zwidlające się ścieżki

Najpierw był Krzysztof Jaworski, którego dawny wiersz Noc długich noży stał się przedmiotem blogonoty punkt rosy. Zaczyna się tak:

Przebiłem się wreszcie przez
twój długi list sprzed
lat i przez to opasłe tomisko
o Boschu, na które poszła cała pensja

Ów „opasły tom” arbitralnie zidentyfikowałem jako Wilhelma Fraengera dzieło pt. Hieronim Bosch (Arkady 1987; przeł. Barbara Ostrowska; pierwodr. niem. 1975, wznowienie: Arkady 1999), milion drobiazgowych reprodukcji opatrzonych szczegółowym komentarzem.

„Najpierw Jaworski”, ale w zasadzie równolegle także Tomaž Šalamun, ze świeżo wydanym tomem Błękitna wieża (Convivo 2019, przeł. Miłosz Biedrzycki i Rafał Wawrzyńczyk). Promocja wokół tego tomiku, niecodziennie pogłębiona, okazała się bardziej rodzajem „propedeutyki šalamunowskiej”. Obejrzałem kształcącą relację wideo (nagrała Anna Adamowicz) z rozmowy Skurtys‐Wawrzyńczyk‐MLB, z ciekawością i pożytkiem. Po publicznych kątach szeptano o przygotowywanej krakowskiej šalamunowskiej dwudniówce, jej częścią miał być wykład (ze slajdami) Rafała Wawrzyńczyka o alegoryczności u Šalamuna.

Równolegle więc pojawiają się Jaworski z Boschem i Šalamun z alegorią. Zwidlenie.

* * *

Relację z wykładu (i dyskusji) nagrał Paweł Kusiak, tu link:

youtube.com/watch?v=Tc_G_mOxaPU

a tu pełen tytuł tego wydarzenia:

„Zawsze lubiłem kury. O alegoryczności w późnej poezji Tomaža Šalamuna” – wykład Rafała Wawrzyńczyka

Fraenger zjadł na Boschu zęby, przez parędziesiąt lat kontrował dominującą wcześniej recepcję tego malarstwa, zogniskowaną głównie na diabelskości; mówiono, że obrazy Boscha są „zabawne”, „fantastyczne”, „groteskowe”. Moglibyśmy też powiedzieć „surrealistyczne obrazy”; pasowałoby. Surrealizm: widzimy (dziwne) zestawienia obiektów, szczegół ma sens, całość (scalanie) się sypie; dlaczego postać, raczej ludzka, ma w sobie szuflady? Co znaczy, że żyrafa płonie? Surrealizm.

Dokładnie ten termin, surrealizm, padł w śródwykładowej dyskusji. W głosie, który opowiadał się (ze swej osobistej perspektywy) przeciw objaśnianiu, za czystym (zmysło‐inte) tekstowym przeżyciem tych wierszy.

Ja zaś słuchałem, zdalnie i post factum, siedząc na tym tomie o Boschu. Czy gdyby uroczyły mnie kształty, kolory, ich konfiguracje, zestawienia [dziwnych] postaci i obiektów, stracę coś, rozumiejąc (lepiej) ich znaczenie? Pytanie otwarte. A czy wiedząc to i owo, jestem w stanie tej wiedzy sie pozbyć, budując na użytek (kolejnego mojego) odbioru inną historię kryjącą się za frazą z wiersza, podłożyć wyobraźnią inny modus czytania? Drugie otwarte. Moje odpowiedzi: nie, tak. Ogólnie: zależy, od jakości wykonania. Na dzień dobry: operacyjna subdefinicja „jakości”.

A teraz trochę Boscha (i Fraengera):

Naznaczony błękitem arcyoszustwa książę piekieł ma ogromną krogulczą głowę i chudy jak szczapa ludzki tułów. Tak jak ów krogulec-trupożerca z egipskich wierzeń, posiadający swą siedzibę na Zachodzie, w krainie zmarłych, łapczywie pożera łupy śmierci. Patrząc nieruchomo przed siebie, rozwiera dziób i wrzuca w gardziel chwytanych na oślep muzykantów. Ale nie syci go ta strawa: przemiana materii przebiega u niego w takim samym błyskawicznym tempie, w jakim ostrokąty na rzemieniu opasującym jego pierś napędzają przesuwający się szybko łańcuch. Ten zmotoryzowany taśmowy system repetycyjny to najbardziej pomysłowy symbol marnotrawienia bez pożytku i najdoskonalszy kontrast do trynitarnej agrafy na piersi Stwórcy — dwóch współśrodkowych kół, symbolizujących skoncentrowane skupianie i emanację siły.

Im mniej służy diabłu jego strawa, tym łapczywiej pochłania on wszystko, co warzy się w kuchni i leży w piwnicy. To dlatego wdział na łeb ogromny garniec, a stopy wetknął w dzbany wina. A jednak siedzi skulony, marznąc okrutnie z powodu biegunki, na piekielnym tronie, który pomysłowość malarza przetrawestowała w antytrynitarne krzesło klozetowe.

Jest to trójnóg podobny do krzesła Pytii, przypominający je również w tym, że dołem łączy się z pępkiem ziemi, tylko że delficka szczelina skalna została tu przemieniona w ciemną kloakę, do której spadają szatańskie odchody w formie obrzydliwego pęcherza. Górą szatan połyka niegodziwca, z którego czarna dusza ulatuje przez odbyt jako stado kruków. Dołem wypróżnia się pospieszne jelito, z którego chemicznej retorty wypadają dwa homunkulusy – odrażające przeciwieństwo rozkwitającej pary narzeczonych ze środkowej tablicy! Wizję tę spotykamy również u Mechthildy z Magdeburga, mówiącej o diable tak: „Chciwca pożera za to, że zawsze chciał mieć więcej. A gdy go już połknął, ten wychodzi mu z powrotem przez odbyt [...] Chcąc się pożywić o niektórych porach, otwiera szeroko paszczę. Połyka wtedy jednym haustem żydów i pogan, a ci otrzymują w jego brzuchu swoją zapłatę i święcą dziwne gody. Biada duszy i ciału! Milczcie, usta człowiecze!”

Owalna kloaka jest przeciwieństwem jajowatego stawu, z którego na lewej krawędzi „Edenu” wyłonił się świat zwierząt. Teraz odbywa się ruch w przeciwnym kierunku: sadzawka życia stała się bagnem śmierci, miejsce narodzin przeistoczyło się w kloakę upadku, w którą wymiotujący obżartuch i człowiek wydalający dukaty zrzucają grzeszny nadmiar tego, co mieli w życiu. Tu fortuna już się skończyła. Panuje tylko nagie bestialstwo zabijania i trupożerstwa, ucieleśniane przez dwa wielkie opancerzone psy w polu środkowym pierwszego planu, wyżerające ludzki tułów (V Mojż. 32,24).

Scena na dole, ilustracja próżności (vanitas).

Z podwójnego odbicia w lustrze [Bosch] czyni punkt zasadniczy sceny, a jednocześnie demonizuje zarówno krzak leszczyny, jak i lustro. Ponieważ diabeł ze średniowiecznych wierzeń chętnie szukał miłostek w leszczynowych zaroślach – z leszczyny uchodzącej za krzak czarodziejski wycinano różdżki i inne pręty o sile magicznej – Bosch nadał piekielnemu straszydłu kształt podwójnego pnia, z którego wyrastają gałęzie rozwidlone w sposób charakterystyczny dla gładkokorej leszczyny. Na krzaku tym zawiesił lustro, tak aby wysklepiało siedzenie diabła. Osiągnął w ten sposób dwa cele: podstępnie uniemożliwił rozpoznanie kusiciela i zakwalifikował lustro jako tylne oko diabła.

Młoda dziewczyna wpadła w pułapkę, a malarz z wielkim wyczuciem uchwycił moment, w którym ogarnia ją przerażenie: w tej samej chwili, gdy obok własnego oblicza spostrzega w lustrze pysk diabła, dziewczyna traci zmysły i osuwa się w tył. Czuje już przecież śmiertelny chłód uścisku salamandrowych łap szatana, który znienacka wyrósł obok niej, czuje, jak oślizła ropucha pełznie między jej piersiami.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *