gdzie ukrywa się socjologia

Te relacje Łukasza Najdera również dlatego maja taką siłę przyciągania, że roi się w nich od charakterystycznych typów, napędzanych lękiem, aby osiągnięte przez siebie miejsce w bourdieu’ańskiej drabinie dystynkcji wyglądało na zasiedziane od dawna i bez wątpliwości. A więc rozmówki dresów w (słynnym już) łódzkim tranwaju 46. A więc grill kumpli z siłki i ich tlenionych połowic: wielonoga hałaśliwa hydra, której unerwienie częściowo zrealizowano w metalu (w złocie łańcuchów i sygnetów). A więc kolesie, którzy pod osłoną nocy w szybkim gangsterskim tempie pozbywają się trupa.... nie, śmieci do kontenera poza swoim rejonem. Wreszcie ci, po których zostały już tylko nieodparte ślady, takie jak porzucona, zdezelowana lodówka w środku lasu, czy megatony śmieci wzdłuż szlaków turystycznych. Co ich łączy, poza swoistą egzotyką (która mieszka w oku, w oku mieszka; to na pewno nie o nas, myśli sobie czytelnik, podskórnie przekonany, że sam nawyk czytania funduje bezpieczną strefę demarkacyjną)?

Radzą sobie. Jak choćby tajemniczy nadawca esemesów kierowanych pod pomyłkowo wybrany numer:

„Siemka. Sprawa jest, znajomy szuka do kupienia wzmacniacza 150 do 300 wat. Nie wiesz czy ktoś ma??”.

[...] niby zwykła sprawa, sprzęt audio, ktoś w potrzebie do kogoś i ten ktoś do kogoś, ale te dwa naładowane dramatyzmem pytajniki wieńczące ostatnie zdanie obnażają niejako emocjonalną naturę tych handlowo‐intymnych relacji. Znać, że bardzo tutaj komuś zależy. Że ktoś z tego żyje. Na odległość czuć profeską. Zakładam, iż mam do czynienia z kimś z branży, cwaniakiem, człowiekiem obrotnym. Wiecie, trudne męskie negocjacje w zaparkowanej na poboczu beemce, komunikacja za pomocą wylewnych gestów i monosylab, woń cieplutkich fantów, coca‐coli light, czerwonych marlboro, chciwości. Ukochany pitbull Tyson, ulubione słowo – „suplementy”.

Przedwczoraj.

„Siema. Jest do kupienia zajebista kolażówka w idealnym stanie włoska za 700 zł. Nowa warta jest około 8 tys.”.

No i teraz z niepokojem czekam na kolejne wiadomości i propozycje. Widać, że interes się rozwija a oferta poszerza. Spodziewam się przedświątecznego wyroju pięćdziesięciocalowych elcedeków, okazów numizmatycznych, oryginalnych zwierzątek malgaskich, produktów na bazie ludzkiej szyszynki, dresów w rozmiarach nietypowych, broni.

Radzą sobie. Ale my też sobie radzimy, jedni lepiej, inni gorzej. Na przykład koleś, który w poszukiwaniu tematu na felieton wkłada w mrowisko, zaskakując macierzystą redakcję, potem upierza się głośno na skrzywdzonego ideowca, brzydko się przy tym chwytając, by na koniec – długo nie trwało – wylądować (ideowo!) w ociekającej hipokryzją medialnej korpo (która pozwalniała bez drżenia ręki wielu z nas), gdzie, co za ironia, zaczyna od błyskotliwego tekstu piętnującego... nowo‐korpo‐mowę. Dał radę.

Cichostępy i wszechobecny obserwator okołołódzkiej egzotyki nie nastraja odbiorców do ćwiczenia oburzu: kontemplujemy wraz z nim rzeczywistość jaka jest, ciesząc się literackim wymiarem tych tekstów (bo z rzeczywistości – jakby mniej). Co innego, kiedy można przywalić w nielubianą przez siebie instytucję (nawet jak nam książkę wyda, choć marna). Wtedy trudno opędzić się od fraz „skandaliczne usunięcie felietonisty z redakcji!”.

A teraz teksty trzy.

1

Kiedy czytam tekst Hanny Gill‐Piątek Kryminał urbanistyczny z wątkiem klasowym, myślę o pazerności przemysłu grobowego, o którym niedawno pisała prasa – o naciąganiu klientów (łatwe ofiary, przygniecione świeżą stratą kogoś bliskiego) na wydanie co do grosza ZUS‐owskiego zasiłku pogrzebowego, o wciskaniu dębowej trumny na wysoki połysk, nawet jeśli pochówek odbędzie się przez kremację. No i to lastryko, najbardziej opłacalny materiał.

Zobaczyłam setki ludzi, którzy prędzej by się zeżarli, niż przepuścili kogoś w tłoku. Bliska płaczu chodziłam po pieńkach wiekowych drzew, na które wydano wyrok, bo ich liście miały czelność spadać na blaszane czy kamienne puszki, którymi ludzie się przemieszczają lub w których zamykają swych umarłych. Wyrafinowany dizajn nagrobków wykonanych z granitopodobnej chińskiej mielonki przyprawił mnie o ciężką cholerę.

[...]

Mam ochotę natychmiast wyjechać do jakiegokolwiek kraju, w którym istnieje świadomość tego, że aby żyć wspólnie, należy się trochę posunąć, a przynajmniej po sobie posprzątać.

A przecież nieprawda, są tacy, którzy sobie radzą recyklingując kwiaty z grobów, celem ponownego odsprzedania.

Jaki jest (klasistowski) grzech autorki? Taki, że mówi o masie, a nie o (egzotycznych, choć paskudnych) jednostkach. Ale może chodzi jej o socjologię? O czające się w tle imperium pogrzebowego przekrętu? O władzę, która myśli kasą, w dupie mając potrzeby obywateli i tzw. substancję (choćby te wycinane drzewa, rozwalane bydynki z listy zabytków itd.)?

Jest w tym może krytyka kultury kraju, w którym święto trupa trwa cały rok, a największe tłumy gromadzą właśnie – pogrzeby? Krytyka obyczaju i prawa, które w ościennych krajach zezwala na zabranie urny z prochami zmarłego do domu, ale tu idzie na rekę tym wszystkim, którzy zarabiają miliony na corocznej pielgrzymce początku listopada.

2

Tekst drugi to parę zdań Krzysztofa Nawratka z fejsa, które przytoczę w całości, przepraszając zarazem za nawrót i (chwilową) nadobecność KN na tym blogu:

No więc powiem to raz i nigdy więcej – uważam to co pisze Filip Springer za ZUO i trochę mnie przeraża ta fascynacja jaką budzi jego pisanie... Już raz delikatnie zwróciłem uwagę na klasistowski język, gdy pisał o nowym dworcu/centrum handlowym w Poznaniu, a teraz to:

„Na butach miałem jeszcze resztki błota ze środkowoeuropejskiej równiny i teraz to błoto zaczynało mi niebezpiecznie ciążyć. Spowalniało ruchy, plątało język.” i dalej „Dzień później w drodze na kolejkę zobaczyłem starą Murzynkę.” (tak, przeszkadza mi słowo ‘Murzynka’, sorry).

Zatrząsłem się ze zgrozy i poszedłem po kontekst. Wróciłem z dwoma rezultatami. Pierwszy widać w blogrolce [*]. Drugi jest taki. Dziękuję, KN, za to zapewnienie: „powiem to raz i nigdy więcej”. Oby. Wiem, że gdy Katon raz powie, świat zamiera z uwagą i zapamiętuje na zawsze. Ale moje podziękowanie wynika z trochę innych powodów.

Blogonota słoniowacieje, więc nie wdam się w analizę poszerzonych o kontekst tych dwóch potwornych zdań.

Czytając natomiast tekst Filipa Springera Świątynia, miałem podobną, co przy lekturze HGP, wędrówkę myśli. Myśl pierwsza pobiegła do tych przedsiębiorczych z tekstów Łukasza N., do tych, co sobie radzą. Myślałem też o wielkim oszustwie pod gatunkową nazwą promocja. O pustoszeniu centrów miast, zajmowanych przez kolejne doskonale zbędne oddziały banków. O inwazji dyskontów i o świątyniach konsumpcji, zwanych potocznie galeriami handlowymi; miejscach o pustych brandowych butikach i pełnych korytarzach (no, może poza lokalnym hipermarketem i ponadbrandowym salonem AGD).

3

A na koniec tekst trzeci. Jacek Dehnel z pozycji antropologa kultury (i estety), o zalewie brzydoty przykrywającej piekno starych, wyrafinowanych kultur: Plemię podrabiaczy. I tylko ten tekst spłynął po mnie jakoś tak bezrefleksyjnie, bez żadnego odruchu socjologicznego.


PRZYPISY
[*] w blogrolce ARTROLL pojawił się blog Filipa Springera

  1. fronesis’s avatar

    @nameste

    Łukasz Najder to dla mnie prawdziwe odkrycie, doktoraty z socjologii powinni o nim pisać. Socjologowie uprawiają ściemy pod tytułem socjologia wizualna, gdzie pokazują zdjęcia z wakacji (patrz Sztompka) a zapis świata robi za nich obdarzony genialnym słuchem społecznym literat. Fałszywy klasistowski oburz HGPFS wynika z prostego faktu, oni nie opisują świata „gęstym opisem” ale o „drobnym ściegu” jak Najder. Oni walą „słuszną” aprioryką, którą ubierają w chochole figury. Najder to spełnienie tego, co Latour opisywał jako metafizyka empiryczna, która winniśmy uprawiać w taki sposób, że maksymalnie dużo miejsca zostawiamy dla metafizyk/ontologii opisywanych, przez nas aktorów.

  2. urbane.abuse’s avatar

    Chwilamoment, czyli jednak jesteś na fejsie? A sądziłem, że od dawna nie.

  3. urbane.abuse’s avatar

    nameste :

    I tylko ten tekst spłynął po mnie jakoś tak bezrefleksyjnie

    Nawet to zdanie‐potwór? „Taka Torre dell’Orso pod względem swojej urody (dawnej), czyli stromego wybrzeża okalającego piaszczystą plażę, nad którą, na klifie, góruje zrujnowana saraceńska wieża, jak i swojej ohydy (obecnej), czyli koślawych hoteli, zasłaniających wieżę ze wszystkich niemalże stron, czyli stoisk, czyli hotelowych parasoli i łóżek plażowych, czyli bud i barów, jest dla Włoch jak najtypowsza, wszędzie bowiem jak dotąd – lub niemal wszędzie – widziałem te ohydy, a im dalej na osi czasu, tym ich więcej.”

    Dehnela, przy wszystkich jego wadach, zawsze kojarzyłem z pedanterią stylu, a tu takie coś. Chyba że to celowe – szkaradny opis brzydoty.

  4. nameste’s avatar

    fronesis :

    . Fałszywy klasistowski oburz HGPFS wynika z prostego faktu, oni nie opisują świata „gęstym opisem” ale o „drobnym ściegu” jak Najder. Oni walą „słuszną” aprioryką, którą ubierają w chochole figury.

    Według mnie bardzo się tu mylisz. W obu tekstach, HGPFS, widzę coś wręcz przeciwnego do „aprioryki”, nawet jeśli da się zarzucić autorom hm, niesłuszność (tylko w czym? dalej dla mnie zagadka, bo te ogólniki i przyklejane etykiety nie robią na mnie wrażenia).

  5. nameste’s avatar

    urbane.abuse :

    Chwilamoment, czyli jednak jesteś na fejsie? A sądziłem, że od dawna nie.

    Post KN jest bezwzględnie publiczny, widać go zewsząd.

    Nawet to zdanie‐potwór?

    To felieton, pisany na emocjach (zakładam), a nad uszczerbkami w stylu niech płaczą dehnelolodzy.

  6. vauban’s avatar

    Von Dehnel imho przesadza, albo jest przewrażliwiony. Byłem tam, gdzie on, i widziałem turystyczny chłam w przepięknych okolicznościach przyrody, ale ten chłam był niziutko, przy kolanach, wtopiony w krzaki przydrożne. U nas chłam wznosi się wysoko, rozciąga szeroko, dominuje w ubogim piaszczystym krajobrazie wysypiska. Wciąż cenię sobie bardziej chłam w Otranto niż chłam w Ustce, z poszanowaniem proporcji rzecz jasna.

  7. inzmru’s avatar

    No ja jednak mam wrażenie, że te teksty Najdera to jest dokładnie to co czytelnik chce usłyszeć. Nie ma tu socjologicznego zwiedzania świata dalej niż wnętrze głowy czytelnika/czytelników. Anegdota w subkategorii JoeMonsterowy „autentyk”.

  8. nameste’s avatar

    inzmru :

    Nie ma tu socjologicznego zwiedzania świata dalej niż wnętrze głowy czytelnika/czytelników.

    Zależy od głowy (nieodparty wniosek).

  9. inzmru’s avatar

    nameste :

    Zależy od głowy (nieodparty wniosek)

    Chodzi ci o jajko w jajku?

  10. nameste’s avatar

    inzmru :

    Chodzi ci o jajko w jajku?

    To chyba jest pytanie do Rotkiewicza?

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *