nuda: lektury na smutny weekend

Dziś chwalimy. Konkretnie dwutygodnik.com za numer 121 o nudzie, a przy okazji za ożywienie tekstów pobocznych. Od nich zacznę.

Godny polecenia (ale i ostrzeżenia!) najbardziej wydaje się Maciej Sieńczyk, który w linkowanym cyklu jak mlaszczące rozpełzłe monstrum z prozy Stephena Kinga przegryza się przez archiwalne potworne numery prasy brukowej, przesuwając nasze granice wyobraźni w sprawie zajęć, którym oddaje się (oddawał) świat. Dwutygodnikowe rysuneczki twarzy felietonistów w tym jednym, Sieńczyka, przypadku nie drażnią: kwadratowa fizis autora, na widok której myślę słowo AXOLOTL, przywołuje obraz indiańskiego Wielkiego Wodza „Budda w Stuporze”, pracującego nad przezwyciężeniem „uczuć, towarzyszącym wędrówce przez przesycone jadem naftowe jeziora”, takich jak niepokój, nienasycenie, niechęć. Gdy wyznaje:

...Zapuściłem się w rejony tak niesłychanego zmierzchu, że zacząłem odczuwać znużenie. Byłem jak pilot balonu stratosferycznego, który wzniósł się zbyt wysoko – ciemność i chłód uszczuplały moje siły, a rozrzedzone powietrze już nie dawało oparcia. Mimo to w potwornych susach posuwałem się naprzód.

wiem, że znalazł (w mojej czytelniczej osobie) towarzysza swojej przerażającej, mlaszczącej wędrówki.

Jeśli Sieńczyk jest w zenicie (że tak powiem), to w nadirze plasuje się druga stosunkowo świeża felietonistka 2TDorota Masłowska, która wreszcie zajęła się pisaniem o tym, na czym dobrze się zna: o sobie (z lekkim uwzględnieniem mijanego świata); do twarzy jej w roli „jestem już dojrzałą laską i nie będę się silić na tanie prowokacje”. W linkowanym tekście usańskim też (uprzedzam) sporo mlaskania:

5 kilo ziemniaków... 4 rzepy, 2 dynie... niech spojrzę na moją listę. Sześciokilowy indyk, dwukilowa torba stuffingu – 6 litrów pomidorów w puszce i parę innych drobiazgów, a jest ich niemało, skoro w ShopRite zdobywamy 400 punktów i załapujemy się na promocję „Free Turkey”, dzięki czemu dostajemy drugiego indyka, więc mamy już łącznie 12 kilo indyka. Mamy całe góry, płaskowyże jedzenia [...]

ale szczerze jej kibicuję, chudzinie, głodne czasy najwyraźniej minęły. Cieszy też to, że zamiast zmyślać świat sprzed ekranu komputera, poznaje go u samych ontologicznych podstaw: w amerykańskim markecie. Rzucam na chwilowe pożegnanie babcine zaklęcie:

Hamaj, kiciu, jedz kapustę
będziesz miała dzieci tłuste!

i spieszę pochwalić (nareszcie nadszedł ten moment!) Zofię Król, za prawie udaną dekonstrukcję Twardocha; słowo „prawie” odnosi się do tego, że nie skopała beniaminka do końca, tak jak na to zasługuje, najwyraźniej rola red‐nacza ogranicza. Ale widać postęp i właściwy kierunek. Na plus też to, że tekst znacznie przekracza zdawkowe 10 linijek.

A teraz pora, by wreszcie

w rzecz wstąpić

w rzecz, czyli w nudę. Najważniejsza sprawa jest taka: o nudzie nie wolno pisać nudno!
I to się autorom dwutygodnika.com w większości przypadków udało.

Kazimierz Malewicz, Kompozycja suprematyczna: białe na białym (1918)
Kazimierz Malewicz, Kompozycja suprematyczna: białe na białym (1918)

Reprodukowane wyżej nudne płótno Malewicza jest jednym z bohaterów erudycyjnego tekstu Aldony Kopkiewicz Nuda: Człowiek, który się budzi. Tu rozpatrywana jest nuda jako melancholia, a sens tekstu dobrze oddaje lead:

W cichym wyjściu melancholika ze świata niektórzy dostrzegają potencjał krytyczny, nic jednak światu po znudzonych obserwatorach. Ważna staje się dopiero praca w samym tworzywie: gest artystyczny, który odbija się od ściany dzięki sięgnięciu po coś, co ścianą nie jest.

Są przykłady takich gestów; mnie najbardziej podobały się słoniki Henri’ego Michaux (no ale ja w ogóle pasjami Michaux):

Michaux interesowało jednak tylko wychodzenie z pokoju. W końcu więc umieścił na tapecie słoniki: „Zastąpiłem je słoniami (małymi); wspinały się i schodziły w dół jak koniki morskie, potem, zaczepiając się trąbą o fałdę, wpatrywały się we mnie swoimi małymi oczkami, było w nich zrozumienie. Ale ja, czując nagłe zmęczenie – jestem przy tym leniwy – odwracałem od nich wzrok, mówiąc: «Dobrze, teraz mówcie mi o swoich trąbach». Nie mówiły, ale wzmocniony ich obecnością – słoń potrafi się opiekować – szybciej zasypiałem” („Rady dla chorych”).

Jeśli was znudzi ten (jako się rzekło: erudycyjny) tekst, pomyślcie o nudzie jako nieadekwatności odbioru; to ujęcie wydaje się komplementarne do omawianego przez Bartosza Żurawieckiego w tekście Nuda: kościoły i kina aspektu nuda jako zmęczenie rytualnie powtarzanym gestem. Autor wyznaje:

Oczywiście, dzisiaj potrafimy już uzasadnić racjonalnie, dlaczego rzuciliśmy katolicyzm w diabły i staliśmy się ateistami, ale nim rozum przejął kontrolę, pierwsze zareagowało ciało, rozwierając szeroko szczęki podczas nabożeństw.

...jednak – ponieważ dopisał do listy nud kino, swoją zawodową, recenzencką domenę – stawia też pytanie pogłębione:

Nuda desakralizuje. Ujawnia pustkę, monotonię, banał schowany za powierzchnią dekoracji i pod pozorami atrakcji. Ale ujawnia gdzie? W tym, co oglądamy? Czy w nas samych?

W sprawie jak zwykle gęstego, sensualnego tekstu Łukasza Najdera Nuda: dead zone/interzone rzucę tajemniczą interpretację: nuda jako społeczna tkanka (roz)łączna. Można ją pociągnąć w stronę ujęcia socjologicznego („nuda jako moment przestoju społecznej maszynerii”), które pachnie czymś w rodzaju zinternalizowanego Deborda, ale krytyka ukryta (aliteracja zamierzona) w tym tekście jest jak nożyczki: ma dwa ostrza.

W recepcji tekstu Marka Krajewskiego o smart boredom (czysta – praktycznie – socjologia) przeszkadzała mi przez moment zbieżność nazwiska autora ze znanym neokońskim (co do poglądów) i końskim (co do używanych środków literackich) kryminałopisarzem.
A w recepcji tekstu Marcina Cecki Nuda: Czas gry, czas płynący przeszkodziło ostatecznie zdanie z notki biograficznej:

Zajmuje się storytellingiem w teatrze i mediach interaktywnych.

...które wydało mi się tak przesiąknięte nudą zżargonizowania, że i sam tekst – w psycho‐retro‐akcji – uznaję (niniejszym) za nudny. I jest to jedyny wyraźny wyjątek w tym numerze dwutygodnika.com.

Tylko momentami ciekawa była (również) rozmowa redakcyjna Nuda: czas wykolejony, ale to już pewna tradycja (tych rozmów). Najżywsze moje reakcje wywoływała (najstarsza) Maria Poprzęcka; choćby takie wyznanie:

Przez lata w ogóle nie chodziłam do teatru, to było dla mnie nie do zniesienia, że ktoś o znanej twarzy i nazwisku udaje kogoś innego. Zaczęłam chodzić dla takich rzeczy, jak „Hamlet” Klaty w Stoczni Gdańskiej. Trzeba było pójść do doków, żeby Ofelia miała się w czym utopić. [podkreślenie moje – n.]

Niemniej, to właśnie w tej rozmowie sklasyfikowano wiele dodatkowych aspektów nudy:
– nuda jako pochodna czasu (panowania czy ściślej: niepanowania nad czasem);
– nuda jako uzdrawiająca ucieczka przed przebodźcowaniem, tu również wariant:
– nuda jako warunek konieczny medytacji / relaksu / odłączenia od rutyny;
– nuda jako narzędzie oswajania obcości [ten aspekt stoi na synonimie: znane = nudne];
– nuda jako wyrafinowane nicnierobienie [„flanowanie”; tak M.P. spolszcza flaneuryzm];
– nuda jako niezbędny stan poprzedzający (twórcze) ożywienie / rozdrażnienie.

W części te rozważania niepotrzebnie zapuściły się w rejony, w których pojęciem osiowym powinna być prokrastynacja, a zwłaszcza jej pozytywny aspekt: czasu niezbędnie traconego. Ale i tak plon wydaje się dość obfity, zwłaszcza gdy dołożymy aspekty wymienione wcześniej, podczas przeglądu innych tekstów numeru 2T.

A morał? Może: nudźmy się świadomie! Poza odstręczającym smart boredom jest wiele innych pożytecznych odmian nudy.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *