synestezja w mięsie

[uwaga: spoilery]

definicyjnie

Co to jest: „zwierzę modulujące przepływ pisma”? Użycie w tej definicyjnej próbie słów „mowy” albo „języka” (zamiast „pisma”) poszerzyłoby nam definiendum (o mrówki pszczoły delfiny wieloryby szympansy psy itd.). A chciałbym, żeby odpowiedź była zakresowo zbliżona do dwunogiego bezpióra z klasyków (choć i tam rękopiśmienne pióro przewrotnie migocze nabytą później wieloznacznością).

W kończącej się (?) właśnie „epoce Guttenberga” pismo dociera do kresu wyczerpania swojego potencjału jako „materialnego odcisku uporządkowania [słów] na pewnym [‘papierowym’] nośniku”; cywilizacyjnie istotnym aspektem jest kluczowa dla tej epoki możliwość [masowego] powielenia [takiego] odcisku (czy też ‘zapisu’).

Tekst, strumień słów, posiadający wszakże ponadjednowymiarową [ponadlinearną] wewnętrzną strukturę (akapity, rozdziały, tytuły, dwuwymiarową organizację w wierszach poematach itd.), zdążył się już uwolnić pojęciowo od „materialności nośnika”. Można widzieć tekst jako [słowny] program, który ma być „wykonany” w akcie lektury (w tym: studiowania tam‐i‐sam, abyśmy nie wykluczyli podręczników instrukcji słowników encyklopedii i antologii), przynosząc jakieś przyrosty (wiedzy emocji itd.).

Mamy dziś ebuki i ich czytniki. Modulowane wstępnie przez autorów (por. małpy walące w klawisze maszyny do pisania w kosmicznym oczekiwaniu na Hamleta) strumienie pisma oraz maszyny do ich wizualizacji. Przygodnej, zależnej od producenta i preferencji czytającego. „Modulowanie” jest tu metaforą „wiązania sensów”.

a teraz

A teraz pojawia się objet d’art opatrzony podwójną etykietą: Paweł Stasiewicz oraz Oprawa skórzana (papierwdole / K.I.T „SŻP”, 2022).

Na pierwszy rzut oka jest to obiekt papierowy (potocznie zwany książką) z wierszami, ilustracjami i [wydawniczą] resztą. Szyte arkusze ujęte w dwie klapy okładki, grube, tekturowe; przednia opatrzona wspomnianą podwójną etykietą. Dwa przeciwległe grzbietowi rogi przycięte na ćwierćkoliście. Całość wykonana ponadprzeciętnie starannie (projekt [takiej postaci] książki: również autor).

Wszystko to – zanim przeczyta się choćby wers tekstu – skłania do reakcji „przerost formy nad treścią, podszyte to pysznością” [podwójnie: „wysmakowane”, ale i „jakaś tu pycha”]. Dopóki nie zauważy się dalszych drobnych elementów. Otóż na każdej stronie w ramach nietypowo lakonicznej żywej paginy obecny jest również procentaż [percentage], rosnący wskaźnik podający (z dokładnością do dwóch cyfr po przecinku), jaką część całości stanowią strony [tekst na nich] przed daną (z nią włącznie). Podobny wskaźnik „postępu lektury” oferują w takiej czy innej postaci właśnie czytniki ebuków. Gdy się to dostrzeże, wszystkie inne elementy nabierają głębszego znaczenia, aż do przyciętych ćwierćkoliście rogów. Nasz objet okazuje się papierową repliką czytnika (popatrzcie na swoje smartfony kindle tablety).

co to jest?

Żart? Hommage dla epoki Guttenberga kładzione w imieniu post‐epoki? A może autorska pomoc, klucz do lektury całości?

Wszystkie odpowiedzi mogą być poprawne.

Para: abstrakcyjny (względnie) tekst + maszyna wizualizacyjna, zamieniła się tu w swój „rzut na płaszczyznę materialną”, a jej stopnie swobody (szczegóły wyglądu) zredukowały się do konkretnej, zadanej przez autora postaci.

Kiedy [wreszcie] przeczyta się kilka wierszy z tego tomu, dochodzi się do szybkiego wniosku, że tematem Stasiewicza nie jest książka, a tytuł nie dotyczy introligatorstwa. Tym tematem są procesy zachodzące w „zwierzęciu m.p.p.”, tzn. człowieku, bycie „oprawnym w skórę”, i to, jak są one wizualizowane w piśmie, w wierszach.

A więc też rodzaj rzutu. Procesy wiążące sensy w percepcji (w tym zwłaszcza introspekcji) przebiegające w owej żywej „federacji organów oprawnej w skórę” rzutowane są tu na „płaszczyznę pisma”.

Agnieszka Wolny‐Hamkało w blurbie zamieszczonym wewnątrz książki [okolice 96%] pisze:

Wszystko, co wiedzieliście o ciele i filozofii, wyda wam się jałowe i pozbawione wdzięku, kiedy przeczytacie tę odyseję po naszej mięsności. [...] lekkość tych wierszy jest zwodnicza jak binarność umysłu i ciała, które znowu biorą nas na świadków.

Nie poczuwam się do wspólnoty adresowanej (liczba mnoga powyżej) przez AWH (a typowo blurbowy kwantyfikator wielki rozbawia na ponuro). W iluś blogonotach zdarzało mi się przywoływać [dla mnie: truizmy] „aksjomaty” dotyczace tej kwestii, np.:

1. nośnikiem pamięci [ludzkiej] jest całe ciało
2. skóra nie stanowi granicy ostrej (między „ja” a „świat”), jest obustronnie przepuszczalna

Ad 1. I nie jest to „zasób bierny” [pamięć], do którego sięga jakiś inny, aktywny czynnik wewnątrzludzki.
Ad 2. Zwierzę rozsiewa wirusy bakterie płyny estry złuszczenia itp., można też powiedzieć: własne akcje (relacja: efektory i ich wpływ na „stan świata”). I odwrotnie. [por. też: perypetie]

Nie będę zanudzać czytających rozwijaniem tych koncepcji. Powiem tylko, że „binarność umysłu i ciała” to inne przebranie słowne na dualność „ciało a dusza” (podobnie jak współczesne ujęcie „związków tożsamościowych” za pomocą DNA jest innym przebraniem „związku krwi”).

sposób

Mniej (lub wcale) interesuje mnie, czy Stasiewicz w Oprawie skórzanej pozostaje wewnątrz naszkicowanej wyżej ramy referencyjnej (powiedzmy: takiej intuicji). Bardziej, jakich sposobów używa, aby formować własną odrębność.

Tom doczekał się co najmniej dwóch recenzji. W PPR #11 pisał o nim (ciepło) Jakub Skurtys. Z kolei w dwutygodniku zajął się nim (obok książki Victora Ficnerskiego) Paweł Podsiadły. Ten ostatni, odebrawszy pozytywnie książkę jako całość, taki jednak feruje wyrok:

Przy tym wszystkim wychodzą niestety na wierzch drobne niedoskonałości językowe, które przy pierwszej lekturze mogą okazać się nieznośne. Część wierszy nieporadnie drepcze poprzez nagromadzenie przyimków, spójników i zaimków (wiersze: „Szklany prąd”, „Zapasy zmartwień”, „Ciepły kształt”), co przy tej objętości tekstów wydaje się zbędne.

Wycieczkę po Oprawie zacznijmy zatem od któregoś z nich.

ZAPASY ZMARTWIEŃ

Robię sobie zapasy ze zmartwień
za mamusię za tatusia ostatni widelec

Lubię wyprzedzać przejmowanie
mojego ciała przyszłymi rzeczami

Robi się na początku masa tego
później rzeźba z mięśni do chodzenia

Szuranie kapciami

W nogach jest najwięcej jedzenia
za babcię za dziadka

Nie trzeba tu niczego rozbierać, nieprawdaż, wszystko jasne. A jednak zwrócę uwagę na sposób: perspektywa obyczajowo‐antropologiczna (wmuszanie w dziecko‐niejadka, preparaty białkowe po lepszą rzeźbę) w zroście z optyką medykalizującą (spożywane, energia + budulec/renowacja + odpad, jest zarazem istotnym powodem dalszego w perspektywie z‑martwienia, degeneracji, obumierania, aż po sugerowane w finale zmiany miadżycowe [najwięcej w nogach], ogólnie: geriatrię). Stasiewicz łączy w jedno zwyczajowo odrębne kategorie; całość składa się na równanie: ciało to pamięć, pamięć to ciało; równanie to moduluje tekst. Zapasy (zasób) to również zapasy (zmagania). Trudno powiedzieć, kto/co jest tu „podmiotem mówiącym”, może odjednostkowiony „proces metaboliczny”, doposażony w kąty widzenia akulturacyjny (z przodu, „sposobienie do spożywania”) i dekulturacyjny (z tyłu, „wyszuranie” z życia), tyle że oba są współobecne w naraz‐czasie.

Przeczytałem uważnie również dwa pozostałe wymienione z tytułu przez recenzenta wiersze, zastanawiam się już tylko, czy włożyć jego opinię w szufladę „nieporadne czytanie”, czy też „arogancja młodości”. Przy okazji powyższego wiersza zwróćmy uwagę, jak sprawnie autor wykorzystuje wewnętrzne szwy w słowach.

Z kolei Jakub Skurtys notuje taką uwagę:

[Stasiewicz] jakby mimochodem stawia pytania o to, jak wygląda relacja między tym materialnym, organicznym i przeciekającym istnieniem, a podmiotem i nabudowaną na nim koncepcją transcendencji, np. duszy czy jaźni (por. „Bezszwowe kołdry”, wspaniały wiersz).

BEZSZWOWE KOŁDRY

A mi się marzą
długie bezszwowe kołdry

żeby nie było żadnego
uciskania odleżyn
po odejściu

Żeby przy zmartwychwstaniu
nie było wszystkiego 
zdrętwiałego

Żeby ta cała krew
tak stała cierpliwie
i czekała

A nie odpływała
nie wiadomo gdzie

Jako podmiot czytający radykalnie materialistyczny (i, oczywiście, antyduszystyczny [*]; co do „jaźni” przyjmuję za roboczy pogląd ten z książek Thomasa Metzingera [por. Tunel Ego, wyszło w polskim przekładzie], wedle którego jaźń [świadomość] to iluzja, pomocne przeżywalnościowo złudzenie „kontaktu ze ‘światem’ i wglądu w ‘siebie»”), a więc jako taki podmiot wolę czytać Kołdry jak, z jednej strony, podszyte współczuciem łagodne szyderstwo [w sprawach „ontologicznych”, por. tradycje sofistyki „zmartwychwstaniowej” z centralnym: „jak się odtworzy ciało?!”], z drugiej – jako epistemiczną deklarację.

Pominąłem w cytacie dedykację [Wiesowi]. Jej obecność mogłaby wskazywać na to, że ten wiersz nie jest izolowaną wypowiedzią autorską, a fragmentem dialogu; wyobraźnia podsuwa jakąś sytuację hospicyjną i wymóg zachowania delikatności wobec (okołośmierciowych) uczuć (i krzepiących) wierzeń aktorów. Niemniej, słowem kluczowym jest tu (dla mnie) „marzy”.

Celowo przemyciłem w komentarzu do poprzednio cytowanego wiersza wyraz „szew”. Ukryta teza (epistemiczna) Kołder byłaby taka: moc zbioru szwów (więzów, zależności, przenikania‐się) spajających ciało zwierzęce [zwł. ludzkie] jest znacząco większa od mocy zbioru elementów (organów, ośrodków, układów etc.) wyłanianych przez opisy (anatomiczne, fizjologiczne, itd., itp.). O „bezszwowym ocalaniu” [powiedzmy: części „żywych funkcjonalności”] można tylko pomarzyć.

Jakoż i właśnie te nieoczywiste związki są tematem wierszy Stasiewicza. (Sygnalizuję tę tezę tytułem blogonoty; „synestezja” jest tu [ułomnym] sygnałem odstępstwa od statycznych, utartych atrybucji, rozdzielających „po porządku” utarte schematy opisowe i kategorie. Dwie znienacka współobecne perspektywy w „sposobie” wiersza Zapasy zmartwień to też przykład ujawnianych „szwów”, współprzenikania się kategorii zwyczajowo rozdzielnych.)

Na przykład szwy w obrazie (zabawnym) „zwierzę jako składowa świata”, w którym aktantów jest o ile więcej, niż się standardowo przyjmuje:

ŻÓŁTE TATRY

Krzaki wypijają piwa z ludzi
na stojaco zalewają się kwiatami
rosną do góry żółto przycięte

Widać u pana uziemienie środka
łączenia się na chwilę
z ziemią żyłką błyszczącą

Niżej w słońcu stoją mocno żółte Tatry

Pamiętacie może tę scenę ze Śmiesznych miłości Kundery? Jeden z bohaterów sika pod drzewem i tłumaczy kumplom, że to najwyższa forma oddania [moczu^], ponieważ zawiera w sobie „akt łączności z [całą] przyrodą”.

Stasiewicz w tym wierszu robi znacznie więcej. Oddawana struga [„żyłka błyszcząca”] jest elektrycznym spoiwem bytów. W tle stoją nie tylko topologicznie poniżone^ góry (żółte puszki). W tle jest obecny także Szew Ostateczny, łączący funeralność scenki z perspektywą apokaliptyczną. Rozpatrzmy utartą frazę: „nawarzyłeś piwa, to je teraz wypij”. Ale to przyroda [reprezentowana przez „zalane” krzaki] nas, ludzi, domykająco wypije [z domniemanym smutkiem i, zapewne, lekkim kacem], no bo sobie – nawarzyła (ten cały kłopot z ludzkością).

zaleca się

W każdym z wierszy Stasiewicza czeka niejedna czytelnicza przygoda, trzeba tylko trochę pokopać w tych skromnych z wyglądu płaszczyznach [por. też zamieszczone w książce ilustracje]. Tu chciałem zwrócić uwagę na możliwość poszukiwania więzów nieoczywistych („szwów”, „synestezji”). Mam poczucie, że nieco naspoilerowalem [ale ostrzeżenie wisi]; pora kończyć.

Z oczywistych powodów z tej książki nie będzie ebuka (już był^). Sam zapisuję się do fanklubu Pawła Stasiewicza; kto też chce, wie, co ma zrobić.


PRZYPISY

[*] z totalnym wyłączeniem Alicji Duszy