opisanie świata (krótkie)

żyliśmy,
jedliśmy,
spaliśmy,
podróżowaliśmy
jak Azjaci

Przechodząc przez Mongolię, musieliśmy szybko stawiać jurty. Nie wiecie, jak niewiarygodnie to trudne. Sam problem dymu nieraz zmuszał nas do spędzenia nocy w zimnie. Bywało, że wprowadzaliśmy jaki i wielbłądy do środka, żeby choć trochę ogrzać się wśród ich przyjaznych, włochatych ciał.

W prowincji Jiangxi podziwialiśmy prymitywną kulturę mieszkańców, większość z tych 44 milionów ludzi mieszka w małych domkach. Odwiedzają się w nich nawzajem.

Najtrudniejszy był nocleg w Singapurze. Spróbujcie sami zbudować wieżowiec przed zmrokiem, niechby najbardziej prymitywny.

Mieszkańcy Azji są drobni, żółci i mają skośne oczy. Zaskoczył nas rozmiar turystyki w Indiach, większość ludzi napotkanych na ulicach to przybysze z Londynu.

Do jedzenia trudno się przyzwyczaić. Ryż i lotos, lotos i ryż. Byliśmy zdziwieni, jak sprytnie ukryto pola ryżowe na Syberii.

To była podróż do wnętrzności kontynentu. Jak najbliżej prawdy o nim i jego mieszkańcach.

żaden
zajazd czy hotel,
w jakim
się zatrzymywaliśmy
w owych czasach
od Bordeaux
po Bukareszt,
nie był
domem schadzek

Ludzie tu uprawiają seks niechętnie, zwykle gdy są przymuszeni przez państwowe instytucje przyrostu urodzeń. Nigdy w hotelach. Trudno to sobie wyobrazić, ale Europejczycy nie są w stanie osiągnąć prawdziwej rozkoszy podczas tych rzadkich aktów.

Nawet ich zwierzęta najpierw zapraszają się wzajemnie na przynajmniej cztery randki; przeważnie sprawa kończy się na drugiej.

W większości krajów kopulacja jest podejmowana z poczucia obowiązku, w okolicach 30 roku życia. Do wyjątków należą Francuzi (35).

miałem
dwadzieścia pięć lat,
opisałem
swoje doświadczenia

Dziś mam przeczucie, że jakiś drobny margines prawdy o Azji i Europie umknął mi. Ale większość nagromadzonych przez wieki relacji potwierdza moje słowa.

  1. drkinbote’s avatar

    Znakomite!

  2. fabulitas’s avatar

    Przeczytałam „Opisanie świata” i o, teraz wiem o świecie tyle, że mogę w świat jechać i to będzie tak, jakbym wracała w miejsca znane.

  3. sheik.yerbouti’s avatar

    Przepiękne, Calvino i Wojciechowski w jednym^^J. MOAR.

  4. vHF’s avatar

    O cholera teraz to ja dopiero nie wiem o co chodzi.

  5. lysaczi’s avatar

    piękne zastosowanie copypasty, congrats

  6. nameste’s avatar

    vHF :

    O cholera teraz to ja dopiero nie wiem o co chodzi.

    tak na początek albo to

  7. Gammon No.82’s avatar

    Elektryfikacji
    nie było.

  8. fronesis’s avatar

    Dzięki za wpis, rewelacja, gratuluje!

  9. galopujący major’s avatar

    Ach, w razie czego możesz jeszcze zrobić sequel:

    http://afryka.org/?showNewsPlus=5514

  10. nameste’s avatar

    @all:

    Dzięki.

    galopujący major :

    w razie czego możesz jeszcze zrobić sequel

    Można by w nieskończoność.

  11. babilas’s avatar

    W całej „aferze pana Ka” jest jedna rzecz symptomatyczna – to, że przeciez ktoś tę książkę w wydawnictwie (Prószyński i spółka) musiał czytać przed wydaniem z 1995 i wznowieniem z 1997. Jakoś też nie pamiętam ówczesnego oburzenia czytelników, nie mogę znaleźć miażdżących a demaskujących dewiacje autora recenzji.

    I pokazuje to, jak bardzo się zmieniło pojęcie tego, co wypada, a co nie, w ciągu, bagatela, tylko 15 lat. Gdybyśmy potrzebowali dowodu na to, że poprawność polityczna jest rzeczą dobrą i potrzebną – nie ma lepszego.

    Inną ciekawostką są reakcje drużynowe – skoro tamci go krytykują, to my go brońmy. Dwie najbardziej odjechane racjonalizacje: 1) znana żona pana Ka planowała wystapić w jakimś wokółsmoleńskim koncercie – razwiedka i WSI odpaliły ostrzegawczo torpedę; 2) towarzysz podróży pana Ka ostatnio publicznie dał wyraz zwątpieniu – na Mellera kwitów na szybko nie ma, więc służby dla postrachu i przykładu odstrzeliły pana Ka.

  12. nameste’s avatar

    babilas :

    Jakoś też nie pamiętam ówczesnego oburzenia czytelników, nie mogę znaleźć miażdżących a demaskujących dewiacje autora recenzji.

    Albo masz pamięć słonia, albo też – żeby pamiętać – musiałaby to być aferra przez duże „A”. Oczywiście, że jej nie było. Autor (mimo młodego wieku) miał spory kapitał społeczny. „Prószyński” nie musiał nawet specjalnie się wczytywać. Z archiwum GW (same zajawy) wyłowiłem takie np. echa:

    [podpis] Piotr Szarota
    Gazeta Wyborcza nr 64, wydanie z dnia 15/03/1996 KULTURA, str. 17

    Afrykański kolaż

    Zaiste niełatwo napisać książkę o Afryce. Książka Marcina Kydryńskiego nie ma ambicji historiozoficznych jak dzieła Kapuścińskiego, nie jest też wielką literaturą na miarę Hemingwaya czy Blixen, mimo to czyta się ją jednym tchem. Są to wspomnienia z trwającej niespełna pół roku podróży, jaką autor odbył wraz z dziennikarzem „Polityki” Marcinem Mellerem na przełomie 1993 i 1994 roku, poszerzone o relację z późniejszej samotnej wyprawy w śniegi Kilimandżaro.

    GW Łódź nr 273, wydanie z dnia 21/11/1998 AKTUALNOŚCI, str. 4

    Chciałem, żeby książka miała drugie dno, była jak film drogi. To historia o tym, jak żółtodziób staje się prawdziwym mężczyzną.

    Tak o swojej książce „Chwila przed zmierzchem” powiedział Marcin Kydryński podczas środowego spotkania w Poleskim Ośrodku Sztuki.

    wytłuszczenie moje – n.

    (Na marginesie: płatne archiwum GW jest drogie, ponad 10 PLN za godzinę dostępu; jakie searcheresearche byłyby możliwe, gdyby nie ta bariera. W archiwum GW Marcin Kydryński występuje 192 razy, w różnych rolach. Nie mogę potwierdzić tego odp. zestawem cytatów, ale to przecież pieszczoch ostatniego 20‐lecia.)

    babilas :

    I pokazuje to, jak bardzo się zmieniło pojęcie tego, co wypada, a co nie, w ciągu, bagatela, tylko 15 lat.

    Sądzę, że dwie rzeczy się zmieniły, ale żadną z nich nie jest znaczący wzrost wyczulenia na kwestie rasistowskie czy seksistowskie w tzw. mainstreamie. Myślę, że te przytoczone tekściki (archiwalne) z powodzeniem mogłyby funkcjonować i dzisiaj, i byłyby równie gładko przełknięte.

    Dwie rzeczy, co się zmieniły, zresztą powiązane, to 1 maja 2004 i – rzeczywiście – powoli narastająca poprawność polityczna. Ale nie taka, jaka zdaje się wyłaniać z Twojego optymistycznego komentarza, w sensie: moszcząca się po redakcjach czy wydawnictwach, i to powszechnie. Nie, raczej idzie o to, że gdy ktoś zacznie pyszczyć, trudniej go (czy ją) zamieść pod dywan. Bo jesteśmy w Unii i zmienił się (na szczęście) wymiar „ojej, mamy złą prasę”. Jak bardzo jest to zresztą kruche – wiemy obaj.

    Jest lepiej, bo dziś jest komu pyszczyć bardziej, niż 15 lat temu. Ale i dywan ciągle gotowy, i zmiotka (przyglądam się temu zamiataniu w Wikipedii, tak wracając stricte do tematu). Nadal pyszczenie jest niszowe, postęp polega na tym, że jak się wreszcie przebije, to trudniej zamieść (ale i tak się zamiata).

  13. babilas’s avatar

    @ nameste:

    To ciekawe, bo ja zupełnie nie doceniałem (zauważałem?) wpływu unijności. Zastanowię się nad tym i w razie czego wrócimy do tematu.

    A jesli idzie o przebijanie się pyszczenia – ostatnio walczę o taką, przegraną z góry, sprawę. Chociażby z liczby komci wynika, że narodowi zwisa to i powiewa, bo jedyny kontakt z czymś bardziej skomplikowanym melodycznie niż kantaty Piotra Rubika narodowi potrzebny jest raz na pięć lat, przy okazji wyścigów fortepianów. A i tak odbywa się to na zasadzie „mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”.

  14. nameste’s avatar

    nameste :

    płatne archiwum GW jest drogie

    W nocy tylko kątem oka, teraz sprawdzam i: miesięcznie ponad 240, rocznie prawie 3000.

  15. fronesis’s avatar

    nameste :

    Sądzę, że dwie rzeczy się zmieniły, ale żadną z nich nie jest znaczący wzrost wyczulenia na kwestie rasistowskie czy seksistowskie w tzw. mainstreamie. Myślę, że te przytoczone tekściki (archiwalne) z powodzeniem mogłyby funkcjonować i dzisiaj, i byłyby równie gładko przełknięte.

    Oj podpadasz towarzyszowi WO, a tak bardziej na serio, niestety to też moje wrażenie, jedyna zmiana to możliwość „ulania żółci” w necie. Ale jak skomentowano moje „sexi” zaangażowanie, Kydrynski gate to wciąż afera na parę blogów i pudelka, ani Trójka ani GW nie zareagowały.

  16. nameste’s avatar

    fronesis :

    ani Trójka ani GW nie zareagowały

    To raczej temat dla Tok FM. Byłby. A może był/jest, nie wiem.

  17. telemach’s avatar

    Tak sobie wracam do tego wpisu od czasu do czasu. Jest ponadczasowy, wiesz? I ma – w oderwaniu zupełnym od pretekstu i dyskusji – niesamowitą siłę. Broni się sam i byłby doskonały nawet gdyby Lucjan K. pozostał bezdzietny.
    Ot, wyszło. Jak ja Ci tego zazdroszczę :)

  18. nameste’s avatar

    @ telemach:

    Ojej!

  19. telemach’s avatar

    Spokojnie, takich tekstów to ja zawsze zazdroszczę. W przeciwieństwie do jachtów, te jakoś mnie nie kręcą.

  20. babilas’s avatar

    Mnie zawsze denerwują komcionauci krzyczący me‐too, me‐too, ale trudno, muszę to napisać. Kompulsja i już.

    Czytam co jakiś czas tekst, który wzbudza we mnie nie tyle zazdrość (że nie ja go napisałem), tylko zawiść (wynikającą ze świadomości, że przenigdy niczego podobnego nie byłbym w stanie napisać). To właśnie taki tekst.

  21. telemach’s avatar

    babilas:

    czyli rozumiem, że jesteś kapitanem z Płońska zazdroszczącym kanonikowi z Drohobycza awansu na biskupa? Czy jak to tam było w tym wańkiewiczowskim rozróżnieniu pomiędzy zazdrością i zawiścią?

    Chociaż, brr, czy zawiść nie jest (tutaj jednak) równoznaczna z pokazaniem pokory i skromności? Niezła pułapka!

  22. babilas’s avatar

    telemach:

    Skąd wiedziałeś, że akurat Płońsk i akurat Drohobycz?

    Jakieś piętnaście lat temu w Płońsku kolegium do spraw wykroczeń przy miejscowym sądzie rejonowym w swojej surowej przenikliwości uznało mnie winnym szeregu wykroczeń (a jedno potworniejsze od drugiego), lecz odstąpiło od wymierzenia kary, obciążając mnie jedynie połową kosztów postępowania w wysokości dziewięciu złotych. Biegałem potem po całym Płońsku próbując rozmienić dwieście złotych, ale nikt w poniedziałek przed południem nie był władny, co skłoniło kolegium do wykazania postawy pragmatycznej („a ile ma pan w drobnych?”)

    Co się działo w Drohobyczu, to przy innej okazji.

  23. babilas’s avatar

    A w Drohobyczu, na stacji kolejowej, w oczekiwaniu na spóźniający się pociąg do Lwowa udałem się do toalety dworcowej celem wysiusiania się. Cel swój spełniłem, jakkolwiek ujszczyłem się nie uiściwszy, albowiem pisuardessa – wnosząc z odgłosów – zajęta była udrażnianiem kanalizacji w jednej z kabin. Nie znalazłem stosownego talerzyka, wysokie stężenie smrodu zachęcało do wyjścia bez zbędnej zwłoki, a i megafony zaczęły charczeć, że tym razem już niezawodnie pociąg wjedzie na peron, więc udałem się tamże. Na peron jednak, jeszcze przed pociągiem, wbiegła pisuardessa. Do dziś nie wiem, czy rozpoznała mnie na podstawie jakiegoś monitoringu, doniesień usłużnych współpodróżnych, a może tylko po wyrazie ulgi malującym się na mojej twarzy, dość, że doskoczyła do mnie i natarczywie domagała się należnej jednej hrywny za opróżnienie pęcherza. Użyła, między innymi, wielokrotnie powtarzanego argumentu: Prokuror budiet’ was sudit’! Moja żona zareagowała tak, jak zwykle reagują żony, znaczy przybrała znękany lecz obojętny wyraz twarzy i wygłosiła kwestię: Babilas, oddal tę kobietę. Mimo więc, że miałem ochotę na dyskusję o subtelnościach współczesnego ukraińskiego systemu prawnego tak długą, aby mieć pewność, że niejeden się nieodpłatnie wyszcza w trakcie jej trwania, wysupłałem ową hrywnę (i, dla załagodzenia sytuacji, jeszcze kolejne cztery) i wręczyłem Horpynie.

  24. nameste’s avatar

    @ babilas:

    Piękna historia. A zwłaszcza to pańskie „oddal tę kobietę”.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *