sztuka, konformizm i inne zamysły

Po lekturze tej bardzo ciekawej rozmowy lepiej rozumiem, o co mogło chodzić Arturowi Żmijewskiemu, gdy robił Mszę (co mu jednak, moim zdaniem, nie wyszło). Wygląda on na twórcę lokującego się na antypodach nierefleksyjnej sieci neuronowej (jak Masłowska), wygląda na osobę poddającą intensywnemu namysłowi sztukę, w ogóle i własną, politykę i rzeczywistość społeczną. Sam przez dłuższy czas śledziłem blog Izy Kowalczyk Straszna sztuka (niekiedy nawet aktywnie), póki nie zniechęcił mnie pewien niedobór autorefleksji u artystów i krytyków biorących udział w tamtejszych dyskusjach; pod tym względem Żmijewski nie rozczarowuje:

Najdłuższą i najważniejszą tradycją sztuki nie jest bunt, a konformizm. Postawy konformistyczne, artystyczne lojalki podpisywane przez artystów należały do mainstreamu sztuki. To, co wydaje się w sztuce najważniejsze: bunt, niezgoda, kontestacja – jest jej marginesem. Dzisiaj sztuka jest raczej narzędziem, które ludzi konformizuje, zmusza do lojalności wobec własnych reguł. Regułą jest np. że między ludźmi sztuki rozmawia się zawsze o krzywdzie społecznej takim lewicowym językiem współczucia. Zawsze zakładamy, że artysta chce temu innemu pomóc, że kurator najbardziej na świecie chce wolności słowa, itd. Ten język zamazuje podziały polityczne i jest po prostu konformizmem. Czytałem jakiś czas temu recenzję z targów sztuki, gdzie napisano, że artyści i galerie przedstawili rozmaite ciekawe prace, w tym wiele wrażliwych na krzywdę społeczną. Pomyślałem, co by było gdybyśmy zmienili tylko język i napisali: „Na targach sztuki spotkali się ludzie czynnie wspierający kapitalizm i zainteresowani czerpaniem profitów z komercjalizacji wypowiedzi o krzywdzie społecznej”. To jest obsceniczna podszewka sztuki, tak jak obsceniczną podszewką artystycznego języka współczucia są np. sympatie skrajnie prawicowe, czy neoliberalne wśród ludzi sztuki. Podobnie obsceniczny jest oportunizm artystów działających w polu opisywanym jako miejsce kontestacji i buntu.

To mówi na wstępie, później jest coraz ciekawiej. Jest paralela artysta – polityk:

Artyści mają dostęp do uruchamiania tej samej, co politycy sekwencji wydarzeń: w pierwszym ruchu pobudzenie aktorów pola, w drugim rozgrywanie ich aktywności. Do pobudzenia aktorów pola artyści, inaczej niż politycy, używają paradoksów, eksponują sprzeczności, wybierają strategie kontestacji, lub ekspozycji tajemnicy, której horyzontem jest kolejna tajemnica. Efektem jaki osiągają jest swoiste rozproszenie, szok kognitywny, który upośledza działanie. Widz zastyga w kontemplacji tajemnicy. Zwykłą reakcją na propozycje artystów są rozpoczynane przez dziennikarzy, a dzisiaj także przez polityków, medialne egzorcyzmy. I status artysty nie gra tutaj wielkiej roli, gra ją raczej brak wiedzy operacyjnej: jak zrobić ten drugi krok, jak rozgrywać różne stawki w pobudzonym polu? [tu i wyżej podkr. moje – n.]

...jest o Pawle Althamerze i Grzegorzu Kowalskim, o „języku wizualności”, o BerkuKatastrofie, o działaniu artystycznym jako anegdocie‐dowcipie, o charakterze Berlina, i nie tylko.

Inna rzecz, jak się ma samorefleksja Żmijewskiego do jego osiągnięć artystycznych, tu można mieć pewne wątpliwości (jak z Mszą: domyślamy się celu, widzimy raczej porażkę). Na przykład ewolucja postaci (typo)graficznej pisma „Krytyka Polityczna” od czasu, gdy Żmijewski został dyrektorem artystycznym KP. Przywiązanie do swego rodzaju „surowości” manifestowało się tam od zawsze, pod Żmijewskim różne (przypadkowe, przyznaję) elementy wystroju uległy redukcji, ale efekt obecny to surowość bezpłciowa, bez wyrazu, forma sucha (i nudna), co gorsza utrudniająca lekturę, monotonna. I znowu: zamysł się rozumie, ale efekt nie przekonuje.

Niemniej, linkowaną rozmowę z Joanną Warszą bardzo warto przeczytać.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *