Tosiek: lematy

Antonina M. Tosiek już tu była rok temu, z wierszem spośród zestawu trzech, pokazanych w ramach połowu BL. Patrzę teraz i widzę, że link do owego zestawu prowadzi w próżnię. Gdybym (w ramach nieproszonej redakcji) nie zacytował w przypisie wszystkich trzech, miałbym dziś przechlapane. Wobec czego następuje

deklaracja nienawiści

do Biuru Literackiego. Które zamieniło jawne, literkami na ekranie, teksty połowowiczów na godzinne wideło, a w nim owiż czytają (cholera jasna) własne teksty z urzędowej książeczki. A niech cię szlag, ty kumulacjo autolansiarskiego kapitału, urzędzie ds. własnego znaczenia i hoho‐zasług, ty pasożycie wsobny, ty śmieciowa umowo! Wstyd mi, bo ta ostra niechęć zagarnia również twoich urzędników, referentów i księgowych (od bilansowania „trendów”), osiołki zaprzęgnięte w kierat oliwiący tę maszynę. A wrrr tobie, wrrr, fruk ci w rzętak i glamdźba na ryj!

(tylko spokojnie)

Tylko spokojnie, wracamy do wierszy. Tym razem Tosiek przedstawia zestaw (również potrójny) w Kontencie 12–13, obok sprzężony komentarz Marii Świątkowskiej (rówieśniczki autorki, co podkreślam, nieco zaskakując samego siebie; czemuś wydaje mi się to istotne). Dość solidny, ale jednak prowokujacy do uzupełnień; oto powód drugi (pierwszy: przyjemność cytowania [gdyby nie przyzerowy nakład tego bloga, powiedziałoby się: piracka]) niniejszego wpisu.

daddy’s

szanowne panie szanowni panowie drogie osoby

napisano kiedyś w wielkiej księdze poczęcia narodu
że będziemy korzeniami się w ziemię jak zębem

brzydzi was przecież to rozlane ciało na leżaku
w nadmorskiej miejscowości do której pojechaliście
tylko tak jakby ironicznie
co to za syf a przecież wy jesteście ludzie wrażliwi
i potraficie docenić kampowo-transgresyjny wymiar
neonowej galarety która opadając na asfalt staje się asfaltem

ale gawiedź parszywa której co miesiąc
cebos akwarelami na desce portret smaruje
gęsty i zwarty
w wakacyjną pojechała polskę
a was wzdryga
a nas

tatusiów zapytajcie jak to wtedy było
kiedy wioski za dwa stare miliony odkupili

nie no
spokojnie nie waszych tatusiów
tylko ojców narodowego kapitału

wiem co mówię
spotykamy się czasem w sytuacjach zgoła beznadziejnych
i krzyczymy to samo tylko mnie chyba bardziej gryzie sumienie
u tamtych cisza
zakrywają usta palcami żeby się tylko nie porzygać

jeśli wam popsułam wakacje
to bardzo przepraszam

W powyższym wierszu wszystko wydaje się jasne. Ale (wobec braku konkretnej daty powstania) ciekawa jest samoaktualizacja treści. Bo sytuacja wyjściowa (sarkanie mieszczańskiego liberała na „gawiedź parszywą” w niesmaczny sposób okupującą nadmorskie plaże) zintensyfikowała się zeszłego sezonu letniego, jednak frazę taką:

potraficie docenić kampowo‐transgresyjny wymiar
neonowej galarety która opadając na asfalt staje się asfaltem

można zdenotować w kontekście tęczowych wydarzeń sprzed tygodnia‐dwóch. Wystarczy pomyśleć o spektrum barwnym neonu i przypomnieć sobie, że asfalt to nie tylko figura dosłownego „deptania po”, ale i polskojęzyczna wersja nigger.

W komentarzu Świątkowskiej sporo delibaracji nad „migotliwością podmiotu mówiącego”, którego „idiosynkratyczny głos niepewnie daje świadectwo”. Myślę przeciwnie, że Tosiek bardzo świadomie i w przemyślany sposób podejmuje temat nadrzędny tego zestawu: „poszerzenia miejsca” (z którego się mówi); zasadne byłoby nawet użycie elbekowskiego tytułu: „poszerzenie pola walki” (czyjej, o co, z kim/czym – to już kwestia dalszych uczonych analiz).

Punktem (miejscem) odniesienia może być („mamy tylko teksty”) pozycja zajmowana przez autorkę w owym zestawie sprzed roku; jego tytuł brzmiał „Gminne”, i to się (de‐metonimicznie) potwierdzało.

Żeby lepiej wyrazić tę intuicję (i wyjaśnić tytuł blogonoty) potrzebna będzie definicja

lemat

– to „twierdzenie pomocnicze, którego głównym zastosowaniem jest uproszczenie dowodów innych, bardziej istotnych twierdzeń. Formalnie jednak każdy lemat jest pełnoprawnym twierdzeniem, a zaklasyfikowanie pewnego twierdzenia jako lematu wynika jedynie ze sposobu jego użycia w innym, obszerniejszym kontekście” (pl wiki).

Ten zestaw to trzy współpracujące lematy, czytelniczce pozostawiam – albo się od tego wykręcam – znalezienie tezy twierdzenia nadrzędnego.

ocet, szczypiące

pochód snuł się obuty
ziemię rozłupywał krokami
stalowe dźwięki ociężałe szubienice
tak zapamiętałam wojny i pożary

stoję w błocie po kostki
tuż za krawężnikiem
moja granica widzialnego
o patrz jakie lato lato i smak soli
zlizujesz je ze mnie
jakbym nadal tam stała
różowy i mokry języczku
jesteś sankcją opowieści

piszę wiersze ręką młodej kobiety
nie wiedząc co znaczy nią być
chyba wyglądam bardzo głupio
kiedy rysuję patykiem kształty
cudzych córek zupełnie jak swoje

piszę wiersze fantomową ręką
bo widziałam jak zarzyna się zwierzę
jak się odbiera życie w imię siły

rozcina skórę na brzuchu
gorące jelita przerzuca
z brzękiem do wiader

octem polewa co swoje
szczypiące

W sprawie „różowego i mokrego języczka” Świątkowska pisze:

Mamy tutaj zatem świadkinię naszych czasów, wykorzystującą sankcję języczka do zwerbalizowania swojej opowieści. Język może być narzędziem mowy, przemocy a zarazem pieszczoty. Co zatem oznacza ten wers? Czy chodzi o to, że jedynie z perspektywy cielesności, kobiecości i lokalności można wygłaszać swoją opowieść, że te wyznaczniki sankcjonują jej autentyczność? Czy też jest to ironiczne zdrobnienie języka – jako narzędzia mowy, języka poetyckiego?

...choć może wystarczyłoby sięgnąć do lematu trzeciego: wiersza drugi; osty. W wierszu ocet, szczypiące podmiotka liryczna „stoi w błocie po kostki”, w trzecim wierszu (którego boję się cytować, piracka dezynowoltura ma swoje granice; sami sprawdźcie) łowiła (łowiły) w „suchej rzece”, oto wędrowanie negacji po lematach. Co złowione – miało języczek, choć (tam) się nie wysunął.

osobność

Tosiek jest autorką (jak dla mnie) osobną, na szczęście. Samozwańczo łączę ją (w zestaw^) z Maciejem Bobulą; razem raźniej, choć różnią się bardzo mocno. Co też dobre.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *