rach‐ciach‐ciach, jeszcze drach

Z kronikarskiego obowiązku odnotowuję opublikowaną w dwutygodniku.com recenzję Dracha Katarzyny Czeczot, tekst niezbyt mądry (przeważnie) i tendencyjny (miejscami). Tendencyjny, bo przekłamuje zawartość powieści (K.Cz. twierdzi, że nie ma w książce rzeczy, które jednak są, a dopisuje jej rzeczy, których w niej nie ma) – po to, by podeprzeć generalną interpretację Dracha, tezę, moim zdaniem z gruntu fałszywą, że Twardoch tak (re)konstruuje wizję Śląska, żeby pasowała do polskiej dominującej narracji historycznej.

Przyjrzyjmy się temu wywodowi. Pisze Czeczot:

Książka Twardocha, choć nie dokonuje apoteozy powstania warszawskiego, nie opłakuje ofiar Katynia, a nawet „pochyla się” nad życiem codziennym górników, dziwnie współbrzmi z dominującym w Polsce dyskursem historycznym. Decyduje o tym jednak nie tylko fabuła, nie sami bohaterowie, lecz przede wszystkim świat przedmiotów. A właściwie jeden przedmiot czy też – należałoby powiedzieć – pewien fetysz.

Jaki fetysz? Broń.

W „Drachu” wyraźna jest obsesja na punkcie broni. Precyzja, z jaką opisany tu zostaje wojskowy ekwipunek, nie ma sobie równych. [...]

Ta szczególna rekwizytornia budzi moje wątpliwości, nie dlatego, że jest tak chłopięca. Gdyby tak było, dorzuciłabym w tym miejscu parę cytatów związanych z samochodami. [...] Tytułowy drach miał – jeśli dobrze rozumiem – wprowadzać do powieści pewien biologizm, pokazywać ludzkie życie w łańcuchu innych istnień. Broń jest tu natomiast narzędziem uhistoryczniania biologii. Sposobem na umieszczenie [biologii] w obrębie znajomej narracji o przeszłości. W Polsce zaś historia jest historią wojskowości. To posunięcia militarne uchodzą za najważniejsze wydarzenia. To one tworzą narrację, która stanowi najbardziej widzialną, najlepiej dostępną propozycję tożsamości narodowej.

Mocno tu wszystko poplątane i, jako się rzekło, niezbyt mądre.

historia

Nieprawdą jest, że pokazywanie historii jako historii militarnej (i, dodać można, perypetii rodów panujących; pisałem o tym w blogonocie pokraczność historii) jest jakoś specyficznie polskie. To po prostu tradycyjny model uprawiania historii, korelujący z nowoczesnym państwem nacjonalistycznym i je wspierający. Model kwestionowany przez inne sposoby oglądania dziejów, by wymienić choćby szkołę Annales czy teorię systemów‐światów, uprawiane przez profesjonalistów na całym świecie, również w Polsce, choć (również na całym świecie) ustepujące pola w praktykowanych via media czy programy szkolne mitotwórczym narracjom [na ten temat blogonota opracowywanie przeszłości] w służbie opcji politycznych.

Ale nie na fetyszyzacji broni polega polska polityka historyczna. Pokażmy to tolkienem.

15% populacji, szlachta, to dzielni gondorczycy, broniący Wartości i Ziemi przed rosyjsko‐niemieckim mordorem („obrotowe przedmurze”). To posłuszny Bogu lud, osiągający w wybranych jednostkach prawdziwą wielkość („przeelfienie”). Broni on nie tylko ziemi, ale i przypisanego ziemi pospólstwa (innych, mniej szlachetnych ras ludzkich). Że jednak siły Mordoru są cały czas [czas historyczny] przeważające, główną treścią gondorskich dziejów są porażki, cementujące, jednak i przeto, prawdziwego ducha Gondoru. Itd., itp.

techne

Jak się ma do takiej polskiej bajki twardochowy Śląsk? Nijak.

Czeczot (tendencyjnie) pomija nie tylko samochody:

Gdyby tak było, dorzuciłabym w tym miejscu parę cytatów związanych z samochodami.

„Gdyby tak było” to znaczy „gdyby nie szło o to, że Drach stoi na fetyszu broni” (bo tak sobie dopisała/założyła). Tak, mógłbym tu wrzucić parędziesiąt cytatów z powieści, w których szczególny sposób narracji [u Czeczot: „natłok specjalistycznego słownictwa, skrótów czytelnych tylko dla profesjonalistów”], w mojej recenzji z powieści [darcie dracha] nazwany umownie „mimesis na faktografii”, dotyczy również samochodów. Ale nie tylko, oczywiście. Bo i innych obiektów technologii, architektonicznej, medycznej, transportowej, owszem, także wojskowej.

Ten aspekt Dracha umyka Czeczot w stopniu tak znacznym, że aż budzącym współczucie.

Josef Magnor, prapradziadek Weroniki Gemander, wie, gdzie uderzyć, aby okno otwarło się bez wielkiego hałasu. Skąd to wie? Wie to z kopalni. Nie zastanawia się, wie. Wie to, bo przez całe dorosłe życie zmaga się z techniką. Nie jest człowiekiem miękkich linii miedzy, pola i rzeki, jest człowiekiem kątów prostych, ostrych odcięć, a nie rozmytych gradientowych przejść. Wie, gdzie uderzyć w ramę okna prowadzącego do pokoju Caroline Ebersbach, bo zbudował bardzo wiele obudów podziemnych chodników, stawiał stemple i chociaż nigdy nie uczył się fizyki, nawet w jej najbardziej życiowej, newtonowskiej odmianie, to intuicyjnie rozumie jej prawa, tak jak myśliwy po zapachu jeleniego łajna poznaje, jak dawno wypchnęła je z siebie zwierzyna, i rozumie Josef prawa materii uporządkowanej geometrycznie, tak samo jak rolnik rozumie smak ziemi.

Josef wie, gdzie uderzyć, i tam właśnie uderza, i wątła mosiężna skuwka pęka, i okno przed Josefem stoi otworem.

Tak, Twardochowy Śląsk to ziemia – wracamy do Tolkiena – krasnoludów, tej rasy (wieloetnicznej i wielojęzycznej) oddanej czemuś w rodzaju chtonicznego techne (τέχνη). Uczciwość nakazuje mi wspomnieć, że znajdziemy w Drachu także akapit rysujący swego rodzaju nielotność śląsko‐krasnoludzkiego rodzaju; marketingowy ukłon w stronę polskojęzycznego audytorium (to żart, ale nie do końca).

wątki obecne i nieobecne

Historiozofia Twardocha, wyłożona jednym zdaniem

Weźcie [mężczyźni] broń i coś z tym zróbcie, bo inaczej nie zasłużycie sobie na nasze [kobiece] ciała, nie pozwolimy wam się w nas zanurzyć.

(por. ten komentarz) nie jest jakoś głęboka. Nie powala głębią także krasnoludzka wizja Śląska, podszyta smoczą obecnością u korzeni mitu (zgoła jak tolkienowskim Smaugiem), że nie wspomnę o – bez trudu zauważonej przez czytelników w Drachu – znaczącej nieobecności (czy też: redukcji do typu) krasnoludzkich kobiet.

I ta tolkienowska prostota (to nie jest komplement) to bodaj jedyna rzecz łącząca śląskiego smokapolską bajką, że odwołam się do tytułu tekstu Czeczot.

Od ukazania się powieści minęło już sporo czasu, ukazało się wiele recenzji. Nie zauważyłem jednak, by ktokolwiek pokusił się o eksplorację wątku, który sam autor w rozlicznych wywiadach określa, przybierając na tę chwilę metafizyczny wyraz twarzy, jako „niezgłębioną tajemnicę więzów krwi”.

A może nie ma tu żadnej zagadki i – mimo narracyjnego poszatkowania, technologicznej (głównie) faktografii oraz całego tego darcia dracha – ten zamek także da się otworzyć prostym tolkienowskim wytrychem.

  1. nameste’s avatar

    Tytuł blogonoty nawiązuje podskórnie do znanej zamaszystości krasnoludów, a także trochę do zamaszystości tez Czeczot.

  2. pawianprzydrodze’s avatar

    Niezbyt mądry tekst – ale z ciebie franciszkanin.

  3. nameste’s avatar

    @ pawianprzydrodze:

    Chcesz mnie obrazić czy co.

  4. pawianprzydrodze’s avatar

    raczej to drugie

  5. nameste’s avatar

    @ pawianprzydrodze:

    Nie znam się zbytnio na franciszkanach, szło o nadmierną łagodność stwierdzenia „niezbyt mądry?” Ale, z drugiej strony, generalna ocena Dracha jest u Czeczot słuszna: efekciarski i powierzchowny.

  6. pawianprzydrodze’s avatar

    Si oraz oui

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *