Oficjalne ideolo panów (i pań) w neoliberiach (Gucci, Armani itd.) jest takie, że Aaaaa, własność prywatna! – bo konkurencja, efektywność i zarządzanie; bogactwo urośnie, a rozwój się rozwinie. Jak poskrobać – co zrobił na przykład Eli Wurman w dwóch ciekawych notach – to okaże się, że raczej tylko bogactwo się ubogaci, a inne strony tego (społecznego) równania mogą sobie pooglądać przysłowiowy kaczan. Logika kasyna, nastawienie na krótkoterminowe zyski i „wolna amerykanka” powodują jednak także rozległy (a ukryty) pozafinansowy uszczerbek cywilizacyjny.
Nie znam się na technicznej stronie ekonomii, więc mogę zaproponować tylko parę obrazków dla ilustracji.
punkt wyjścia
Powiedzmy, że jest kilka firemek, które działają w tej samej niszy, powiedzmy w jakichś szybko rozwijających się technologiach (IT czy telekom, whatever). W każdej iluś ludzi rozpoznało dziedzinę, nabyło jakieś narzędzia, nabudowało na nich swoje aplikacje, wdrożyło jakiś model obsługi i – nie zajmujemy się bankrutami – zagospodarowało jakąś bazę klientów.
Różnią się w szczegółach, są mali, więc elastyczni, uwzględniają indywidualne potrzeby. Ze względu na skalę koszty pracy są stosunkowo wysokie, ale znowuż koszty zarządzania – niskie. Firmy są niedoinwestowane, baza klientów nie jest stabilna (tak, tu rzeczywiście jeszcze działa konkurencja), z drugiej jednak strony – elastyczność wobec potrzeb sprzyja dłużejterminowej lojalności usługobiorców. Słabość infrastruktury jest trochę równoważona kompetencjami personelu: nawet jeśli technologie są zakupione, to ich obsługa i nabudowywanie na nich aplikacji pozostaje w rękach lokalsów; pracownicy są tylko o krok‐dwa w tyle za producentami technologii.
inwestycje
Kiedy ten etap zostaje mniej więcej osiągnięty, przychodzi PanKapitał z propozycją nie do odrzucenia. Zainwestujemy, obiecuje, dołożymy nowe technologie za półdarmo, rozwój się rozwinie, prezesi kupią komplet kijów do golfa (na dobry początek), słowem, będzie świetnie.
fuzja
Po pół roku kilka firemek to już składowe nowej spółki (w której większość udziałów ma PanKapitał). Jakim cudem? Ano takim, że PanKapitał złożył swoją propozycję wszystkim firemkom, a większość się zgodziła. Wdrożono już nieco korpokultury (poczynając od kaznodziejczej gadki o mission, vision, strategy), zaczyna się etap redukcji.
redukcja
Najpierw redukcja personelu, tak z 50%. Potem redukcja produktu: zamiast zróżnicowanej oferty, pokrywającej „potrzeby ludności”, będzie kilka zestandaryzowanych pudełek („produktów”) opakowanych w PR‐wstążeczki, a ludność niech się dopasuje, jest to dla niej korzystne, bo będzie taniej.
sprzedaż
Po kolejnym półroczu nową spółkę kupuje GlobalKorpo#1, przeprowadza dalszą, choć już mniejszą redukcję personelu, wdraża – jako wyłączne – rozwiązania techniczne przywiezione w teczce. Dział produkcji się kurczy, wykwalifikowani nie są już potrzebni, za to rośnie BOK, zatrudniając półniewolniczych zombies do sprzedaży tych pudełek i rutynowego odpierania zarzutów, że „coś jednak, cholera, nie działa”. Jeszcze nie zredukowanych tresuje się na korpospędach integracyjnych, za to jakoś niepostrzeżenie rozrasta się kadra zarządzająca.
Po kolejnym pół roku PanKapitał odsprzedaje resztę swoich udziałów na rzecz GlobalKorpo#1, które po kolejnym kwartale odsprzedaje spółkę innemu GlobalKorpo#2, bo tylko po to przecież weszło w ten interes.
konkurencyjność
Oh, wait, co się stało z konkurencyjnością (tego fragmentu) gospodarki? No przecież jest, nie wspomniałem, że do kupna startowało także GlobalKorpo#3, ale cóż, lepszy wygrał i dzięki temu branża rozwija się kwitnąco.
bilans
Połowa wyjściowego (z czasów kilku niezależnych firemek) personelu – zwolniona. Wyżej wykwalifikowani – zbędni. Potrzeby ludności zostały opanowane: od teraz ludność ma nie to, czego potrzebuje, tylko potrzebuje to, co ma w ofercie GlobalKorpo#2. To znaczy kilka pudełek na krzyż (za to liczba wstążek do opakowania tych pudełek – czyli na przykład „promocje” [*] – wzrosła oszałamiająco).
Koszty zostały obcięte, a zatem efektywność wzrosła. Dzięki transakcjom sprzedaży PanKapitał i GlobalKorpo#1 odnotowały przychody.
Tylko z zaspokajaniem potrzeb ludności (co obiecywał, pamiętacie, choć nie wprost, mit o „prywatnej własności i dobrobycie”) jakoś nieteges. No i początkowe „będzie taniej” przekształciło się na „będzie tak drogo, jak ustalą między sobą GlobalKorpo#2, #3 i #4”: więcej graczy na rynku już nie ma.
[*] nienawidzę promocji, bo to ściema i lipa; nieustająca promocyjna rewia w rzeczywistości oznacza:
— albo dumping cenowy,
— albo finansowanie pozyskania nowych klientów z kieszeni starych,
— albo wyprzedaż wybrakowanego i/lub przeterminowanego.
-
Co do promocji, jeszcze jeden przykład: banki mnożące w centrach miast swoje małe placówki, które poprzez wyeksponowaną witrynę działają bardziej jako reklama i promocja marki, niż instytucja generująca zyski. Placówki otwierane także po to, żeby w tym miejscu inny bank nie wziął lokalu w dzierżawę.
Pewnie tak się robi. Przecież wszystko jakoś się globalnie zbilansuje...ech... -
Przysłowiowy kaczan jest przepiękny. I będzie przeze mnie używany, jak i rozsiewany w przestrzeni. No i pasuje dziś jak ulał – moja pryncypałka własnie schrupała ziarna, a mnie się ostał jeno kaczan.
-
Ale dopóki firma nie jest w obrocie publicznym etc. to w zasadzie nie musi się oddawać Kapitałowi. Oczywiście można wpaść w pułapkę właściciela ostatniej niesprzedanej oil tycoonowi działki, który i tak straci ropę, a odszkodowania nie zyska.
-
nameste :
(...) albo jest firmą państwową (lub ex‐państwową, czyli pod hm, kontrolą PanaMinistraSkarbu na przykład) i wtedy powinna sama lecieć się sprywatyzować bez reszty – por. wspomniane na początku noty ideolo.
Anecdata: TPSA w roku 1998, będąc jednoosobową spółką Skarbu Państwa, poleciała się sprywatyzować („aby, zarządzaną będąc przez prywatnego inwestora, sprawniej stawić czoła wyzwaniom XXI wieku”) i spory pakiet jej akcji został sprzedany firmie France Télécom, będącej (wówczas) jak najbardziej firmą... państwową.
-
nameste :
a kiedyś było to wiodące wydawnictwo
Czy wiodące wydawnictwa, nawet kartograficzne, zatrudniają ludzi, używających wyrażenia „wiodące wydawnictwo”?
-
P.s. [świnia jestem, znów potrzeba czepiania zdominowała mi meritum] Świetny tekst.
-
nameste :
W zasadzie nie. W praktyce albo jest firmą „z garażu” i bez kapitału szybko zdechnie, albo już (zatem) zależy od PaniczaKapitałka (takiego mniejszego PanaKapitała), albo jest firmą państwową (lub ex‐państwową, czyli pod hm, kontrolą PanaMinistraSkarbu na przykład) i wtedy powinna sama lecieć się sprywatyzować bez reszty – por. wspomniane na początku noty ideolo.
Bzdura, jest bardzo dużo firm które nie zostały sprzedane większym graczom i mają się świetnie. Niektóre z nich urosły tak, że same zaczęły kupować (gadu‐gadu, o2).
-
sheik.yerbouti :
Ale dopóki firma nie jest w obrocie publicznym etc. to w zasadzie nie musi się oddawać Kapitałowi.
Idzie po kredyt i już ją kapitał rucha (och, gdybym tak mógł rozsiewać różne anegdotki mojego ojca).
Tomash :
Bzdura, jest bardzo dużo firm które nie zostały sprzedane większym graczom i mają się świetnie. Niektóre z nich urosły tak, że same zaczęły kupować (gadu‐gadu, o2).
Naspers, LOL.
Gammon No.82 :
Czy wiodące wydawnictwa, nawet kartograficzne, zatrudniają ludzi, używających wyrażenia „wiodące wydawnictwo”?
To jest ten język, którego wszyscy tak nienawidzimy. Marketobełkot.
-
eli.wurman :
Idzie po kredyt i już ją kapitał rucha
Słuchaj firemko!/ Lecz ona nie słucha/ Albowiem właśnie/ kapitał ją rucha
-
Ale przecież w tych branżach bariera wejścia jest niska i cały czas powstają nowe firemki także za pieniądze ze sprzedaży wcześniejszych startupów. Przykład i to z branży z dużą barierą: Mariusz Łukasiewicz najpierw stworzył Lukasa, sprzedał i założył Eurobank. BTW jak chcesz temu problemowi zaradzić? Zakazać sprzedaży firm?
-
frankie :
Ale przecież w tych branżach bariera wejścia jest niska i cały czas powstają nowe firemki
Tu chciałem się poskarżyć na niesprawiedliwy świat – założenie i utrzymanie biura architektonicznego o wielkości wystarczającej dla wykonania średniej wielkości projektów jest znacznie bardziej kosztowne niż projektowanie informacji i identyfikacji wizualnej, publikacji etc. przy porównywalnych obrotach. To drugie mogą robić dwie osoby.
-
nameste :
Ja tu tylko obrazek narysowałem (zgodnie z zapowiedzią).
A tutaj kleks na obrazku. Migotliwie duże kwoty w artykule i atmosfera linczu w komentarzach.
-
nameste :
...a potem szukaliśmy tych przysłów, poszukiwania trwają :)
Stare przysłowie z Andów Wschodnich głosi na pochyły kaczan wszystkie lamy skaczą.
Był z działu „mapy Azji”.
Specyfika lokalna tłumaczy wszystko.
-
nameste :
Twoim zdaniem – problem jaki jest? I gdzie?
Problem jest w atmosferze umysłowej, którą dobrze ilustrują komentarze (o ile założyć, że próbka jest reprezentatywna). Z jednej strony skorwinwnusie (którzy, co prawda, gardłują za nieograniczoną wolnością gospodarczą, ale explicite wyłączają tutaj wolność obracania zysku firmy na kredkowe i osiemnastki dla załogi), z drugiej strony populiści socjalni, którzy przeliczają dochody pracowników KGHM na wielokrotności pensji pielęgniarek czy nauczycielek, uniwersalną receptę widząc w... prywatyzacji. (Sprywatyzować, niech ich kapitalista zbiedronkuje, niech będą mieli tak samo!). Prywatyzacja nie jest więc refrenem tylko jednego hymnu ideologicznego, nuconego przez korpokratów („w neoliberiach Gucci i Armani”). Lud podchwycił tę akordy i wplótł w swoją karmaniolę. To tak, jak u Mozarta w „Don Giovannim” w scenie balu – jedna melodia, ale każdy tańczy inny taniec.
-
nameste :
Ja tu tylko obrazek narysowałem (zgodnie z zapowiedzią).
Ale ten obrazek nie wynika z żadnego z problemów, które wymieniłeś. Ani banków, ani braku regulacji i tym bardziej prywatyzacji. Ja w ogóle w tym obrazku nie widzę żadnego problemu. Właściciel przejmowanej spółki nie dostaje fistaszków, a realne pieniądze, zaś rynek i tak dostanie kolejne startupy zakładane przez następne roczniki studentów.
-
nameste :
Pracownicy przejętych spółek w połowie na bruczek.
W małej firmie przerost zatrudnienia? Nie widziałem jeszcze takiego cudu.
Średnia kwalifikacji krajowego pracownika – obniżona.
Przy przejęciach najczęściej idą na bruk działy obsługi typu księgowość czy marketing. A mowa była o startupie który zbyt dużo takich pracowników nie zatrudnia. A w bezrobotnego informatyka także nie wierzę.
Produkty spakietyzowane, rynek podzielony w ramach kilkopolu, potrzeby ludności hm, „umasowione”.
Powtórzę się: przy niskiej barierze wejścia powstaną następne bardziej innowacyjne startupy.
BTW jak byś chciał barierę braku kapitału na rozwój rozwiązać?
-
frankie :
W małej firmie przerost zatrudnienia? Nie widziałem jeszcze takiego cudu.
Jeśli dobrze rozumiem Gospodarza, rzecz w tym, że n małych firm, pożartych przez bigkorpo, nie robi już tego, co dotąd, więc to, co nie było przerostem, może nagle się nim stać.
-
Tomash :
Bzdura, jest bardzo dużo firm które nie zostały sprzedane większym graczom i mają się świetnie. Niektóre z nich urosły tak, że same zaczęły kupować (gadu‐gadu, o2).
No właśnie. GG [od teraz ludność ma nie to, czego potrzebuje, tylko potrzebuje to, co ma w ofercie GlobalKorpo#2. To znaczy kilka pudełek na krzyż (za to liczba wstążek do opakowania tych pudełek – czyli na przykład „promocje” – wzrosła oszałamiająco)] i O2 – dalej królują pod względem mielonki na darmowej poczcie? ^^
-
Najzabawniejsze jest to, że te firemki mają być konkurencyjne, żeby się bogacić, a jak już się wzbogacą, to przychodzi PanKapitał i albo kupuje, albo dumpinguje, w dłuższej perspektywie kasując konkurencję. Słowem, im bardziej będziesz konkurencyjny, tym szybciej konkurencję zarżniesz.
BTW Firmy rodzinne jako spółki z o.o. mogą się obronić przed przejęciem (ale już nie dumpingiem), jednak tylko do pewnego momentu wyznaczanego zapotrzebowaniem na kapitał inwestycyjny. Potem spółka akcyjna i klops, bo ogromnego kredytu nikt sp. z o.o. nie da.
42 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2010/12/mala-ekonomia-praktyczna/trackback/