deficyt i ciągłość

pustko Macieja Bobuli (Warstwy 2022) jest najpierw nietypowym przedmiotem książkowym. Dwa płaty b. grubej tektury, scalone płótnem oprawy, domykają (jak dwa wieka) arkusze papieru, złożone i zszyte; na nich z czarnym drukiem konkurują niebieskie (autorskie) ilustracje‐bazgroły.

Przepętlenie. Najpierw Bobula ma kajet, do którego wkłada najrozmaitsze rzeczy: wiersze, piosenki, bazgroły właśnie, potem („proces wydawniczy”) teksty porządnieją w druk (ale pod koniec książki są faksymile ręcznie pisanych oryginałów). A na to przychodzi znowu autor i schludne czarne rządki pisma deorganizuje dodanym niebieskim – bazgrołem wlaśnie, komentarzem, ilustracją, skojarzeniem. I wbrew czasownikowi „deorganizuje”, taka podwójna całość okazuje się właśnie „organiczna”. Końcówka kawałka zatytułowanego ćma na obrazku poniżej nie tylko pokazuje tę „metodę”; tekst zawiera też rodzaj genezy tej nietypowej książki. Którą, żeby w pełni posmakować, należy sobie kupić, bo inaczej się nie da. (Z innych rigczowych sposobów zaposiadania pustko [każde zaposiadanie jest chwilową ułudą, nieprawdaż] w grę wchodzi tylko pożyczenie, ale z damoklesowym pytaniem o zwrot.)

Samo słowo „pustko” podejrzewamy o pozostawanie w mianowniku (wcale nie w wołaczu), czyli „to pustko”, rodzaj nijaki, staropolska (?) forma przed dzisiejszym „pustkowiem” (ale bardziej, znaczy: pustsze).

I jest to (tytułowy) znak drugiej z dwóch ciągłości, które zszywają ten nietypowy tom (ma stron 88, duży format, zatem w kategoriach wydawniczych przekracza typowość tomiku).

Czysto opisowo: na pustko składają się kawałki dwóch rodzajów – krótkie a zwięzłe oraz rozlewne że strach (zapewne te drugie miał na myśli Rafał Wawrzyńczyk, gdy formułował ocenę a vista: „przegadane straszliwie, rozczarowanie” [cit.fejs.etc.]). Sam bardzo cenię zwięzłość, nie dla niej samej, a jako narzędzie kondensacji, w ramach myślenia o literaturze. Bywam jednak eklektyczno‐empatyczny, w ramach myślenia o życiu, zwłaszcza życiu jednostkowym (tym właściwym przedmiocie literatury), a więc przezwyciężam odruch wstępnego stroszenia i patrzę – co i jak.

Co: „metafora” kajetu, zbierającego różnorakie notatki, rymuje się z zapisem „dojrzewania”; Bildungsroman. W jednym z kawałków autor wymienia ten termin i natychmiast prostuje: że właściwie Bildungsgedichte [roman: powieść, gedichte: wiersze]. Wywrotowy wydźwięk całości pustko polega na tym, że autor [resp. podmiot mówiący] odmawia dojrzewania. Żeby kwestię dopowiedzieć, trzeba zająć się pojęciem cywilizacyjnie kluczowym. Jest to

deficyt

W szczególności: sensu. Sam ten termin jest ontologicznie niepoprawny, bo sugeruje, że brak jest [przezwyciężalną] luką w „stanie podstawowym” i można go „usunąć”. Gdy tymczasem to bezsens jest podstawowym stanem wszystkiego, od Wszechświata w skali kosmologicznie maksymalnej, po jednostkową śmierć, cierpienie etc. czysto przypadkowej struktury dyssypatywnej zwanej życiem. Kto sensu łaknie, musi sam sobie go wymyślić i w‑implementować. Jakoż i historia cywilizacji to historia rozmaitych protez, którymi [np.] ludzkość (na, koniec końców, własny pohybel) próbuje łatać ów fundemantalny brak. Wiele z tych „porządków” zyskuje status taken for granted [uważane za oczywiste], dla przykładu rakotwórcza idea panbuka.

Cywilizacyjne urządzenia (od „przedłużanie gatunku” po [samobójczy] „rozwój gospodarczy”) są wciąż i na nowo restytuowane przez kumulację, wojnę, gwałt, mord, grabież, wyzysk itd. oraz stowarzyszone z nimi „sensotwórcze” działania edukacji, ideologii, polityki, religii; akulturacji, kolonizacji, drylu; „ładu”.

Ilustrując rozległość tych (synonimicznych z cywilizacją) „zmagań z deficytem”, Bobula sięga głęboko w przeszłość (a przy okazji: głęboko w ziemię), jak niżej:

Żeby w pełni itd. powyższy początek kawałka Mniejszości maleją, należałoby m.in. odszukać ugaryckiego boga Mota [„pana świata podziemnego, zwanego ‘trupiarnią ziemi’ ” – cyt. za wiki], bo obraz sięga dalej‐i‐głębiej niż mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka.

Z drugiej wszakże strony (np. w podnici kawałków zwięzłych, tytułowanej z grubsza „lekcje” [historii, religii] – bildungs szkolne), opowiada też o b. jednostkowym i współczesnym (choć ponadczasowym) doświadczeniu; poniżej wiersz, którego tytuł należy uzupełnić dopowiedzeniem „lekcja religii”:

i kolejna, 2000

cały w purpurach pojawił się ścichapęk
dotknął mnie i pocałował
pochwalił i pogłaskał
po dłoni przeciągle

nie wszedł we mnie wprawdzie
ale też nigdy nie wyszedł

Na czym polega [standardowo: oznaczone bólem] „dojrzewanie”? Na przyjęciu za własną którejś z (którychś) cywlizacyjnych protez, jakoby niwelujących deficyt sensu. Coś jak: zamknąć oczy, uznać za oczywiste. „Taki jest świat”, zaakceptuj, urządź się w nim. To także podsumowanie po‐myślnego skutku edukacji (tylko: po czyjej myśli?).

Jeśli ktoś odmawia zamknięcia oczu i nadal przeżywa, bierze do siebie, współ‐odczuwa, powszechną nikczemność [ludzkości], której historię spisywano nie raz (ale nigdy dostatecznie, nie do przekroczenia) i spisuje się nadal, czy też sama się ona spisuje na naszych oczach (częsciowo odemkniętych, gdy dzieje się bliżej), to taki ktoś jest właśnie niedojrzały. „naiwny”, może egzaltowany, może idealistyczny prawie szaleniec, może anarchista, może wróg (nas i samego siebie), takiego kogoś zwyczajowo należy spalić, poddać lobotomii, zamknąć w „azylu”, przesuwać na margines i jeszcze dalej; niech tam najlepiej się sam zabije, a będzie spokój. Podmiot mówiący Bobuli, odmawiający [takiego] dojrzewania, mieści się w długim szeregu tych, którym odmówiono albo którzy sami odmówili cywilizacji jako masy praktykującej protezy (czy którąś z protez).

No i taki ten bildungsgedichtepustko.

Bobula potrafi zwięźle, ale sięga też – aby podkreślić tę swoją „odmowę dojrzewania” (dojrzałość: odwrotność dojrzenia spraw jakimi są) – po mowę rozgadaną, emocjonalną, naznaczoną natręctwem powtórzeń, piosenkowatą, jakby trochę dziecinną. We współotwierającym pustko (tuż po najpierwszym Szalejowie 2) kawałku trzszyca, wymieniwszy „nembutal”, „cyjanek za trzy dwieście” [z darknetu], „trujaki w lesie”, te argumenty, „żeby się nie wieszać, kiedy robi się nieznośnie”, pisze:

[...] rośnie tylko
niepokój, że już nie będzie dobrze, nigdy,
niepokój, że świat to okropień, że rządzi nim okrucień
[...]
ale najgorszy jest głos 4, który w kółko mówi:
ten, ta, ten i ta już zmarli,
i bez nich jest tu głównie smutno.

Dla kogo zatem (może być) ta ksiażka? Może dla tych, którzy zwykle nie czytają wierszy, a już zwłaszcza „przerabianych” na polskim, tych, których przytłacza i nudzi edukacja, mijająca doświadczenie ich egzystencji o kilometry, gdy świat trzeszczy, rozłażąc się w szwach, a tu i tam już całkiem one puściły (jak to miało miejsce tysiące razy wcześniej), i radzą sobie (do czasu?), grupując się w formy nie do końca zrozumianego oporu i odporu, którym trzeba języka prostszego i przystępniejszego niż literatura dla elit (wysokooktanowa proteza sensu), których rytmem jest trochę rap, a trochę (cudza) bajka, którzy odmówiony akces rekompensują ekscesem. Do których ta dziecięco brzmiąca fraza z najponurszej baśni: „świat to okropień, rządzi nim okrucień”, trafi wprost, bez (pochodzącego z rejonu „estetycznego”) odruchu skurczu szczęk.

Ci [już] zmarli, bez nich głównie smutno. Bobula wprost w paru kawałkach wymienia dwa główne antykolory pustki: kruchość i zerwana ciągłość [życia]. A jednak jakoś tę

ciągłość

próbuje w pustko przywracać. Robi to na dwa duże sposoby i jeden mniejszy.

Całe dotychczasowe pisanie Bobuli jest z gruntu plebejskie. Co znaczy, przede wszystkim, że nie stawia granic i do „wspólnoty” [doświadczeń, w tym: okołobiograficznych], konstytuowanej przez fakt obserwacji, czyli opisania, dopuści każdego i każdą; widać to wyraźnie w prozie (powieści Franciszka, Maryśka i ja czy opowiadaniach z Szalejowa) i wierszach (z pierwszego tomu wsie, animalia, miscellanea oraz z pustko), bohaterowie MB (lub podmiot mówiący jego wierszy) nawiązują kontakt z psami‐kotami, wiejskim jurodiwym, nawet ze nieżyjącym Kafką ze zdjęcia na ścianie; z rówieśnikami i starcami, z uczniami w szkole, w której się nauczycieluje, i z kumplami z własnego dzieciństwa czy młodości, których życiowe trajektorie w innym przypadku mogłyby wykluczyć poza ową wspólnotę. Postawa Bobuli jest radykalnie wkluczająca, wbrew jakimkolwiek stratyfikacjom – praktykowanym konsekwencjom odp. protez niwelujacych deficyt, których pełno (w naszym także – lub zwłaszcza – kraju).

Ciągłość „doświadczenia plebejskiego” przywołuje Bobula wprost, takimi kawałkami, jak ten tytułowany cytatem z Kromera (z 1767 roku): „(...) zaraźliwy w Polszcze mór na wszelakie bydlę uderzył”, w którym to kawałku rzecz idzie o całkiem współczesne doświadczenie (plebejskie) mieszkańców Szalejowa: pipka, co „rankiem wybywa do Anglii zarobić na toaletę”, spłakanej kici, która „tuli liszaja na naszych oczach, wsiowa drama”, a brat liszaja „od przeszło dwóch lat w Niemczech”, matce‐sprzątaczce hajs podsyła [piszę ksywy Kici, Pipka i Liszaja małymi, bo tak w tekście]. Gdy jest nagrobek w lesie (kawałek w sercu lasu, 1784), to niemiecki, Josepha Shmiedta, bo los plebejskich kundli jest taki sam niezależnie od narodowości, a ci, co mówią inaczej (pieprzeni protetycy), to po prostu zbrodniarze, słudzy okrucienia. O czym dobitnie przypomina kawałek wyjście pod pomnik, szkolne, „patryjotyczne” wyjście, a w wierszu najważniejszym i powtarzającym się wyrazem jest „mord”.

Wspomnijcie wers z mniejszości maleją (obrazek pierwszy wyżej):

weź nas za ręce, w getcie pod ziemią jest nas więcej

A we wspomnianym kawałku w sercu lasu, 1784 są wersy:

w oddali ziemię rwie pług, nagle skrzyp,
kiedy lemiesz skibę tnie, z ciętej bruzdy
bucha krew, a gleba tonie w czerwieni

Znaczy, frazeologizm „z gruntu” (w powyżej użytej charakterystyce: „pisanie Bobuli jest z gruntu plebejskie”) brać trzeba dość dosłownie.

Drugim dużym sposobem przywracania ciągłości jest język. W którym Bobula sięga po [polskie] archaizmy czy półarchaizmy [np. „oścień” czy „lemiesz” sprzed chwili]; robi to nieostentacyjnie, ale powtarzalnie, stale. Naszą realną narodowością jest język, a właściwie grupa języków [pisząc o Myśliwicach, Myśliwicach Bartnickiego, użyłem terminu „polskosąsiedni”, tyle że tam natężenie tej warstwy miało 1000 amperów; u Bobuli ułamek ampera, ale i on żywy; wspomnijmy dziecięce sprawdzanie, czy bateryjka ma jeszcze w sobie prąd: jeśli szczypało w język, miała]. Od razu zwróciłem na to uwagę, gdy ponad 3 lata temu pisałem o zwrocie „mieć na pieczy” [Kohelet po Kochanowsku] w wierszu brak zimy w szalejowie, który ostatecznie trafił do pustko na stronę 77.

No i ostatni, mniejszy, sposób przywracania ciagłości. Lokalny, stylistyczny. W tekstach z pustko roi się od rymów wewnętrznych. Wyznaczają one dodatkowy rytm (obok rytmu zadanego przez podziały na wersy). Na dziś: rym to znak rapu [przypis: wzorem KB odrzucam w cholerę discopolo]. Mnie jednak ten dodatkowy rym‐rytm nasuwa na myśl kołysanie (jeden z głównych i typowych objawów choroby sierocej [ob.]). I tak trochę myślę o tym Bobulowym sposobie stylistycznym – jak o „sierocym reggae”. Sprawdźcie to sami. Jak już mówiłem, nie da się inaczej: trzeba pustko kupić; przecież nie wypada mi cytować więcej.

Ale jeden krótki na koniec, kolejny obrazek z „edukacji”:

lekcja solidarności, 1992

kowal zawinił, cygana powiesili – mówi
dziadek do rosnącego w telewizorze bezrobocia

wieczorem dziękuję w pacierzu, że pan
nie stworzył mnie cyganem

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *