memograffia

Memy i Graffy. Dżender, kasa i seks Agnieszki Graff i Marty Frej to dziwna książka. Na jej zawartość składają się felietony Agnieszki Graff, publikowane głównie w „Wysokich Obcasach”, ale i w „Dzienniku Opinii” KP, barwne reprodukcje rysunków Marty Frej (wysokiej jakości, w liczbie 48 sztuk) oraz zapis rozmów współautorek.

Memy-i-Graffy

Jest to książka lekka. Żeby wytłumaczyć dokładniej użycie tego terminu, sięgnijmy do Sienkiewicza:

 Skrzetuski czytał:

– „Pytanie: Dlaczego jazda wołoska zowie się lekką? Odpowiedź: Bo lekko ucieka. Amen”. – Hm! prawda! Wszelako w tej książce dziwne jest materyi pomieszanie.

– Bo to jest książka żołnierska, gdzie obok modlitw, rozmaite instructiones militares są przyłączone, z których nauczysz się waść o wszystkich nacyach, która z nich zacniejsza, która podła; co do Wołochów zaś, to się pokazuje, iż tchórzliwe z nich pachołki, a przytem zdrajcy wielcy.
[Ogniem i mieczem, tom 1]

Odnotujmy przechodząc podobną dwoistość tytułu (ogniem i mieczem / tekstem i rysunkiem); jak w żołnierskiej ksiażce Podbipięty, tak i tu jest materii pomieszanie.

Jazda jest wszakże feministycznanie ucieka, a atakuje. Lekko, to znaczy – popularnie, a nie akademicko. Jak arcypolsko‐katolicka usaria gardziła wołoskimi tchórzliwymi zdrajcami, tak i wąsata neosarmacja katonarodowa gardłuje przeciw feminizmowi, Potworowi Dżenderowi, a ostatnio nawet przeciw wegetarianom i cyklistom. Memy i Graffy nakłuwają tego golema głupoty narodowej z wielu stron.

Ale nie na ślepo. Atak bowiem poprzedzony jest diagnozą. Mamy zatem lekką jazdę feministyczną, która diagnozuje i atakuje. Edukuje. (Dlatego pozwalam sobie na ten neologizm w tytule blogonoty.)

Z tego punktu widzenia ciekawe są rozmowy Agnieszki i Marty: dowiadują się od siebie wzajemnie o wielu sprawach, o życiowych wyborach, przeczytanych ksiażkach i obejrzanych filmach, o wychowaniu dzieci, o bagażu rodzinnym itd. – również postronna czytelniczka, a zwłaszcza czytelnik, może wiele na tym skorzystać. A felietony Graff, stanowiące główną zawartość treściową książki, mimo lekkiej formy (siłą felietonowej rzeczy), odnoszą się do wielorakich poważnych problemów.

Kto przeczyta, nie straci.

* * *

A teraz wąty. Mam trzy.

Po pierwsze, nieodmiennie mnie irytuje, gdy Marta Frej nazywa swoje żarty rysunkowe [minikomiksy, mono‐stripes] memami. Dlatego, że przykłada (ciężką; por. popularność fejsowa) rękę do zatarcia właściwego znaczenia, najkrócej oddaje to stosunek

mem : memetyka ~~ gen : genetyka

z kluczowym (i wspólnym) pojęciem replikacji. Dobrze chociaż, że jeszcze nie wspięła się na poziom odwydawniczego blurba (czwarta strona okładki), gdzie mówi się wręcz o kultowych memach.

„Czym się zajmujesz?” – „Robię kultowe memy.”

Całkiem jak w wyobrażonym analogicznym dialogu, w którym odpowiedź brzmiałaby: „Robię wiralne klipy”. Już kiedyś z tego szydziłem.

Słówko wiralny wprawia redaktora 300polityka.pl w ekstazę, najwyraźniej traktuje on „wiralność” jako cechę własną klipu, niejawnie postulując, by politycy, którym zależy na posiadaniu „skutecznej broni politycznej”, publikowali więcej wiralnych klipów. To takie proste.

Po drugie, konstrukcja książki. Podejrzewam, że ktoś na początku wpadł na pomysł, aby zilustrować felietony Graff minikomiksami Frej. A potem doważniono rysowniczkę. Rezultat ma swoje plusy (o nich wyżej), ma jednak i minusy. Marta Frej nie wydaje się równoważną partnerką dla Agnieszki Graff. Chyba że ma wewnątrz książki reprezentować zewnętrzną czytelniczkę, wtedy ten zamysł jakoś się broni.

Po trzecie, ta książka dobrze się ogląda, ale źle się czyta. Wydana jest luksusowo (zwłaszcza jak na zdumiewająco niską cenę). Poszerzony format, umożliwiający naprawdę wysokiej jakości reprodukcje rysunków, owocuje szerokim marginesem w częściach tekstowych. Projektant poszedł na stada ozdóbek, które łączy jedno: za nic mają wygodę czytelnika. W rozmowach z wielkim trudem rozróżniamy, która współautorka właśnie mówi. Przypisy są nieczytelne. Całość sprawia wrażenie jednostajnego jasnoszarego ciurku tekstu ujętego w brzegi oznaczonego kreskami koryta. A na domiar złego, nie przestrzega się jednego z kanonicznych wymogów polskiego edytorstwa: w książce straszą tzw. szewce. Za to okładka (jak widać wyżej) – odlotowa (no ale to już inna osoba projektowała).


PODZIĘKOWANIA
Za konsultację komiksowo‐terminologiczną dziękuję Marcelemu Szpakowi.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *