półświatek wydawniczy

Niezbyt sobie cenię Justynę Sobolewską, dziennikarkę (tak sama się przedstawia) „Polityki”, czego świadectwem drobne szpilki porozrzucane po tym blogu. Para się ona pisaniem hm‐recenzji na łamach swego macierzystego pisma („przerośnięte blurby”), płytkich i zdawkowych, poza tym zarabia na okołoliterackich michałkach (ostatnio zebranych w poszerzonym wydaniu Książki o czytaniu; lektura to lekka, łatwa i nawet przyjemna, w sam raz na podróż pociągiem) oraz na uczestnictwie w tzw. środowisku – ozdabia festiwale literackie, żuruje w mniejszych i większych rangą nagrodach itd.

Wszyscy ją znają (nie mam tu na myśli sławy, a raczej metaforyczne „bycie na ty” z pisarzami, wydawcami, tłumaczami, projektantami wnętrz i okładek książek), ona zna wszystkich.

Chyba żeby nie. Będąc młodą [osobiście przecież nic nie mam do tej zapewne sympatycznej pani^] żurorką Angelusa, „Paszportów Polityki” czy ostatnio Nagrody Gombrowicza zgłosiła Sobolewska (na dniach) pretensje do werdyktu żury Nike:

Tegoroczna edycja od początku była pechowa: jury nie zauważało kilku ważnych książek, m.in. „Solfatary” Macieja Hena czy „Małej zagłady” Anny Janko. [...]

Natomiast jury wybrało książkę moim zdaniem najmniej fortunną. Bronka Nowicka jest postacią ciekawą i przychodzącą do literatury z innych dziedzin sztuki. [...]

A jednak dużym problemem jest nieustanny przymus metaforyzacji i forma przypowieści: „Gniazdo jest puste. Uwite pod językiem, ciemne, wilgotne gniazdo dla kamienia. Nic się nie wykluje. Kamień nie przemówi. Nie mówi się, leżąc w wodzie. To niemożliwe, aż woda zamieni się w chmurę. Zanim przetoczy się czas. Wtedy dziecko odnajdzie swój kamień”. Każdy obraz i każde zdanie jest podane tak, jakby miało niesłychaną wagę, i ta podniosła tonacja sprawia, że język staje się miejscami pretensjonalny.

Nie ulega wątpliwości, że to jest debiut intrygujący, ale czy to jest najlepsza książka ubiegłego roku? Nie. Zwłaszcza w porównaniu z książkami pozostałych nominowanych i z laureatami z ubiegłych lat.

Nie widzę tu rzetelnych uzasadnień, raczej wyraz gustu dziennikarki, a że jednocześnie tenże gust wspiera Solfatarę (którą mam za hiper nudziarstwo), to mnie słabo przekonuje. Co zostaje z lektury owej pretensji? Nooo, nie znam jej („przychodzi do literatury z innych dziedzin sztuki”), jak może być wybitny taki debiut? (Choć „intrygujący”; frazes‐alibi.)

(Sam czytałem Nakarmić kamień Nowickiej jedynie we fragmencie upublicznionym przez wydawcę: nie jestem blogerem książkowym, nie dostaję gratisów, a ta proza nie przykuła uwagi na tyle, abym wydał 16,20 plus koszt przesyłki, źle to jednak świadczy wyłącznie o mnie, nie o książce.)

Podobnie odczytał pretensję Sobolewskiej Piotr Bratkowski (członek tegorocznego żury Nike), który (jak się okazało) głosował na Nowicką, olśniony (zeznał) wyjątkowością jej prozy i mocnym („dreszcz po plecach”) językiem Nakarmić.

I się zrobiła (drobna) awanturka.

Z drugiej strony, szperajac ostatnio po sieci w pewnej sprawie, znalazłem foty Bratkowskiego z młodym panem W.E. – siedzą na nich gdzieś w plenerze miejskim pogrążeni w ożywionej rozmowie. A potem znajdujemy tekst Bratkowskiego o ostatniej ksiażce W.E., tekst dość, hm, dziwny: ksiażka mu się najwyraźniej słabo podoba, ale pełno tam fraz o „potrzebie pracy nad niewątpliwym talentem” i takich tam głasków. Znają się.

* * *

Po co ta blogonotka? Żeby wyrazić (zapewne staroświeckie) zgorszenie powszednim dziś brakiem dystansu między recenzentem a autorem. Na współczesne tłumacząc: lajkujesz ich wszystkich, oni lajkują ciebie i, psiakrew, nie ma już komu w mordę [metaforycznie, ofc] dać!

A jeszcze gorsi są prozaicy i prozaiczki ferujący wyroki o tworach kolegów po fachu. Jak Chutnik rozdająca w swoim lansiarskim tiwi‐szoł głaskiprztyczki produktom hm, konkurencji. Czy deczko przebrzmiały prozaik zasiadający ostatnio (głosi plotka) niemal zawodowo w rozlicznych żurach.

Jest coś głęboko niemoralnego w tym bezwstydzie półświatka wydawniczego.


Fraza „półświatek wydawniczy” pochodzi od Kleru [przywiązałem się do tej formy]; autor dziękuje.

  1. andsol’s avatar

    Mój wgląd ogranicza się tylko do „świata fachowych recenzentów” (tych właśnie, co nie płacą za przesyłkę i dziękują wydawnictwu za nieskończoną życzliwość z udostępnieniem egzemplarza) i widzę jego pokrewieństwo ze stronicami pism z poczekalni u dentysty: gładkie, kolorowe, a jak zamknąć to nie przypomni sobie człowiek o co tam chodziło.

    Rozumiem, że problem jest jak panbuk, wszędzie i zawsze, ale w goodreads czy w recenzjach z amazon można nauczyć się wyławiać ludzi piszących z sensem i nie za książkę...

  2. Darka’s avatar

    Bardzo celne. Dodałabym jeszcze, że kto nie należy do półświatka, na tym wieszane są wszystkie psy. Niedawno czytałam na fejsbuku, jak to Krzysztof Cieślik (cyt.: dziennikarz, tłumacz, krytyk literacki) odkrywa istnienie książki „Uznany za fundamentalistę” Mohsina Hamida. Książka wyszła w 2007, po polsku z rok czy dwa lata później, w 2014 ukazało się drugie wydanie, kilka lat później powstała adaptacja filmowa. Krzysztof Cieślik książki nie znał. A dlaczego? Kto jest temu winien? Wydawca! Bo wydawcą jest Sonia Draga, która z nikim z półświatka sobie nie wyjada sobie z dzióbka. Otóż, pisze KC, Sonia Draga jest w stanie położyć promocyjnie każdą książkę. Nieważne, że dziennikarz, krytyk literacki, który spóźnił się prawie o 10 lat z dostrzeżeniem ważnej książki, się kompromituje.

    Przy czym nie bronię SD jako wydawcy, ale ciekawa jestem, czy KC kiedykolwiek napisałby krytyczne słowo o wszystkich wydawcach, których książki recenzuje. A po które to książki sam nie sięga, jak widać, tylko wydawca musi mu je w ramach akcji promocyjnej podsunąć. Tęsknię za krytykami, którzy sami wybierają książki do recenzji, a nie tańczą, jak im wydawcy zagrają.

  3. nameste’s avatar

    @ Darka:

    Nic o tym wszystkim nie wiem. No bo skąd: KC pisze głównie w Plus‐Minusie, dla mnie niedostepne, bo za paywallem, a fejsbuk jest synonimem urządzenia, w którym informacja pojawia się na chwilę i znika w czeluści, jak sen jaki złoty.

    Tęsknię za krytykami, którzy sami wybierają książki do recenzji, a nie tańczą, jak im wydawcy zagrają.

    Nieodmiennie polecam Przemysława Czaplińskiego. No ale on rzadko (ostatnio) pisze recenzje z bieżącej produkcji, raczej karmi się książkami, by ich użyć w jednej ze swoich analiz „tematycznych” (w których współwystępują tytuły z ostatnich nawet kilkunastu lat).

    Najnowsze: Poruszona mapa (Wydawnictwo Literackie 2016).

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *