerokości, zawartości, celowości, siły, potencjału i wszystkiego tego, co próbujecie ująć w arabskie cyfry, nie wyrażam w jednostkach, bo to jest mną i we mnie samym bezpośrednio i bardzo daleko od was, którzy chodzicie po mnie, tak jak Dorota, która chodzi po mnie w momencie czasu oznaczonym według waszej rachuby jako rok 2013 po narodzeniu Jeszuy, który został Chrystusem, chociaż wiadomo, że urodził się kiedy indziej, co oczywiście nie ma żadnego znaczenia, bo nic nie ma żadnego znaczenia, wasze losy, ich losy, czyjekolwiek losy. Nic nie oznacza niczego, wszystko tylko jest, a ja to wszystko czuję moim ciałem i widzę miriadami moich oczu. [podkr. moje – n.]
Zwrot nie ma znaczenia w różnych wariantach, niekiedy uzupełniony o jak wszystko, pada w powieści minimum 50 razy; wyrozumiali recenzenci nazywają to „hipnotyczną siłą powtórzeń”. Podobnie gęsto powtarzanym zwrotem jest konstrukcja
X robi‐to‐a‐to. W tym samym czasie, ale <ileś> lat <później | wcześniej> Y robi‐tamto‐lub‐siamto
To z kolei [wyrozumiali recenzenci itd.] jest sygnałem, że dla dracha, Ziemi Osobowej, czas jest wymiarem przestrzennym; drach przebywa w wiecznym „teraz”. By to oddać, Twardoch szatkuje i miesza wątki, przeskakuje od osoby do osoby, przeskakuje w czasie tam i sam.
(Jedynym i znaczącym wyjątkiem jest oddzielny fragment między częściami II a III zatytułowany Loretto. Höhe 165, opatrzony pretensjonalnym mottem z Księgi Hioba. Dwadzieścia kilka stron spójnej narracji z frontu I wojny światowej, z ledwie dwoma znaczącymi postaciami: Josefem Magnorem, jednym z głównych śląskich bohaterów powieści, i Friedrichem von Barnekowem, homoseksualistą i SA‐manem, który awansuje na symboliczne źródło ustroju prawnego III Rzeszy. Wyraźny wyłom konstrukcyjny; już nie obojętna [jakoby] opowieść dracha, a rodzaj ilustrowanego eseju historycznego Twardocha.)
Poza tym jednak: „narracja symultaniczna”, jak mówią recenzenci. „Powieść totalna”. No, to już wydawca:
Saga rodzinna? Wielka opowieść o Śląsku? A może powieść totalna, która wymyka się wszelkim kategoryzacjom?
(Spokojnie, nie jest tak źle z tym „wymykaniem się”.)
Zadajmy jednak pytanie naiwne, jaki jest
cel narracji
dracha? Ta Ziemia Osobowa, wyposażona w język i wszechwiedzę, obojętne (wszech)czucie [por. cytat] chodzącego po niej (i w niej) stworzenia, i, dodajmy, nieznośnie rozgadana – po co ona to opowiada? I (to również naiwne uzupełnienie) komu?
Oczywiście, znamy prawdziwą odpowiedź: opowiada powiernikowi, tj. Twardochowi, w jego pisarskim celu, jaki by nie był (a nie jest to wcale oczywiste). Prawdziwy z Twardocha wybraniec.
Ale ja pytam o cel w ramach zastosowanej konwencji faktografii. Drach, Ziemia Osobowa, wszechwiedzący i obojętny, mający w swojej chtonicznej dupie wszystkich ludzi, którzy po nim chodzili, chodzą i chodzić będą (razem z resztą stworzenia), miałby zadawać sobie trud dokonania selekcji i przedstawiania jakichś faktów komukolwiek? Po cholerę? Kompletnie niewiarygodna konstrukcja! Teleologiczny kolaps, że tak powiem, na własne życzenie autora!
treść
Po informacje dotyczące treściowej zawartości ksiażki odsyłam do recenzji, choćby do Dariusza Nowackiego, który tym razem solidniej niż zwykle odrobił lekcję. Że jednak jest ten tekst za paywallem, zacytuję fragment:
W ogóle – i to moja druga obiekcja – niedzisiejsza to powieść, naszpikowana ideami i konceptami zwietrzałego modernizmu, a w wątku współczesnym obejmującym perypetie Nikodema niemal ocierająca się o kicz w stylu Janusza Leona Wiśniewskiego (wątpliwość trzecia). Wszak ów Nikodem to bohater kiepskiego melodramatu: bogaty, wzięty architekt, który dla seksownej dziennikarki porzuca żonę i córeczkę, za co los bierze na nim srogi odwet...
Na moje czytelnicze wyczucie Drach odarty ze sztafażu konstrukcyjnego szatkowania i z perswazyjnego przegadania śląskiej Ziemi Osobowej, z całego tego darcia dracha, zredukowałby się do kilkunastu śląsko‐rodzinno‐historycznych opowieści, z których jedna (co słusznie zauważa Nowacki), ta o Nikodemie Gemanderze, wydaje się doskonale zbędna.
Czy to wystarcza? (I na co?) Trudno powiedzieć. Mnie natrętne i przegadane darcie dracha znużyło, historie jak historie, kogo interesuje, ten może być wdzięczny. Gdy idzie o kunszt literacki – cóż, nie odmawiam; widać sprawność, parę zdań przez swą celność, rytm czy oryginalność rzuciło się do oczu. Ale oceniać powieść po kilkunastu zdaniach, to jak oceniać obraz poprzez kilka milimetrów kwadratowych szczególnie ładnie zamalowanego płótna.
ZOB. TEŻ rach‐ciach‐ciach, jeszcze drach
-
Ten drach wydaje mi się jakiś geologicznie niemożliwy.
-
Jeśli to ma dowodzić, że Twardoch jest psychotycznym mordercą, to chciałbym zauważyć, że na Spitsbergenie posiadani broni z ostrą amunicją jest dozwolone, a nawet nakazane – na wypadek spotkania z niedźwiedziem.
-
Ja właśnie, po raz kolejny mówię: sprawdzam. „Drach” leży na komodzie od dwóch dni, chodzę wokół niego jak pies wokół jeża.
-
To ja jeszcze, szczerze zainteresowany metodą krytyczną wyłożoną w blogonotce: czy Szanowna Redakcja żywi jakieś mocniejsze uczucia wobec eseistyki Rymkiewicza?
Pytam, bo trudno o osobę bardziej niesłuszną światopoglądowo, przy której kogucik‐Twardoch to ulizany prymusik. Czy w ogóle Państwo czytają, nie wiem, dla samej wartości literackiej, dla językowego warsztatu, dla ładnych obrazków historycznych? Czy wstręt do historiozofii poety z Milanówka jest tak silna, że w ogóle się nie da? -
Za tytułowanie przepraszam, nie było to podyktowane ironią a wyłącznie lenistwem – nie przeszukałem dokładnie tekstu pod kątem końcówek gramatycznych, mea culpa.
Tak, w zasadzie o to chciałem zapytać, bo o ile argumenty z tekstu wydają mi się rozsądne – na tyle, na ile mogę je oceniać bez czytania ‘Dracha’ – to nadal nie rozumiem jaką wartość dodaną do lektury wnosza wynorane na fejsie fotki z wakacji pisarza.
A Rymkiewicz był podany niepolemicznie, a z ciekawości – jak radzi sobie Pan (radzisz sobie, jeśli wolisz) z oddzielaniem tekstu od autora w przypadkach skrajnych.
-
A propos mojego „piątego mandatu”: szanowny Autor przenikliwie wyczuł moją dumę związaną z faktem otrzymania tegoż (dumę, dodajmy, łączącą się z tak przykrym dlań „obowiązkiem męskim i regionalnym”, do którego też się poczuwam). Ponieważ szanowny Autor wyraźnie potępił mą radość , spieszę podkreślić, iż ww. mandat nie był konsekwencją wykroczenia przeciwko przepisom drogowym, ale wyrazem społecznego zaufania , a pełna jego nazwa (mandatu, nie zaufania) to „mandat radnego gminy Pilchowice”.
Korzystając z okazji dodam, że niedźwiedzie polarne, jakkolwiek nie opowiadają się jednoznacznie po stronie nazizmu (nawet te o imieniu Vidkun), to jednak stanowią śmiertelne zagrożenie, nie szanują mniejszości narodowych i nie są skłonne do dialogu (w tym dialogu kultur), a najlepszym sposobem na nie pozostaje tradycyjny (a fe!) karabin. Nadmieniam, że nigdzie nie nazwałem Mausera 98k „gruchotem”, byłoby to duże nadużycie z mojej strony. To bardzo dobra broń, jednak stopień skomplikowania obsługi, pojemność magazynka i ciężar stawiają go w moim prywatnym rankingu broni na niedźwiedzie niżej od półautomatycznego karabinu z 20 nabojami w magazynku lub niemal intuicyjnie obsługiwanej strzelby typu „pump action”, ładowanej oczywiście brenekami.
Bojaźń i drżenie, a także dreszcz podniecenia wywołuje we mnie fakt, iż mój profil na fejsie odgrywa tak doniosłą rolę w dziedzinie krytyki polskiej literatury współczesnej.Sąsiad
-
DZIĘKI!
Właśnie ten komentarz fejsowy wydawał mi się nieco chybionym zarzutem wobec powieści, która – o ile mi wiadomo – nie ma ambicji do opowiadania wielowarstwowej historii społecznej Śląska, a jedynie do bycia czymś w rodzaju kompilacji rozmaitych oral histories, których buceria jest usprawiedliwiona przez horyzonty myślowe opowiadających. Innymi słowy wierzę, że da się napisać niezłą powieść z perspektywy zanurzonej w patriarchalnej kulturze, w której postaci będą zredukowane do swoich społecznych ról (mężczyźni do płodzenia i walki, kobiety – do rodzenia następnych płodząco‐walczących pokoleń) ale w której taka redukcja ma sens w świecie przedstawionym.
Ale po lekturze cytowanych przez Ciebie fragmentów mam jednak niejasne przeczucie, że ‘Drach’ taką powieścią nie jest. Cóż, w zasadzie nie powinno mnie to dziwić po kilkudziesięciu stronach ‘Morfiny’, którą po prostu porzuciłem, bo tego się, cholera, nie da czytać.
16 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2014/12/darcie-dracha/trackback/