dojrzewanie: właściciel świata

Trochę przypadkiem (nie szukałem wcale tego pana, zdecydowało chyba jedno słowo kluczowe fado, bo od lat itd.) trafiłem na przejmujące świadectwo dojrzewania człowieka, którego bezprzykładnie szczere wyznania z klucza

miałem dwadzieścia pięć lat, opisałem swoje doświadczenia

zaowocowały ongiś blogonotką opisanie świata (krótkie); od lat staram sie napisać coś, co przeskoczy jej lajkowość w minirankingu z prawej strony bloga – bez powodzenia. Może również dlatego działał jakiś filtr negatywny, usuwający z pola widzenia tego pieszczocha mediów.

Ale – co się ma wydarzyć, to się wydarzy, i kiedy podczas któregoś kolejnego zygzakowania po sieci ujrzałem zdania:

Lizbona, miałem to spostrzec natychmiast, to już preludium do Afryki. Nie zapomniałem o marzeniu, by pewnego dnia mieć w Afryce swój dom. Przecież spędziłem na tamtym kontynencie kilkanaście gęstych lat. Resztki rozsądku, które rzadko zachowuje mężczyzna wobec przełomu czterdziestych urodzin, podpowiadały jednak, że byłoby to posunięcie zbyt radykalne.

...wiedziałem, że nie uniknę swojego sprawozdawczego losu. Gęste lata? Co też ma na myśli ten mężczyzna właśnie przekraczający czterdziestkę? Czy wraca (z czytelnym żalem) do treści swojego oświadczenia:

Specyfiką Afryki owych czasów, a śmiem twierdzić, że także i dziś, choć rzadko tego doświadczam, była jej ostentacyjna seksualność. Wynika ona z temperamentu znacznej części mieszkańców kontynentu; z klimatu, w którym ciało staje się tak dostępne; z nudy; z ubóstwa. Granica między prostytucją a czystą, zwierzęcą radością z seksu była wówczas i zapewne jest do dziś, trudna do określenia.

Zanim jednak przejdę do szybkiego rzutu oka na inne efekty dojrzewania Marcina Kydryńskiego, zatrzymajmy się przy hipotezie

egzaltacja – synonim głupoty

którą rozpatrzymy na przykładzie radiowej promotorki naszego bohatera. Sam jej (i jej podobnych, a jest ich bodaj kilka) nie słucham, nie trawię. Od czego jednak Jerzy Illg! W swojej słodkiej wspomnieniowej książce Mój znak opowiada:

Po wydaniu w Znaku tomu Chwila Wisława z rezygnacją poddała się nienawistnym powinnościom promocyjnym. Jedną z nich było spotkanie w Sali im. Agnieszki Osieckiej w radiowej Trójce przy Myśliwieckiej, prowadzone przez naszą wieloletnią sojuszniczkę i przyjaciółkę Barbarę Marcinik. [...]

Baszka Marcinik miała ambitne plany, przed których realizacją lojalnie ją ostrzegałem. Tłumaczyłem jej, że jedyne pytania, których Szymborska naprawdę nie znosi, to pytania o sztukę poetycką, kulisy warsztatu, proces pisania. Tymczasem Baszka uparła się, że mając takiego gościa, musi zapewnić wysoki poziom programu, transmitowanego na żywo na całą Polskę. Mogłem jedynie przysłuchiwać się, jak brnie w kierunku przepaści:

„Pani Wisławo, tytuł pani tomiku brzmi Chwila. Czy miała pani na myśli horacjańskie Carpe Diem czy raczej czas marny opiewany przez Koheleta?”

Zakłopotana Wisława wzruszyła ramionami:

„Iiii, to już jak tam pani sobie chce”.

Szymborska jeszcze wróci. Tymczasem jednak Baszka tak przedstawia najnowszy (lato 2013) album Kydryńskiego:

To czwarta książka Marcina (jeśli liczyć jego dyplom na temat musicalu Metro, 93), pierwsza jednak w szlachetnym gatunku eseju – szkicu. [...]

Język mojego przyjaciela – znakomity, jakże podobny do tego, który słychać w niedzielne popołudnia: prawie mówiony, a jednak literacki. To jest książka Człowieka Radia, człowieka Trójki.

Pod powyższym linkiem możecie posłuchać głosu M.K. i obejrzeć jego dojrzałą siwiznę. A czemu zawracam wam głowę tą panią? Bo może znajdziecie okoliczności łagodzące. Może wieloletnie pompowanie ego egzaltowanym lukrem pochlebstw nie mogło skończyć się inaczej.

Książka Lizbona. Muzyka moich ulic już tytułem przywołuje myśl o szczególnym, właścicielskim stosunku autora do opisywanej rzeczy. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czemu faza „dojrzałości” przyniosła taki właśnie skutek, czemu z hm, „opisywania” świata przeszedł Kydryński na pozycję

właściciel świata

Lizbońskiego albumu nie kupię (nie chodzi tylko o dość wygórowaną cenę), mogę polegać jedynie na początkowym fragmencie (do wygrzebania z sieci).

Mówi:

Objechałem glob dookoła ze trzy, cztery razy. Lizbona stała się, jak każe jej antyczna, fenicka nazwa Allis Ubbo, „przyjemną zatoczką”. Zawijałem do niej w przerwach. Był to szczęśliwy czas.

Skromnie wyznaje:

Mają zatem Państwo przed sobą tomik, który nie jest książką i nie jest, na prośbę wydawcy, albumem fotograficznym. Nie jest też, z całą pewnością, przewodnikiem. Chociaż nie mogę Wam zabronić korzystania z jego stron również w takim kontekście. Znam jednak wiele innych mądrych ksiąg, z których popłynie w Państwa kierunku przejrzysty strumień wiedzy. Znajdziecie je w bibliografii. Gdyby to ode mnie zależało, zostawiłbym Wam same zdjęcia, bez ani jednego słowa. Od słów są inni. Był Miłosz, jest Stasiuk. Wystarczy. Właśnie: Szymborska. Mnożenie w druku i sieci zbędnych słów wydaje mi się dżumą mojej epoki.

Miłosz, Stasiuk. Szymborska. Koledzy po piórze – bo jednak namówiono M.K., żeby poświęcił się i udzielił czytelnikowi łaski obcowania ze szlachetnym gatunkiem eseju – szkicem. Poobcujmy.

Pamiętam, jak Ania [Jopek; żona] otwierała ze swoim zespołem, wiele lat temu, koncert Jamiego Culluma w Lizbonie. Wróciła zachwycona. Czemu właściwie zignorowałem wtedy ten znak? Nie wiem. Wracała pełna entuzjazmu z tak wielu miejsc. Najczęściej z Japonii, a wyznam Wam, że to zupełnie nie mój lot. Lubię w Japonii zjeść, ale to jak dla mnie dość jednak odległa restauracja. A najbliższe podniebieniu piwo Asahi robi się ostatnio także w Czechach.

Czemu – choć lubi tam zjeść – Japonia wydaje się zbyt odległa? I trzeba poprzestać na piwku w Czechach? Bo intensywne, gęste życie zostawiło swój ślad.

Moje pro­ble­my z kręgosłupem po la­tach wałęsa­nia się z ple­ca­kiem w pu­sty­ni i w pusz­czy spra­wiły, że byłem już po­chy­lo­ny jak żuraw stu­dzien­ny. Wszyst­ko we mnie skrzy­piało, na­wet du­sza.

Wróciliście już z małego rzyganka po ochłonięciu? No to ostatni fragment:

Znacie te platoniczne miłości, często bardzo silne? Moja pierwsza to Sade. Chyba byłem gotów oddać za nią życie w wieku lat siedemnastu. Za jej muzykę, ma się rozumieć. Choć wcale mi nie przeszkadzało, że wówczas, w 1985 roku, uważałem ją za najpiękniejszą istotę na ziemi. Ale to nie było w Lizbonie. Było nad Liwcem. Błagajcie, bym nie ciągnął tego wątku, bo wyszłoby nam W poszukiwaniu straconego czasu. Wciąż w siedmiu tomach, tylko trochę słabsze.

Chyba ubłagano. A szkoda. Siedem tomów podobnych w tonie himalajów diarystyki – to byłoby coś. Byłaby nadzieja, że aż takiej dawki Baszka nie przełknie, a wówczas jej los mógłby stać się znakiem ostrzegawczym dla innych kapłanek głu egzaltacji. Ludzkość zyskałaby na tym.

morał

Dwa i pół roku temu trochę się dziwiliśmy, na przykład w takim komentarzu do opisania świata:

Kydrynski gate to wciąż afera na parę blogów i pudelka, ani Trójka ani GW nie zareagowały.

Teraz jesteśmy o krok od zrozumienia. Istnieją zjawiska, wobec których nawet najlepsza wola i szczytne zamiary (a co dopiero – gdy ich brak) są bezsilne. Pozostaje tylko przezwyciężyć przykrość wynikającą z życia w świecie, który ma takich właścicieli.


PRZYPISY
Wszystkie wytłuszczenia w cytatach moje – n.


DOSMUCACZ: bardzo nietypowe wykonanie (Lula Pena) klasycznego fado Fria claridade


  1. jesień fetyszysty’s avatar

    Wciąż w siedmiu tomach, tylko trochę słabsze

    – po tym się nie da ochłonąć.

    Jak się przezwycięża takie przykrości?

  2. nameste’s avatar

    jesień fetyszysty :

    Jak się przezwycięża takie przykrości?

    Nie da się. Można się tylko dosmucić, zob. zmodyfikowany koniec blogonoty.

  3. babilas’s avatar

    Kiedyś było w telewizji (jak jeszcze miałem telewizor) takie coś pod tytułem „Jaka to melodia”. Więc ja zgłaszam, że po pierwszej. Linijce. Czyli po tytule. Zgadłem, że chodzi o tego, o kogo chodziło.

  4. nameste’s avatar

    @ babilas:

    !!!

  5. hellk’s avatar

    Stingolog syty smutek sączy.

  6. cadaver’s avatar

    W korpo dla korpo‐przodowników zorganizowano wyjazd do Lizbony, gdzie za kilkanaście k plnów MK przez jeden dzień ich oprowadzał po (swoim) mieście. Podobno było bardzo lirycznie i poetycko! #pomysłnawakacje

  7. jesień fetyszysty’s avatar

    (@ nameste: Bardzo piękny dosmucacz.)

  8. fronesis’s avatar

    Pan K. już wyblakł w mojej pamięci, zdarza się, że w niedzielę gdy kręcę gałką radia, przed wybraniem Dwójki, usłyszę fragmenty jego programu. Chyba trochę oswoiłem się z tym jakich ma ten świat ma właścicieli.

  9. ingrid’s avatar

    @ jesień fetyszysty, nameste

    I mnie to dotknęło. Boleśnie.

    A właścicieli świata nie lubię. Psują całą zabawę.

  10. nameste’s avatar

    cadaver :

    za kilkanaście k plnów MK przez jeden dzień ich oprowadzał po (swoim) mieście

    Lizbońskie paplanie MK otwiera takim wyznaniem:

    Da się z tym żyć. To ledwie tlący się ból, w nieokreślonym miejscu, od nadmiaru fado. Nie kac. Poprzedniej nocy byłem w Mesa do piątej rano. Około dziewiątej czasu lizbońskiego obudził mnie dźwięk telefonu.

    Pada też liczba: „siedemset dni w Lizbonie”! Mamy najwyraźniej nieprzebrane stada korpo‐przodowników żądnych liryki.

  11. nameste’s avatar

    fronesis :

    Chyba trochę oswoiłem się z tym jakich ma ten świat ma właścicieli.

    No, właścicielami świata to są raczej ci, co wynajmują pieszczocha jako przewodnika turystycznego, on sam budzi raczej niedowierzanie. Niebywały okaz.

  12. fronesis’s avatar

    @ nameste:
    Pilsner fado.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *