święta czwórca

przedfilmie

[...] Relacje posiadania/własności dotyczące ludzi wydają się przezroczyste, niewidoczne, gdy na ich straży stoi uznana społecznie norma. Wolni i równi obywatele ateńskiej demokracji nie widzieli sprzeczności między własną dumą z ustrojowej przewagi nad „rządami tyrana” a niewolnictwem, na którym zbudowane było ich prosperity. W Polsce życie kpi sobie z wymogu katolickiej dośmiertnej monogamii, czasem szyderczo, częściej gorzko, ale nasza kultura przesiąknięta jest wyrozumiałością dla patologii „posiadania kobiety przez mężczyznę”. Para klisz: „ona mu się oddała”, „on ją posiadł”, nie budzi natychmiastowej refleksji nad asymetrią pozycji.

Tak działa patriarchat, zwłaszcza ten jawnie sprzężony z tradycjonalizmem religijnym. W Polsce dodatkowo nakłada się na ów wzorzec nadal dominujący w sferze symbolicznej romantyzm, lukrujący realia władzy. On jest dzielny i wzniosły, ona czysta i skromna. A potem ksiądz pokropi, on ją posiądzie (i nieważne, czy ona mu się odda, bo „oddanie” wymusza mechanizm, po gwałt małżeński włącznie), a jeszcze potem – sami wiecie, jak bywa.

A w takiej postpurytańskiej, postwiktoriańskiej Anglii temat zaczęto przepracowywać już pod koniec XIX wieku. Powieść zapomnianego dziś noblisty, Johna Galsworthy’ego, Posiadacz (The Man of Property, 1906) bezpośrednio kontestuje „posiadanie kobiety na własność przez mężczyznę” wraz z towarzyszącą temu wiktoriańską hipokryzją. Rozpoczęta tą ksiażką, pisana przez wiele lat Saga rodu Forsyte’ów nie tylko sprawozdawała przemiany obyczajowe pierwszej połowy XX wieku, ale i sama je wspomagała.

film

Przepraszam za ten przydługi wstęp. Jest mi potrzebny, żeby zrelatywizować utopijność projektu „nie można mieć drugiego człowieka na własność”. A przećwiczymy to na przykładzie filmu Jana Hřebejka Święta czwórca (Svatá čtveřice), bezpretensjonalnej komedii o... miłości.

Dwa bardzo zaprzyjaźnione małżeństwa żyją tuż obok siebie. Faceci pracują razem, są elektrykami od konserwacji trakcji przesyłowej. Chudszy ma blond żonę (katoliczkę) i dwie córki. Łysawy ma żonę brunetkę (uzdolnioną plastycznie: robi garnki z gliny, lepi i wypala fajne figurki) i dwóch synów. Starsza para dzieci już chyba ze sobą sypia, młodsza (piętnastolatków) też ma się ku sobie. Rodzice (i dzieci) równie czesto bywają u siebie, co u sąsiadów; symbolem tej zażyłości jest jedyny w okolicy brak płotu między posesjami (budynki zresztą łączą się rodzajem tarasu na piętrze).

Jest tylko jeden problem. Rutyna i nuda seksu (po dwudziestu latach każdego z małżeństw). Kiedy więc panowie lecą naprawiać poniszczoną przez żywioły trakcję elektryczną na jakiejś karaibskiej wysepce, biorą żony ze sobą, a zrazu mgliście zarysowany plan z przyspieszeniem nabiera ciała (czterech ciał).

svata_ctverice

Tak, każdy z facetów czuje pociąg do żony sąsiada, a i one, znudzone rutyną – piękna scena seksu małżeńskiego: brunetka czyta gazetę, a łysawy, który zmęczył się, oralnie stymulując żonę, śpi z głową między jej nogami – nie są od tego. Trzeba tylko przełamać początkowe opory (zwłaszcza u blond katoliczki) i wynegocjować reguły.

Okazują się one proste. Po pierwsze, niczego nie robić poza plecami drugiej pary. Jak seks, to we czwórkę. Żadnych pokątnych spotkań. Żeby – uwaga! – „było sprawiedliwie”. Widzicie? Nie chodzi o zagrożone poczucie własności! Chodzi o równy dostęp do dóbr czy jakoś tak. Film byłby jednak płaski, gdyby nie pokazywał pewnej ewolucji psychologicznej; zdanie „żeby było sprawiedliwie” pada dość późno.

A zasada druga? „Oczywiście, żadnego zakochiwania się”. I w tym miejscu przemówiła kultura, kwestią wypowiedzianą odruchowo. Tu jest ten moment, w którym odzywa się potrzeba zachowania własności (odrębnej). Ale jakże już niematerialnej, w zasadzie wyzutej z poczucia władzy!

Oczywiście, zakochują się w sobie ci czterdziestolatkowie. Chudy i brunetka. Łysawy i blondynka. Każda para kradnie swoje słodkie sam na sam. Dostrzega to rodzina: dzieci, które korzystając z długiej nieobecności rodziców już wszystkie czworo sekszą się bez żadnych problemów, nie mogą (ale: tylko niektóre, głównie najmłodsza córka katoliczki, też nominalnie katoliczka, i tylko przez chwilę) wybaczyć tego samego starym. Rodzice łysawego, którzy – jako jedyni! – czują się w obowiązku strzec społecznego wizerunku swoich dzieci. Jednak zaczynają od postawienia płotu, gdy czwórka spędza czas na Karaibach, ale kończą na... przypomnieniu sobie własnej młodości (pan dziadek, kiedyś brygadzista w fabryce włókienniczej, tak bardzo musiał się ongiś opędzać od napalonych kobiet na nocnej zmianie, że aż na dwa lata zniknął z domu, pani babcia jako studentka żyła w hipisowskiej komunie, z powszechnym dostępem do seksu).

A tzw. społeczeństwo? – spytacie. Tzw. społeczeństwo w tym filmie ma kompletnie gdzieś, kto z kim (dobrowolnie) sypia. I nawet jeśli również w Czechach aż taki poziom uwewnętrznionego (to ważne) liberalizmu wydaje się jednak utopijny, to przecież zupełnie inaczej, na sposób o wiele bardziej zrelatywizowany (do kultury!) postrzegamy ową „utopijność”.

Zwycięża miłość, ale nie w ramach symboliki (wspomnianego na wstępie tej blogonoty) romantyzmu, ani nie w sensie (płaskim) komedii romantycznej, który jest zaprzeczeniem idei skrytej za filmem Hřebejka, bo happyend komedii romantycznej polega na powrocie w koleiny twardych norm społecznych, tylko chwilowo zaburzonych przez uniesienia i szaleństwa zakochania.

W sensie głębszym – miłość to dzielenie się, a nie zawłaszczanie. To wolność, a nie więzienie.

I wcale mnie nie dziwi, że ta głęboko chrześcijańska zasada tym łatwiej może się realizować, im mniej (nominalnie) chrześcijański kraj czy społeczeństwo.

po filmie

Co potwierdza także recepcja Świętej czwórcy w Polsce.

Paweł Mossakowski bagatelizuje:

Film jest wprawdzie lekki, wolny od zadęcia i odświeżająco swobodny w traktowaniu spraw seksu (mnie ujęła zwłaszcza fizyczna nieatrakcyjność jego bohaterów), ale jego bezpretensjonalność przechodzi w bezproblemowość. [...] Siłą filmów Hrebejka było to, że nawet gdy były komediami, to w którymś momencie zahaczały o dramat. Tutaj ton jest jednostajny, zmiany sytuacji czysto mechaniczne (łącznie z niby zaskakującą pointą), fabuła oczywista, skutkiem czego ten krótki (78 minut) film potrafi się dłużyć. I wreszcie: jak na komedię wszystko to jest mało zabawne. Więc po co?

Jak to – po co? Do przemyślenia. Zwłaszcza – samorefleksji. Zbiorowej (dotyczącej na przykład polskiego status quo). I indywidualnej, choćby recenzenta. „Mało zabawne”, ciekawe, jakich szalonych gagów oczekiwał. W kwestii „atrakcyjności fizycznej” oczekiwał dużo, dużo więcej, choć ujął go jej brak. Sam pan jest brak!

Znacznie przytomniejszą reakcją wykazał się zupełnie nie opiniotwórczy (żałujmy) portal dlabab.com, w którym czytamy:

Gdyby Polak zrobił film o podobnej tematyce, to historia skończyłaby się rozwodami, wizytami u psychoanalityków, zwolnieniami z pracy i aferą w szkole. Tu nic takiego się nie dzieje, bo to CZESKI FILM.

Ale nie dlatego, że polscy reżyserzy są o klasę bardziej nieudolni (choć są) od czeskich. Dlatego, że są polscy i w polskim filmie podlegaliby regułom polskiej kultury.

Śmiem wręcz twierdzić, że w Polsce takiego filmu jak Święta czwórca nie dałoby się zrobić. Co jest jeszcze jednym powodem, żeby – gdy nadarzy się okazja – obejrzeć ten film. Zwłaszcza że, czego już nie spojleruję, nie jest on tak do końca jednoznaczny, o czym świadczy jedna z końcowych scen (nazwana przez Mossakowskiego „pointą”). A i symbolika tytułu znienacka zaczyna inaczej grać w drugiej ważnej scenie z końca filmu, której bohaterami są zrobione przez brunetkę gliniane figurki do bożonarodzeniowej szopki.

  1. PAK’s avatar

    Że nie tak dawno czytałem opracowanie o seksualności w średniowieczu, to dodam, że schemat posiadania/władzy jest stary i dość ogólny. Miały się nim cechować wszystkie opisywane wówczas społeczności – chrześcijanie, muzułmanie, czy Żydzi, a wychodził on bardzo wyraźnie w kwestii oceny związków mieszanych. Mężczyzna z naszej społeczności mógł się związać z każdą kobieta, ale kobieta nie powinna się wiązać z przedstawicielami gorzej ocenianych społeczności. Co zresztą funkcjonuje do dziś.

    PS.
    W średniowieczu, zdaniem autorki, nie tyle liczyła się płeć, co rola w stosunku seksualnym.

  2. janekr’s avatar

    Zacząłem oglądać i zastanawiam się, czy pożycie tej akurat młodzieży nie jest jakimś wyjątkiem od efektu Westermarcka?

  3. nameste’s avatar

    @ janekr:

    Tak to wygląda. Ale ponieważ film (jeśli czegoś nie przeoczyłem) milczy o szczegółach przeszłości nieco odleglejszej w czasie, można skonstruować hipotezę, że przez długie lata najważniejszym czynnikiem cementującym była wspólna praca facetów, która jakoś tam w efekcie przyniosła sąsiedzkie pobudowanie się (albo odwrotnie). A dopiero erotyczne zaangażowanie (starszych) dzieci spowodowało, po pierwsze, intensyfikację kontaktów całorodzinnych, a po drugie, wyczulenie starszego pokolenia na kwestie erotyczne, dotąd niezbyt angażujące. Jest parę scen na początku, w których ojcowie (zwłaszcza chyba łysawy), wygłaszają żenujące komentarze, jakby podszyte zazdrością o erotyczne zaangażowanie dzieci. Krótko mówiąc, dzieciaki zaczęły zwracać na siebie uwagę dopiero po wejściu w okres pokwitania, i właśnie to stało się czynnikiem stanowiącym dla sytuacji eksponowanej na wstępie filmu. Nie musiały zatem obwąchiwać się od niemowlęctwa (zwiększając prawdopodobieństwo wystąpienia efektu W.).

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *