pisarze spisku

Jerzy Giedroyc do Parnickiego

3 września 1956
(...) Pan ciągle zapomina o jednej rzeczy: czytelnik polski czy polski inteligent nie jest inteligentem francuskim. Jest to czytelnik konserwatywny i dość prymitywny. Pan jest dziś jedynym pisarzem trudnym.

Teodor Parnicki do Giedroycia

10 września 1956
Jeśli chodzi o poruszony przez Pana problem, że jestem pisarzem trudnym („jedyn[ym] trudnym” wśród współczesnych polskich), to czy nie wierzy Pan w proces „wychowywania sobie” czytelnika... Nawet po ukazaniu się „Aecjusza” pisała w „Pionie” Wanda Kragen: „przedstawienie przez P. tych problemów (teologicznych z w. V po Chr.) jest za trudne dla naszych nadwiślańskich intelektów”, a gdy ukazały się „Sr[ebrne] orły”, wielu utyskiwało, że to książka o wiele trudniejsza od „Aec[jusza]”, a teraz utyskuje się, czemu „Koniec „Zg[ody] Narodów”” nie jest tak „przyjemny” do czytania, jak były „Sr[ebrne] orły”...

[za: Tajemnice „Słowa i ciała”. Szkice o powieści Teodora Parnickiego, pod red. Tomasza Markiewki i Krzysztofa Uniłowskiego, WUŚ 2008]

Bez usprawiedliwień dla pojawienia się powyższego wyimka z korespondencji, poza efemerycznymi kontekstami z wczoraj, od razu w rzecz wskakuję.

Giedroyc, do którego Parnicki zwraca się często po radę jako specjalisty od „intrygi rozpinanej między życiem polityczno‐literackim w Kraju a przygnębiająco rozpartykularyzowanym życiem literacko‐finansowym Emigracji” (że tak arbitralnie nazwę), jest w swojej diagnozie we właściwy mu sposób rzeczowy, ale zarazem mówi (może) nie to, co chce powiedzieć.

Czytelnik/inteligent polski jest postacią konserwatywną i prymitywną (dość). Jednak ze stwierdzenia, że jedyny Parnicki jest pisarzem (domyślnie: dla takiego czytelnika) trudnym, wynikać musi, że cała reszta pisarzów czytanych w Polsce – trudną nie jest, czyli cała ta reszta, ten ogół, dopasowuje swoje pisarstwo do konserwatywnego prymitywizmu czytelnika. Albo na skutek świadomej decyzji „samoograniczenia” (dziś nazwalibyśmy ją „rynkową” albo „pro‐perswazyjną”; kasa w iunctim z niekoniecznie dobrowolną misją), albo dlatego, że ta literatura „organicznie” wyrasta (nie przekraczając poziomu) z humusu „życia wydawniczo‐czytelniczego”.

Wartość takiej diagnozy wydaje się wątpliwa. Skądinąd Redaktora nie interesuje „średnia zakalca”, chyba że z powodów politycznych; jest łowcą rodzynek.

* * *

Oczywiście, Giedroyciowi idzie o powściągnięcie Parnickiego. Przez lata w tej korespondencji cmoka zachęcająco w sprawie Słowa i ciała – coraz bardziej jednak przestraszony ochotą Parnickiego do przeróbek i poszerzenia objętości i zakresu powieści, ostatecznie rezygnuje z wydania książki. Już wcześniej, rzeczowo:

19 lipca 1956
[...] Wcale nie uważam, by pisarz musiałby być łatwy, ale należy unikać przesady: książka nie może być hermetyczna.

Choćby pobieżne przejrzenie tomu artykułów Tajemnice... przynosi obraz ciężkich „zmagań z Parnickim”. Padają tam takie np. stwierdzenia:

Nie ma specjalistów od twórczości Parnickiego. Są specjaliści od konkretnych powieści.
[Ryszard Koziołek]

Pisarstwo Parnickiego to nużący bełkot. Jego książki wymagają od czytelnika maksymalnego natężenia uwagi, a jednocześnie nie dają nic w zamian.
[Alan Sasinowski; to oczywiście rodzaj charakterystyki recepcji Parnickiego, niemniej i sam autor przyznaje w konkluzji, że nagrodą z lektury jest b. skomplikowane wewnętrznie, znaczące Nic]

Chcecie Państwo czytać Parnickiego? Czytajcie, jestem za, sam najchętniej nie robiłbym niczego innego. Nie mówcie tylko, że nie pokazałem wam, co was czeka.
[Stefan Szymutko; a co pokazał? bezmiar roboty śledczej, wyzywającej czytelnika, na przykładzie zaledwie dwóch parozdaniowych fragmentów; podtytuł jego tekstu brzmi Pokaz bezradnej lektury „Słowa i ciała”; w którym „kłączowate przypisy skutecznie utrudniają lekturę nawet krótkiego zdania z powieści”, jak pisał Łukasz Żurek]

Proza Parnickiego jest otchłannym subkontynentem, a jego genii w istocie nie „unikają przesady”.

* * *

Co zwraca uwagę [wannabe albo też sorry, tl;dr] czytelnika? Powierzchniowa nieobecność narratora; wiele z powieści Parnickiego to proza epistolarna, zbiory listów (czy innych dokumentów; wg poglądu, że historia to „fantazja archeologa materialnych skrawków”).

Paranoja (kto kłamie? a właściwiej – kto nie kłamie? czy ktoś się nie podszywa?), kontestowana, ale zarazem potwierdzana wizja dziania się historii jako wypadkowej ruchów ludzkich aktorów (na wszelkich poziomach): „gabinety, z których”, tajne wiadomości i polecenia, piętrowe intrygi, zapowiedzi przyszłych oznajmień, które jednak nie padają, które jednak są zapowiadane, by dokonać celowego „przesunięcia”; wywiady, kontrwywiady i re‐kontra‐wywiady; kłąb mozolnie rozplątywanych „interesów cudzych”, poświadczanych mikroruchami i mikrogestami, ale czy zasadnie? Itd. Modelowym przykładem może być I u możnych dziwny, powieść epistolograficzna zagarniająca do wnętrza historii również literaturę.

Schemat od („naiwnego”) Plutarcha po (cynicznego) Le Carrego. Dziś (współcześnie) uważamy raczej, że jesteśmy zbiorowo (politycznie) we władaniu bezosobowych sił (hydraulika przepływu kapitałów, zbiory Big Data, systemowo narastająca deprawacja w ramach zdeprawowanego systemu). Ale po zejściu na poziom środowisk (obyczajowo) tłumaczenia wyłącznie „systemowe” odbieramy jako wykręt.

* * *

Tak się nawet zastawiam, czy aby Kamienne pszczoły, debiut Piotra Wojciechowskiego (1967), nie powstały z intencji lekkiej parodii Parnickiego; chuda książeczka w czterdziestu dwóch listach Dymitra Łazura, pełnych wielorakiego (i bezczelnego) zmyślenia. Ale już w kolejnej książce (1970), w Czaszce w czaszce, Wojciechowski gęstnieje i bardzo poważnieje; dał się wciągnąć.

* * *

Innym, obok Parnickiego, pisarzem spisku był jego (praktycznie) rówieśnik, Michał Choromański, poniekąd zapomniany autor swoich powojennych książek (pamięta się głównie przedwojenną Zazdrość i medycynę). Jego spiski, opowiadane często przez pierwszoosobowego narratora i często ujęte w literacko‐kulturową ramę referencyjną (np. Słowacki wysp tropikalnych (1969), gdzie – wbrew tytułowi, a może z nim w zgodzie – „jedzie” Conradem; jedna ze słabszych pozycji, ale za to z wątkiem ukraińskim czasów sanacji), mają znacznie mniejszy zakres, w Talesowskiej proporcji odpowiadający skromniejszej randze twórczej. Od pewnego momentu demiurgiczną, spiskujacą siłą (ale jakby zarażającą kolejne partie rzeczywistości) stał się w jego powieściach przedwojenny kontrwywiad wojskowy, „dwójkarze”. Dziejące się w Polsce książki Choromańskiego zyskały na detalu skandalizująco‐obyczajowym, opisywanym z charakterystycznym mrug‐mrug autora, walczącego o popularność wbrew PRL‐owskiej cenzurze (że tak to ujmę), jednak ciekawsza wydaje mi się skromna Prolegomena do wszelkich nauk hermetycznych (1958),

jego pierwsza powojenna powieść, po latach sądzę – jedna z lepszych. Dzieje się w emigracyjnym środowisku Anglików w hiszpańskojęzycznym kraju Ameryki Południowej; w Europie trwa wojna (druga światowa). Anglicy mają swój Konsulat, pismo, radio, szpiegów i powiązania; uważają, że są ważni, a ich oświadczenia i inne Czyny odbijają się echem w Europie.

Jakże się mylą.

* * *

Właściwie niniejsza blogonotka jest jedynie deklaracją ew. zainteresowania ew. wyłonieniem z korpusu powojennej prozy polskiej grona autorów, którym można by przypisać tę charakterystykę z tytułu. Wydaje się to potencjalnie interesujące.

  1. andsol’s avatar

    Z uznaniem odnotowuję, że nie wspomniałeś o wiadomo czym.

  2. nameste’s avatar

    @ andsol:

    No bo wg mnie nie ma o czym mówić.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *