zacznijmy od mrówy z okiem na szypule

Wytworom kultury (sztuki) przysługuje między innymi klasyfikacjami również – konwencjonalna – wymiarowość, wyznaczana głównie przez moda percepcji. A więc powieść (muzyka) jest jednowymiarowym ciurkiem tekstu (zestrojów dźwiękowych), malarstwo ma dwa wymiary, rzeźba trzy itd. To klasyfikacja prosta, by nie powiedzieć: prostacka – muzyka ma [na papierze i dalej] reprezentację co najmniej dwuwymiarową, perspektywa imituje w malarstwie 3D, rzeźby czy architektury‐jako‐bryły nie da się obejrzeć z każdego teroetycznie możliwego punktu widzenia itd., itp. Mówię powyższe tylko jako mgliste tło do postulatu: wiersz (wśród innych tworów tekstowych) jest dwuwymiarowy.

A więc jest wycinkiem płaszczyzny (dla ustalenia uwagi, powiedzmy: prostokątem), na którym siedzą po porządku wersy złożone ze słów; umówmy się, że percepcja konsumuje toto (na dzieńdobry) od lewej do prawej i z góry na dół.

Teraz bądźmy mrówą z okiem na szypule. Mrówa staje na prostokącie ciut powyżej tytułu (czy początku wiersza, gdy tytuł jest brakiem) przygotowuje szypułę – i zaczyna się. Mrówa robi krok w tył (czyli w „dół”) i zaczyna czytać sunąc szypułą od lewej krawędzi tekstu do końca wersu; oko czyta. Skończywszy, mrówa robi kolejny krok i czyta kolejny wers, aż do ostatniego. Tam staje.

Ktoś powie, że widzenie oka mrówy jest w takim procesie czytania zbyt lokalne. Musiałaby się oddalić od płaszczyny, żeby dostrzec sto interesujących (w wierszu) rzeczy. Układ graficzny, rytm (szerokości wersu) i jego ew. zakłócenia, pokrewieństwa w pionie, na przykład to, że wersy zaczynają się kombinacjami takich samych lub podobnych jakoś fraz; przecież to dopiero naskórek dwuwymiarowości. Zwińmy więc prostokąt w cylinder (tekstem do środka!), sklejając górną krawędź nad tytułem z dolną pod ostatnim wersem, mrówę zaś umieśćmy w środku, na osi walca. Teraz, zamiast iść w tył/dół, obraca się stopniowo wokół osi, ustawiając oko na wysokości kolejnego wersu, aż dotrze nad tytuł, skończywszy lekturę; z takiej perspektywy może dostrzec to wszystko, co widzi znacznie od niej większy ssak pochylony nad kartką.

Zamknięcie mrówy w cylindrycznej pułapce ma głęboki sens. Jednokrotna (pseudolinearna) lektura wiersza to dopiero początek percepcji; mrówa, dotarłszy do końca, może od razu przystąpić do kolejnej iteracji (biegnij, owadzie, chyżo a powoli), niekoniecznie zresztą powtarzając jednostajny ruch; niech wiruje i ogarnia.

A teraz chwyćmy cylinder w dwóch miejscach – w zenicie, tam gdzie skleiliśmy górną i dolną krawędź prostokąta, i w odpowiednim nadirze, schwycone zaś zduśmy w dwa punkty (przypominam: to już nie papier, to abstrakcyjny wycinek płaszczyzny, na którym siedzi tekst).
[EDIT: Czyli krawędź sklejenia zredukujmy do punktu, analogicznie odcinek przeciwległy tej krawędzi względem osi cylindra.]

Co powstanie? Powstaną dwa wycinki sfery; płaszczyzna przechodząca przez środek sfery, zenit i nadir, dzieląca te wycinki na połowy, ustala podstawową symetrię. Trzeba tylko uważać, żeby nie zgnieść wersu, który może przypadać na (poniekąd arbitralnie wyznaczony) punkt nadiru. Ale że działamy na tworach topologicznych, a nie materialnych, możemy kazać takiemu wersowi, by się łaskawie odsunął stosownie daleko od punktu „zgniotu”.

(Kłopoty z wyobraźnią? Rysowanie tego zajęłoby mi zbyt wiele czasu & wysiłku, a ponadto, kto tego nie wyobrazi, ten niech raczej słucha poezji [jasne, że mówię o tzw. współczesnej] z audiobooka pod akompaniament harfy, wybrańcy mogą na parties pod ryt czytań^
EDIT: To znaczy, porządne narysowanie. Zob. jednak komentarze.)

* * *

Ile by nie było wierszy w tomiku (tomie), operację można powtórzyć dla każdego z nich, dbając tylko o to, aby wycinki sfer miały – każda – szerokość kątową 360 stopni / N (2 pi przez N), gdzie N to liczba wierszy.

Nadziejmy je wszystkie na jedną oś, utożsamiając wszystkie zenity w jeden punkt, a nadiry – w drugi, przeciwległy biegun. W takiej kolejności, w jakiej figurują w tomie. Drugi na prawo od pierwszego, ostatni będzie miał jako następcę – wiersz pierwszy.

Co mamy? Sferę wierszy (tomu), zwróconą tekstami do środka (tam czeka cierpliwa mrówa). Na „górze” (w zenicie) spotykają się początki i końce wierszy, tam też łatwy od odczytania spis treści (self‐referenced). Porządki czytania zostały zachowane, gdyby zaś mrówę zastąpić sferycznym, wszystkowidzącym okiem, mielibyśmy rodzaj jednoczesnego dostępu do całej zawartości tomu. (Nawiasem mówiąc, pojedynczy wiersz też można tak „rozciągnąć”, by utworzył sam całą sferę.)

Co najważniejsze: wszystkie wiersze „widzą” się wzajemnie (choć te sąsiadujace pod dość ostrym kątem).

* * *

Intencją tej zabawy jest wytworzenie mentalnej wizualizacji tomu wierszy jako odrębnego mikrokosmosu.

* * *

Kosmos już jest, ale dziwnie pusty. Trzeba nam porzutować. Najprostsza operacja: każdy wyraz niech się oderwie od firmamentu i zjedzie (kopią) ku centrum. Połączmy „sznureczkiem” [może to być rodzaj pola siłowego, ew. jakieś elementarne splątanie] oryginał z kopią. A potem bum! utożsamiamy kopie w jeden obiekt (pomijam tu technicze trudności z fleksją; może to być parametr przekształcenia). Coś w rodzaju ewidencji leksykalnej; pęk sznureczków odpowiada analizie częstościowej.

Niech teraz ku centrum zjeżdżają frazy „mocnego sąsiedztwa”. Co oznacza: sąsiedztwo zwykłe (np. jest w wierszu fraza „drżyj małpiszonie”, niech jej kopia zjedzie, oczywiste; ale jest i fraza „z jasnych / Brody”, hacząca o sąsiedztwo „w pionie”, ona też zjedzie kopią), sąsiedztwo semantyczne (w powyższym przykładzie łączliwość gramatyczna etc. jest mocna w pierwszym, b. słaba w drugim przykładzie). Kolejna wiązka „sznureczków” niech będzie śladem tego zjazdu/rzutowania, trzeba nadto dokonstruować wiązania między pierwszą sferą obiektów (leksykalnych) a drugą (fraz sąsiedztwa).

Jakie byłoby drugie „bum!”? To kwestia parametryzacji. Ale na przykład: „drżyj małpiszonie”, „małpa drży”, „drżysz, małpko?”, można by skleić w jedną relację (na dwóch obiektach: między małpądrżeniem), odpowiednio modyfikując układ sznureczkowych wiązań.

(Jak dotąd jesteśmy w zasięgu możliwości współczesnych komputerów; dałoby się przeprowadzić taką bezludną, w pewnym sensie bezczytelniczą analizę. Interaktywny hologram służyłby za podsystem wizualizacji, dlatego w metaforze trwały półmaterialne sznureczki, bo mogłyby zacząć świecić (różnokolorowo, zależnie od typu), wibrować, wydawać dźwięki i co tam komu jeszcze. „Trąciwszy” któryś z centralnych leksemów, moglibyśmy patrzeć, jak zapalają się wszystkie użycia na firmamencie i/lub frazy, z którymi ustalono mocną lub słabą łączliwość. Etc.)

Możliwości kolejnych rzutowań ze sfery w głąb niech nie ograniczają wydolności techniczne ewentualnych „maszyn pomocniczych”, chodzi przecież o eksperyment mentalny. Sięgnijmy do podręczników języko‐ i literaturoznawstwa. Przewińmy typy analiz dokonywanych przez krytyków i sprawdźmy je na solidną powtarzalność. Początkowo pusty „mikrokosmos tomu” zapełnia się (w wyobraźni) gęstwą obiektów, relacji i relacji między relacjami. A wszystko to – „bezludnie”; bigbang ustanawiany na dwóch residuach: „gołym” [= z najdokładniejszym pominięciem ew. autora] tekście tomu, z jednej strony, i globalnym tekstem kultury, z jego wieloma podsystemami (słowniki, korpusy, faktografie, analizy, analizy analiz, i tak dalej) – z drugiej.

Owad cały czas siedzi w środku i czeka, aż będzie mógł zacząć czytać.

* * *

Tymczasem zaś świadkujemy wyczynom dzielnych, wybitnych mrów, które same sobie muszą zastąpić brak dokładniejszych map kubatury wyżej zarysowanego (potencjalnego) kosmosu. Oto idą zygzakowatymi trajektoriami po wewnętrznej stronie sfery, gromadząc w odwłokach zebrane doświadczenia i używając już zebranych do wytyczania nowych ścieżek lub śmiałych inetrpretacyjnych susów. Kibicujemy im.

* * *

W apendyksie drobna astrofizyka. Weżmy efekt pierwszego, elementarnego rzutowania. Obiekt leksykalny, pojedynczy wyraz, pospolity lub Własny. To nic innego jak cholerna czarna dziura. Na jego monstrualną masę składają się wszystkie użycia we wszystkich powstałych tekstach (bądżmy pewni, że przyszłe takie teksty też zje). Objaśnienia słownikowe lub encyklopedyczne, reguły gramatyczne i etymologia (oddziaływania mocne), reguły chromatyczne (oddziaływania słabe), czyli podobieństwa brzmieniowe, ugruntowane i przekraczane zakresy skojarzeniowe itd. Gdy się minie punkt‐bez‐powrotu, słowo takie wywija się na „drugą stronę” w jeden z milionów (kolejnych) wszechświatów, eksploracji których nie da się dokończyć. Wszechświat „cukinie”. Obok drugi: „Pufin”. [*]

Co zrobi „wyobraźnia astrofizyczna” z obiektami innych typów, o mniejszych masach, ale i tak wywołujących rozmaite zakrzywienia i fałdy? Otwarte pytanie.

A połączenia między mikrokosmosami? Autor utoczy, jak wiadomo, niejedną kulę. Cytaty i inne nawiązania: hiperprzestrzenne tunele, tym bardziej otoczone drżącym halo prawdopodobieństwa, im mniej pewne, domniemane. Kosmiczna jazda.

Na razie możemy się (w wyobraźni) cieszyć multimedialnym i multispektralnym migotaniem wierszowych sfer.


PRZYPISY
[*] tak, zgadliście, jaki tom robi tu za „przykład w tle”; wybór dlatego, że zrobiony jest wielokrotnymi powtórzeniami, jego mutlimedialna mikrokosmosowa wizualizacja zaświeci wesoło

  1. Hellk’s avatar

    Wylozylem sie przy zgniataniu cylindra. Chodzi o ten ruch, ktorym mozna zgniesc, powiedzmy, Krzywa Wieze w P, trzymajac ja w dwu palcach po przeciwleglych stronach pomiedzy 4 a 5 kondygnacja?

  2. Hellk’s avatar

    Dziekuje. Gdyby za ‘wiersze’ podstawic ‘ustawy, orzecznictwo etc’, to przepis na kafkowska sfere gotowy.

  3. nameste’s avatar

    Hellk :

    przepis na kafkowska sfere gotowy

    Nie mów im!

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *