tylko po co

Przy okazji powieści Tylko Lola Jarosława Kamińskiego odkurzyłem jego wcześniejszą Rozwiązłą (2012). Narracyjnie spójniejsza, ale rozlazła; kostrukcyjnie uszyta według kilku bazowych tricków polskiego scenariuszopisania. W rodzaju – najpierw nakapiemy tajemnicą, a potem mozolnie będzie się okazywać, co i jak, oraz kto z kim; to się nazywa suspens. Żeby nam czytelnik (widz) nie usnął od nadmiaru tajemnicy, trzeba atrakcji. Więc (oczywiście) seks. Ona, kilkanaście lat starsza od chłopaka, siedzi z nim na daczy jego rodziny przy obiedzie. Korzystając z osłony sowitego obrusa, chłopak funduje jej orgazm (palcami: to zwykli ludzie). W tle gadka o polityce (proszsz, jaki konflikt w małym gronie, albo: och, ta polska polaryzacja) i Tajemnice Rodzinne.

Po takiej ekspozycji na dwadzieścia parę stron następuje kolejnych pięćset. Kanapka‐przekładaniec. Buła z retrospekcji, posypana wszystkim, co publicystycznie głośne (na przykład: ponury los dziewczynek w domach dziecka, więc stosowne obrazy osaczenia i cierpienia; zakonnice z horroru itd.), w środku cienki ozór (szynka?) tajemnicy i tropienia Zagadki, całość obficie polana majonezem (seks oraz więcej seksu).

Spod warstwy kurzu wyłoniła się także ówczesna recenzja Dariusza Nowackiego, z którą (małe zaskoczenie) zgadzam się chętnie:

Otóż Rozwiązła w swojej podstawowej warstwie jest powieścią edukacyjną, napisaną chyba z myślą o tych, którzy [...] nie mają bladego pojęcia o historii komunistycznej Polski. [...]

Kiedy więc siostry zakonne informują ją [bohaterkę, Zofię], że jej matka była „starozakonna”, ta autentycznie nie wie, o co chodzi. Nie zna ani tego słowa, ani zasług Kościoła w ratowaniu Żydów. Po jednej z rozmów z Edwardem na stronach Wikipedii odnajduje hasło dotyczące Marca ’68. Rozmówcy, a właściwie informatorzy Zofii, przemawiają propedeutycznie, by nie rzec: łopatologicznie. Dotyczy to zwłaszcza stosunków polsko‐żydowskich po II wojnie.

Tak to właśnie wymyślił Kamiński. Na naszych oczach Zofia szybko nadrabia zaległości, odzyskuje historię. I tę osobistą (dowiaduje się, kim był jej ojciec i co się stało z matką), i tę, o której traktują szkolne podręczniki dla gimnazjum (bo raczej nie dla liceum).

Wreszcie łagodno‐okrutne zwieńczenie:

Dziejowość jest tu nagromadzeniem klisz i stereotypów, lecz ani myślę czynić z tego zarzutu. W powieściach o szerokim adresie czytelniczym tak właśnie bywa. Moja jedyna pretensja – jak już zasygnalizowałem – dotyczy męczącej rozwlekłości utworu.

* * *

Tylko Lola to wersja 2.0 tego samego. „Dwa” dosłownie, bo narracja rozdzielona na dwie osoby, dwa typy opowiadania; oba brzmią pretensjonalnie, choć rwane zapiski Lidii pokazują miejscami (rzadkimi) pewien potencjał, gdy tymczasem chwyt „zamerykanizowania” języka Niny, jak by z niego nie był dumny autor, wprowadza nie dystans, a fałsz. Kamiński (sprytnie, por. też „apokryficzną klamrę” w zakończeniu) próbuje przerzucać odpowiedzialność na swoje bohaterki: „to nie ja, to one [tak mówią/piszą]”. No ale wiemy swoje.

Miałam osiemnaście lat i chociaż należałam do szczupłych dziewczyn, pod bluzką sterczały mi wielkie piersi. Nieustannie wyczuwałam na sobie wzrok robotników. Bałam się ich, ale udawałam, że spojrzenia mężczyzn nie dotykają mnie, nie podszczypują, nie głaszczą, nie pieszczą. Nie tylko ja dostrzegałam rosnące napięcie, ojciec Gieni również. Tym bardziej że i w jego córkę się wgapiali. Pan Winczewski przynosił dwie szklanki z cytrynową lemoniadą i przysiadał się do naszego stolika. Sytuacja się uspokajała. Robotnicy odwracali głowy, zaczynali dyskutować między sobą o nowej obsesji, motorze Junak, albo najnowszej plotce z Warszawy, że telewizja zacznie w końcu emitować drugi program, wyłącznie ze sportem i westernami.

Tego typu granie liczmanem obrazu (zamiast obrazem) – „robotnicy zaczynali dyskutować między sobą o nowej obsesji / najnowszej plotce z Warszawy” – jest cechą powszechną tej prozy. Sztucznie o zafałszowanym.

Ktoś, kto przeczytał choćby dwie, trzy poważniejsze relacje z życia w PRL‑u – i nie mam tu na myśli dokumentu, ale literaturę faktu lub wspomnieniową, np. Mozaikę Maxa Cegielskiego czy Proszę bardzo Andy Rottenberg, które to tytuły wymieniam, bo celują w zbliżone do opisywanych w Tylko Loli środowiska – ten nie nabierze się na wikipedystyczno‐żurnalistyczną „głębię” opisów peerelowskich zjawisk, zdarzeń, postaw.

Z drugiej strony, to czasy równie odległe dla współczesnego gimnazjalisty (ok, jest już dziś w liceum), jak realia roku 1905, więc może wypada się zgodzić z Nowackim w sprawie „szerokiego adresu czytelniczego”, który usprawiedliwia „nagromadzenie klisz i stereotypów”.

Czy jednak ten szeroki adres znajdzie równie szerokiego odbiorcę? Czy wystarczy gorzko‐wschodnioeuropejska lesbijska wersja Komu bije dzwon, przedstawiona w porwanych dramatycznie (po całości: tylko męczących) notatkach Lidii? Wzmocniona sielankowym wariantem ofiary czystki antysemickiej ’68? Czy wystarczające jest stężenie iloczynu suspens * seks na centymetr kwadratowy tej prozy?

Jak dla mnie, trzy razy nie. Wynudziłem się.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *