igrzyska głodu

Trwa Liga Narodów w siatkówce, właśnie skończyła się żeńska część; włączyłem transmisję finału za wcześnie i załapałem się (niestety) na wstępną oprawę owego widowiska. Gra świateł i zaciemnień, pojawiają się kolejno bohaterki, cały ten rytuał: dziarskie wbiegu‐wbiegu, stopniowe łączenie się Zespołu z tym skoku‐skoku do wyciągniętych w górę rąk itd. Jest wszakże moment ceremonialny: drużyny stoją w szeregu, gra się hymny. I natychmiastowe z‑zombie‐zowanie obecnych. Dziewczyny wraz z personelem trrenerskim i pomocniczym znieruchomiałe, patrzą gdzieś w pustkę, bezgłośnie poruszające się usta – domyślamy się, że niektóre/‐rzy podśpiewują pod hymn z taśmy – oczy łzawią, wielkie wzruszeprzejęcia‐się, mocno wdrukowana „duma reprezentowania”; wreszcie „trąbka treserska” milknie, zombies ożywają: zaraz zacznie się mecz, zawodniczki będą grać, a kibice – ryczeć nacjo‐przyśpiewki.

Zacznijmy jednak od tego, że żadnych tam „narodów” [nations], tylko państwowych szyldów (z ich flagową i hymnową emblematyką). Narodowość (w sensie etni) nie ma żadnego znaczenia, liczy się obywatelstwo (kto widział w jakichkolwiek mistrzostwach tego‐czy‐owego reprezentację Kurdów?). Obywatelstwo nagminnie zresztą przechodnie, w państwowej trosce o igrzyska (które odwrócą‐od uwagę ludności, wiadomo) obywatelstwo sportowe to jedna z najprostszych (choć elitarnych) możliwości „przepisania się”.

Nie kupuję tej nacjo‐dumy (z bardzo cudzych) ew. osiągnięć sportowych. Zwłaszcza że domniemana reprezentatywność (reprezentacyj państwowych) to totalna fikcja. Popatrzcie na te siatkarki: cóż za wspaniałe, marsjańskie wręcz postacie. Wysokie jak okapi plus, zwykle smukłe, pumowate, zwinne & silne (w odróżnieniu od równie marsjańsko nieprzeciętnych modelek modowych), na wstępie szkolenia/kariery (kryteria genetyczne) selekcjonowane wg cech fizycznych predestynujących do tego właśnie sportu (jak w prawie każdej innej dyscyplinie). Co mają wspólnego ze „średnią” obywatelek swojego państwa?

* * *

Dlatego, patrząc jak obywatelki Włoch wygrywają z obywatelkami Brazylii, zacząłem się zastanawiać nad inaczej skonstruowanymi igrzyskami, z osiągnięć w których mógłbym może zyskać jakąś satysfakcję (czy nawet poczuć odcień dumy).

Igrzyska głodu! Tak, wyjściowe skojarzenie z hunger games to właściwy trop. Ale zróbmy to inaczej.

Więc najpierw reprezentacja państwa. Tworzymy ją tak: z populacji mieszkającej [od minimum jakiegoś czasu, powiedzmy: pół roku] na terytorium kraju losujemy stosownie liczną grupę, losujemy losowo, niedbale i „jak leci”, nie obchodzi nas ani obywatelstwo, ani narodowość; jedynym ograniczeniem niech będzie minimalna sprawność fizyczna i intelektualna (znaczy, niemowlęta, małe dzieci i zniedołężniali starcy nie wchodzą). Mamy zatem kilkudziesięcioosobowe reprezentacje. Dyscypliny, w jakich będą rywalizować, są w sumie nieważne. Od konkursu prostowania spinaczy na czas do rozwiązywania krzyżówek; mogą być też pompki albo bieg na 100 metrów. Cokolwiek.

Pomyślcie: gdy taka reprezentacja naszego wspólnie dzielonego terytorium wygra z inną! – nie byłaby to satysfakcja dla nas wszystkich, tubylców?!

Ale tę satysfakcję powinno się (państwowotwórczo) wzmocnić, żeby podnieść powszechnie motywacje na wyższy poziom. (Gabi stara się jak może, ale Egonu nie do powstrzymania.) Na przykład tak. Jeśli reprezentacja państwa X wygra na jakimś etapie igrzysk, X‑ludności przysługuje w nagrodę prawo do rozstrzelania jakiegoś X‑oligarchy, członka episkopatu, tłustego kocura z rady nadzorczej, prezesa partii politycznej, propagandzisty w X‑gebelsowni itp. Reguły doboru można ustalić (jednak nie międzypaństwowo, a z ludnością świata), a jeśli rozstrzelanie nie wchodzi w grę ze względu na lokalny system prawny, niech będzie dożywocie, trudno. Nie muszę chyba dodawać, że osiąganie kolejnych etapów igrzysk, a zwłaszcza wygranie całości, mogą być premiowane liczniej.

Zostaje pytanie, jak ową nagrodę egzekwować. To trudny problem, ale można (chyba) liczyć na zbiorowy entuzjazm ludzi. Powiedzmy, że przed igrzyskami bierze się jako zakładników odpowiednią pulę odpowiednich dla celów nagrody figur, po igrzyskach część z nich (może) wróci do domu.

A zamiast hymnów grałoby się powszechnie & jednolicie (i śpiewało, z dumą) Ça ira.

  1. andsol’s avatar

    Ech, marzyciel.

  2. Hellk’s avatar

    Ale te pumy to koktail genow zwyklych ludzi – pewnie miesiac poczecia ma w sporcie wieksze znaczenie niz jacystam atletyczni przodkowie.

  3. nameste’s avatar

    @ Hellk:

    Masz rację, oczywiście. Trochę podkoloryzowałem, żeby dobitniej wskazać nieprzystawalność tych wyjątkowych, marsjańskich stworzeń do średniej populacji.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *