500

Najżywsze moje odczucie związane z (właśnie obejrzanym) filmem (500) Days of Summer to niejakie zdziwienie, że wzbudził w swoim czasie dość żywe emocje. Pan Marceli był na nie, MRW był na tak; pod obydwoma notami toczyły się nie takie znów letnie spory, a linki z nich prowadzące pokazywały, że i szerzej odbiór 500 był podzielony.

W warstwie dosłownej film jest o wakacyjnej miłości.

Chłopak

skończył szkołę, przymierzył się do studiowania architektury (ale mu nie wyszło) i robi sobie (ostatnie) długie wakacje przed hm, no – właściwie życiem. Wakacyjna posada–staż w bardzo, ale to bardzo pobocznej Fabryczce Marzeń, słuchawki na uszach, social contacts – none, nie licząc dwóch stereotypów męskich i rezolutnej młodszej siostry; nic dziwnego, że podatność na wakacyjną miłość ma przeogromną.

Dziewczyna

z kolei (o – doprawdy! – łopatologicznym imieniu Summer) też zrobiła sobie urlop na posadce w tejże Fabryczce Marzeń, bo najwyraźniej nie ma pomysłu na życie. Choć, w odróżnieniu od chłopaka, ma już jakąś biografię złożoną ze związków towarzysko‐erotycznych, z wycieczek dosłownych (nawet zagranicznych) i w przenośni (w poszukiwaniu życia wewnętrznego, wśród symboli kultury). Ale jakoś nic z tego (jeszcze) nie wynikło, więc bez pośpiechu, ale jednak wchodzi (w końcu są wakacje) w relację z chłopakiem. Póki wreszcie się nie zorientuje, że chłopak utknął na tym etapie (nie)dojrzałości życiowej, który ona ma już za sobą – scena ze sceną z Absolwenta przypiera nawet najbardziej odpornego (na rozumienie) widza do ściany.

Historia

kończy się stereotypowo: chłopak dostaje kopa i od tego wakacje mu się kończą (rzuca Fabryczkę Marzeń, wraca do myślenia o architekturze i – koniec lata, idzie semestr jesienny), pora wziąć się do roboty. Jakoż i pojawia się nowa, właściwsza na nowy etap życia, dziewczyna o – doprawdy! – łopatologicznym imieniu Autumn.

A lato, tzn. Summer, też kończy stereotypowo: pomysł na życie? Yes! I want to be a wife! Go for it, girl! Nie ma co tu wchodzić w szczegóły (czego zatem film nie czyni).

W warstwie niedosłownej film jest persyflażową bajką o

romansie z popkulturą

On jest z ponadczasowych (i komiksowych) lat pięćdziesiątych. Stylizowany na fajtłapę (kamizelka, krawacik, obowiązkowa torba przez ramię), wypisz wymaluj poczwarcza forma superhero (plus dwóch kumpli‐prymitywów, obowiązkowa „mądra kobieta” z jej światłymi wskazówkami, tu – persyflażowo – odegrana przez młodszą siostrzyczkę), klisze „jak radość, to musical right down on the street”. Lecz gdy próbuje sprostać roli i wali (scena w barze) w szczękę proto‐figurę Złego, to nie dość, że obrywa znacznie mocniej, ale jeszcze Ratowana Kobieta robi focha.

Nic dziwnego, jest przecież z lat sześćdziesiątych, make love not war, kloszowane sukienki, Tajemnice Wschodu w kadzidełku i łabądkach‐origami, plus odświeżacz powietrza marki Magritte. Tak naprawdę do lat pięćdziesiątych podchodzi jedynie ironicznie (sceny z Ikei). Jedyne, co mogą mieć wspólnego, to trochę podkładu muzycznego.

W tej warstwie pan reżyser postarał się znacznie bardziej, niż w dosłownej i doprawdy!-owej historii. Siejąc tym (powiedzmy) dualizmem pewne zamieszanie w szeregach widzów i krytyków.

Jeśli jednak dualizm przemianujemy na

pęknięcie

albo: rozjazd, to – doprawdy! – nic dziwnego, że dotrwałem do końca właściwie tylko z poczucia obowiązku wobec przeczytanych ongiś dyskusji w sieci.

  1. mrw’s avatar

    TY CYBORGU!

  2. nameste’s avatar

    Glossa o aktorach. Zooey Deschanel nie widziałem w niczym szczególnym (było coś takiego?), ostatnio w Failure to Launch, gdzie grała coś w rodzaju po‐mo wersji złośnicy z Poskromienia złośnicy, która to charakterystyka załamała się („samoposkromienie”) dość szybko, a szkoda, bo w tym genre nawet, nawet. Nie znajduję (wszelako) nic szczególnego w Zooey, wydaje się na tyle plastyczna, żeby poprawnie zagrać w nawet dość odmiennych rolach, ale żadnego szału w żadną stronę.

    I to jest plus obsadowy w 500. Pan reżyser‐sufler podpowiada (wspomagając się dodatkowo młodszą siostrą bohatera), że to okoliczności (wakacje etc.), a nie osoba Summer reprezentuje Siłę Wyzwolicielską (z fajtłapo‐marazmu chłopaka).

    Nazwiska aktora grającego głównego bohatera nie zapamiętałem. I, hm, nie chce mi się szukać.

  3. Marceli Szpak’s avatar

    nameste :

    Nazwiska aktora grającego głównego bohatera nie zapamiętałem. I, hm, nie chce mi się szukać.

    a to błąd jednak, bo chłopak ma kilka ról wybitnych: Brick – śliczny noirek w haj skulowej otoczce, gdzie zgrywa się na Cowboy’a Bebopa (gdzieś jest recenzja na mkkm); b. dobra rola w the Lookout (tylko film, taki hmm, nudny trochę); no i naprawdę mistrzostwo w Mysterious Skin, która tak właściwie na nim całym stoi, a filmem jest rewelacyjnym.

  4. wo’s avatar

    Jak zwykłem powtarzać swoim studentom, to że bohaterowie są chodzącymi stereotypami, to jeszcze nie znaczy, że to zły film/serial. Na ostatnich zajęciach tym komentarzem opatrzyłem „Gran Torino” Clinta Eastwooda (Walt Kowalski to po prostu wcielenie stereotypowego popkulturowego Kowalskiego). O ile dobrze pamiętam, mówiłem to też przy okazji „Przystanku Alaska” i „Lostów”.

    Zdaje się, drogi Nameste, że zastępujesz krytykę wykrywaniem stereotypów, a jak już je wykryjesz, to oznajmiasz: „zły film”. Mi Mnie się ten film bardzo podobał jako film o psychogeografii Los Angeles. To jest bardzo złe miasto, samą swoją urbanistyką skazujące mieszkańców na samotność i niedojrzałość.

    Spójrzmy na znaną piosenkę „Les Champs Elysees”:

    http://www.youtube.com/watch?v=uA4KihbsISU

    Je m’baladais sur l’avenue le coeur ouvert à l’inconnu
    J’avais envie de dire bonjour à n’importe qui
    N’importe qui et ce fut toi, je t’ai dit n’importe quoi
    Il suffisait de te parler, pour t’apprivoiser

    Piosenka opisuje sytuację, która w Los Angeles nie może się wydarzyć – a w Paryżu (i ciągle jeszcze chyba w Warszawie?), owszem, może. Nic dziwnego, że bohaterowie „500 dni miłości” po prostu nie mogą się zachowywać tak jak bohaterowie Joe Dasina:

    Alors je t’ai accompagnée, on a chanté, on a dansé
    Et l’on n’a même pas pensé à s’embrasser

    ...a przez to nie mogą dojrzeć. A co już naprawdę najgorsze, to w Los Angeles a nie w Paryżu jest globalna stolica popkultury i to tam wymyślają za nas nasze sny. Takie niedojrzałe pojeby! To naprawdę problem.

  5. nameste’s avatar

    @ Marceli Szpak:

    Żadnego nie widziałem, więc nic dziwnego, że. Po samej‐jednej roli w 500 miałbyś coś dobrego do powiedzenia? (No, wiem, że to gdybologia, bo jak tu zrobić unseen). Przyjdzie mi pewno zaczekać, aż Incepcja przesunie się do kategorii „stare filmy”.

  6. nameste’s avatar

    @ wo:

    A Ty zastępujesz krytykę wykrywaniem nawiązań i cytatów (intertekstowych, odkomiksowych, odfilmowych), a jak już wykryjesz, to od razu „dobry film”?

    Literalnie piszę, że film mnie nie wciągnął/poruszył, oraz że w ślad za robotą z warstwy „persyflażowej” nie poszła robota w warstwie „historii bezpośrednio opowiedzianej”. Jest to więc (dla mnie) raczej film‐igraszka niż intensywny, mocny przekaz (no i: czego?).

    Los Angelesa w filmie jest co kot napłakał, tzn. jest trochę architektury, natomiast psychogeografii zero. Dopisujesz spoza kadru.

    Francuskiego nie znam, więc nie wiem, co konkretnie chciałeś oznajmić.

  7. Marceli Szpak’s avatar

    po roli w 500 na pewno nie, po roli w Incepcji też nie, ale własnie pomiędzy jednym a drugim dałem się przekonać do zobaczenia wymienionej trójki (w sensie MSkin znałem wcześniej, ale jest tam tak inny, ze nie rozpoznałem) i ok, jest w nim materiał na wybitnego aktora. Z drugiej strony nie mogę za bardzo oceniać roli w 500 na minus, bo od pierwszej sekundy znienawidziłem obie postacie, co jest jednak jakimś wyczynem.

  8. nameste’s avatar

    Marceli Szpak :

    od pierwszej sekundy znienawidziłem obie postacie, co jest jednak jakimś wyczynem

    Właściwie (choć pewności nie mam) mogę sobie wyobrazić ten typ reakcji. W jakimś sensie obie postacie szeleszczą, ich sylwetki są (nie bez premedytacji) wystrzyżone z klisz. Ożywczo (jako jedyna!) działała młodsza siostra, choć przecież też jest kondensatem kliszobajek (pierwsza scena z dostawą wódki, no przecież). Nie niesie żadnego bagażu oczekiwań/wyjaśnień i reprezentuje dobre aktorstwo.

  9. wo’s avatar

    nameste :

    Los Angelesa w filmie jest co kot napłakał,

    Musiałeś oglądać na małym ekranie, do tego po pijaku i pewnie jeszcze z laptopem na kolanach. Przez cały film widzisz różne charakterystyczne budowle Los Angeles. Bohater oprowadza bohaterkę po Fine Arts Building i opowiada jej swoją teorię architektury i dlaczego kocha właśnie duet Walker & Eisen. A finałowa scena dzieje się w Bradbury Building. Nie oglądałeś przypadkiem takiego starego filmu sci‐fi, w którym Harrison Ford gra jakiegoś policjanta czy kogoś tam, kto gania za zbuntowanymi robotami?

    Jak nie oglądałeś, to się wstydź. I nie dziw się, że teraz nie rozumiesz odniesienia z „500 dni miłości”.

    Marceli Szpak :

    od pierwszej sekundy znienawidziłem obie postacie

    A mi mnie jest ich obu strasznie szkoda.

  10. nameste’s avatar

    wo :

    Przez cały film widzisz różne charakterystyczne budowle Los Angeles. Bohater oprowadza bohaterkę po Fine Arts Building i opowiada jej swoją teorię architektury i dlaczego kocha właśnie duet Walker & Eisen. A finałowa scena dzieje się w Bradbury Building.

    I dość dokładnie nic z tego nie wynika. Ale „ojej, na‐wią‐za‐nia”.

    A poza tym ponownie (i ostatni raz) ostrzegam przed popełnianiem błędu „inicjalne (akcentowane) mi zamiast mnie”.

  11. wo’s avatar

    nameste :

    I dość dokładnie nic z tego nie wynika.

    Nie zrozumiałeś tego wynikania i jeśli chcesz, mogę Cię nim zanudzić (trochę znajdziesz w rozdziale o LA w mojej nieszczęsnej książce). Ale nie mów, że nic, bo to po prostu nieprawda.

    „inicjalne (akcentowane) mi zamiast mnie”.

    Mnie to akurat wisi, ale szanuję Twój puryzm w tej materii.

  12. nameste’s avatar

    wo :

    Nie zrozumiałeś tego wynikania i jeśli chcesz, mogę Cię nim zanudzić (trochę znajdziesz w rozdziale o LA w mojej nieszczęsnej książce).

    Nie jestem pewien, czy (i kiedy, jeśli) zajrzę do Twojej książki. Więc, jeśli masz ochotę na skrót z tezy, to ofc bardzo proszę. Ale byłoby dobrze, gdyby wynikanie (z przywołań) prowadziło (jednak) do wnętrza filmu, uzasadniając nim (i w nim) operacje cytowania, nawiązania, przywołania.

    Bo ja nie przeczę występowaniu tych czy innych ornamentów, ba, zanim napisałem notę, zapoznałem się między innymi z tym. Nadal jednak aktualne jest pytanie: i co z tego.

  13. czescjacek’s avatar

    nameste :

    Ale „ojej, na‐wią‐za‐nia”.

    Nie znoszę nawiązań dla samych nawiązań :* (chociaż filmu nie oglądałem i chyba nie chcę, bo z tego co MRW, Marcel i ty piszecie, wynika, że to rzewne studentemo, a za młody jeszcze na to jestem).

  14. nameste’s avatar

    czescjacek :

    rzewne studentemo

    Nie takie znów rzewne, to znaczy literalnie w momentach rzewnych jest rzewne, ale achronologiczny montaż zaciera natężenie. To tylko taki fleczer przed końcową (i „wydźwiękową”) plombą: „wypoczwarz się!”

  15. mrw’s avatar

    Nie znoszę nawiązań dla samych nawiązań

    One były mimochodem. I sam jesteś student.

  16. czescjacek’s avatar

    mrw :

    I sam jesteś student.

    No wiem, i właśnie dlatego nie mogę oglądać filmów o emostudenciakach, bo bardzo walczę z własnym studenctwem, a one mnie cofają w rozwoju duchowym.

  17. czescjacek’s avatar

    nameste :

    achronologiczny montaż zaciera natężenie

    Co

    To tylko taki fleczer przed końcową (i „wydźwiękową”) plombą: „wypoczwarz się!”

    Ale to nie rozumiem, cały film jest fleczerem, czy tylko momenty, które są fleczerem, są fleczerem.

  18. nameste’s avatar

    czescjacek :

    Co

    Historia nie jest opowiedziana liniowo, tylko hyc‐hyc, raz rzewnie okołorozstaniowo, raz eufo‐lirycznie z momentów „ach jak piękniejest”. Więc co się zrobi rzewniej, to się przełamie i średnie natężenie rzewności (rzewy?) spada.

    Ale to nie rozumiem, cały film jest fleczerem, czy tylko momenty, które są fleczerem, są fleczerem.

    Rzewne emo jest fleczerem („trzeba i przez to przejść, chłopcze, ale jeszcze o tym nie wiesz”).

  19. wo’s avatar

    nameste :

    Nadal jednak aktualne jest pytanie: i co z tego.

    No przecież wiadomo od XIX stulecia, że z dowolnego dzieła sztuki nic. Z pewnością mniej niż z pary butów.

  20. sheik.yerbouti’s avatar

    Zanim się pozabijacie, chciałem przypomnieć, że dziś w TVP urocza i przezabawna Enchanted. Gdzie oczywiście – stereotyp na stereotypie.

  21. sheik.yerbouti’s avatar

    ...oraz, co mnie mocno ubawiło – to kreślenie przez Toma kredą (!) perspektyw z do bólu nudną korpoarchitekturą w ramach Powrotu Do Powołania. OIDP on studia skończył, tylko poszedł nie w zawód, a obok. Dlatego na końcu idzie pytać o pracę, nie o studia (ale widziałem to tak dawno, że mogło mi się coś pomięszać).

    Zooey jest brzydko‐zwyczajna oraz bez wdzięku, co mi jakoś przeszkadza, zwłaszcza tu, bo on za nią szaleje, a ja się w jego szaleństwo wczuć nie mogę. A są przecież kobiety nieładne, a z wdziękiem. W ogóle jest tyle aktorek, można było wziąć inną.

  22. nameste’s avatar

    sheik.yerbouti :

    OIDP on studia skończył, tylko poszedł nie w zawód, a obok.

    Mogę to sprawdzić, ale właściwie nie chce mi się, bo wydaje mi się to kompletnie nieważne.

  23. nameste’s avatar

    sheik.yerbouti :

    urocza i przezabawna Enchanted

    Po: no tak, urocza. (Tylko ten cholerrrny dubbing.)

  24. wo’s avatar

    sheik.yerbouti :

    ...oraz, co mnie mocno ubawiło — to kreślenie przez Toma kredą (!) perspektyw z do bólu nudną korpoarchitekturą w ramach Powrotu

    Właśnie to nie jest tylko korporarchitektura, to więcej: to kaprealizm. Też se zafundowałem wycieczkę po dałntałn szlakiem infantylnej, utopijnej architektury (troszkę o tym piszę w mej nieszczęsnej książce). Te budynki próbowały opowiadać radosną pieśń o ustroju, w którym każdy ma szansę zostać milionerem. Często mają płaskorzeźby z alegorią Bankowości, Giełdy albo Dobrobytu, por. np. alegoria Finansów:

    http://www.publicartinla.com/Downtown/Broadway/finance.html

    Razem z upadkiem Downtown, te budynki dziś często są tanimi noclegowniami dla narkomanów. Por. słynny „Million Dollar Hotel” (o którym też jest w mojej książce): http://www.youtube.com/watch?v=p28rX7pQygY

    ...więc cały wątek o architekturze LA jest trochę jak reportaż Hugo‐Badera szlakiem radzieckiego „reportażu z XXI wieku”. To opowieść o ludziach mieszkających w utopii Finansów, Bankowości, Dobrobytu i Konsumpcji.

    Natomiast ogólnie zgadzam się z gospodarzem, że nic z tej opowieści nie wynika, bo jeszcze nie było w dziejach takiej opowieści, z której coś by wynikało.

  25. sheik.yerbouti’s avatar

    wo :

    Często mają płaskorzeźby z alegorią Bankowości, Giełdy albo Dobrobytu, por. np. alegoria Finansów:

    Ba! Najlepszy był ten fresk Diego Rivery z Leninem u Rockefellera (są archiwalne fotki np. u Koolhaasa w Delirious New York, obowiązkowej pozycji nie tylko dla architekta).

    Natomiast ogólnie zgadzam się z gospodarzem, że nic z tej opowieści nie wynika

    Nic nie wynika z wątku architektonicznego, poza tym, że to taki seksowny zawód i fajnie wygląda na filmach (gdzie wygląda zupełnie inaczej niż w RL). Facet nawet nie wygląda na współczesnego architekta/studenta. Może lepiej gdyby był, nie wiem, lekarzem? House pokazuje, że można nakręcić miłego soapa/comroma o ładnych lekarzach i lekarkach.

  26. nameste’s avatar

    wo :

    Natomiast ogólnie zgadzam się z gospodarzem, że nic z tej opowieści nie wynika, bo jeszcze nie było w dziejach takiej opowieści, z której coś by wynikało.

    Powtarzasz ten Straszny Ofensywny Ogólnik, gdy z kontekstu jest (powinno być) jasne, że idzie o wynikanie dla filmu, jego sensu, wydźwięku, nastroju, morału, jakiegokolwiek whatevera. Ornamentyczne wzmocnienie bajko‐stereotypo‐kliszowości tej historii? Coś innego?

  27. wo’s avatar

    nameste :

    Powtarzasz ten Straszny Ofensywny Ogólnik, gdy z kontekstu jest (powinno być) jasne, że idzie o wynikanie dla filmu, jego sensu, wydźwięku, nastroju, morału, jakiegokolwiek whatevera.

    Jajakomarksista odbieram ten film jako film o alienacji. Bohaterowie z całą pewnością podlegają marksowskiej alienacji pracy, ich sytuacja zawodowa jest jej wcieleniem w czystej postaci. Nie do końca oni sami sobie zdają sprawę, że alienacja w miejscu pracy rzutuje u nich na bardzo ogólną alienację społeczną, aż do wyealienowania się od siebie nawzajem.

    A bohater jednocześnie kocha utopijne pomniki wznoszone ku czci tejże alienacji w mieście, które stało się jego globalną stolicą, promieniującą alienacyjną kulturą na cały świat. Także na Bolandę, bo my tu też śnimy sny z fabryki snów.

  28. nameste’s avatar

    wo :

    Jajakomarksista odbieram ten film jako film o alienacji.

    Brzmi (jak dla mnie) dostatecznie „wynikająco”. Ale:

    Bohaterowie z całą pewnością podlegają marksowskiej alienacji pracy, ich sytuacja zawodowa jest jej wcieleniem w czystej postaci. Nie do końca oni sami sobie zdają sprawę, że alienacja w miejscu pracy rzutuje u nich na bardzo ogólną alienację społeczną, aż do wyealienowania się od siebie nawzajem.

    ...chłopak i jego dwóch współmrówków owszem. Dziewczyna za to – niezupełnie. Ona ma nie tylko biografię, ma też (jak się okazuje) social life – scena przyjęcia, z którego chłopak wybiega podwójnie przerażony. Są więc raczej (jednak) na kontrze, alienacja (i pro‐niedojrzałościowe działanie popkultury) nie pozostaje jako obraz globalny & konieczny.

  29. wo’s avatar

    nameste :

    Są więc raczej (jednak) na kontrze, alienacja (i pro‐niedojrzałościowe działanie popkultury) nie pozostaje jako obraz globalny & konieczny.

    Zgoda, choć mi się wydaje, że ona też jest zagubiona i wyalienowana nawet w towarzystwie zapraszającym ją na balangi ze względu na jej urodę („they used to call me an anal girl”). Jest ładna i to przez jakiś czas będzie jej rekompensować zagubienie w społeczeństwie, no ale co będzie po trzydziestce, nie mówiąc już o czterdziestce?

    Owszem, oboje więc są wyalienowani różnie, ale jednak oboje są. I do tego mieszkają w mieście będącym pomnikiem alienacji, metaforycznie i dosłownie. Dlatego teza, że architektury LA jest tam co kot napłakał wydaje mi się zdecydowanie nietrafna, a Twoje szyderstwo – „ojej, na‐wią‐za‐nia” jest jak deklaracja dumy Wróblewskiego z Polityki, że znowu czegoś nie zrozumiał.

  30. nameste’s avatar

    wo :

    Jest ładna i to przez jakiś czas będzie jej rekompensować zagubienie w społeczeństwie, no ale co będzie po trzydziestce, nie mówiąc już o czterdziestce?

    Tak naprawdę niewiele o niej wiemy, a jakimś dowodem na jej alienację mógłby być chyba tylko fakt, że się związała z takim, hm, pimpusiem jak nasz bohater. Ale, jak pisałem, konwencja wakacji działa. Ona, btw, ma raczej „wakacje po” niż (jak on) „wakacje od”. Co z nią będzie? Diabli wiedzą: na razie się zamęża, co jednak – zważywszy na rozmaite sygnały porozsiewane po filmie – nie musi wcale oznaczać skurzenia‐domowego.

    Dlatego teza, że architektury LA jest tam co kot napłakał wydaje mi się zdecydowanie nietrafna

    No cóż.

    Twoje szyderstwo — „ojej, na‐wią‐za‐nia” jest jak deklaracja dumy Wróblewskiego z Polityki, że znowu czegoś nie zrozumiał.

    Nadal myślę, że przeceniasz ten ornament w błahym (i nie tak znowu „teziastym”) filmie. To raczej dopełnienie imydżu bohatera jako formy poczwarczej superhiroła: może niedoszły bohater komiksów w tzw. dorosłym życiu zajmie się rysowaniem tychże, albo przynajmniej współtworzeniem scenografii (architektonicznej) do nich. Znaczy, wątek niedojrzałości działa tu (imo) wyraźnie mocniej niż alienacji.

  31. wo’s avatar

    nameste :

     jakimś dowodem na jej alienację mógłby być chyba tylko fakt, że się związała z takim, hm, pimpusiem jak nasz bohater.

    Deklarację „they used to call me an anal girl” traktujesz jako dowód tego, że bohaterka miała tak bogate życie towarzyskie i erotyczne, że jakość stosunku analnego z jej udziałem stała się żywą legendą w otoczeniu, czy raczej że w jej zachowaniu było coś dziwnego, co oddzielało ją od otoczenia i ona sama była traktowana jak dziwoląg?

    Znaczy, wątek niedojrzałości działa tu (imo) wyraźnie mocniej niż alienacji.

    Moim zdaniem, to nie są dwa różne wątki tylko dwa oblicza tego samego.

  32. sheik.yerbouti’s avatar

    wo :

    Jest ładna

    Ano nie jest. Co fabularnie alienuje z kolei mnie.

    I do tego mieszkają w mieście będącym pomnikiem alienacji, metaforycznie i dosłownie.

    Jakoś mi to nie wynika. Z filmów, które analizowałeś pod tym względem, bardziej mi pasuje Pocałunek o północy, tam jakoś te pejzaże LA grały. W 500 Tom wprawdzie pokazuje dziewczynie pewien placyk, do którego ma słabość (i którego architekturę można przeanalizować pod kątem sprzedawanych na fasadach utopii i fałszywych obietnic kapitalizmu), ale fabuła tego wątku przecież nie ciągnie dalej.

  33. nameste’s avatar

    wo :

    Deklarację „they used to call me an anal girl” traktujesz jako dowód tego, że bohaterka miała tak bogate życie towarzyskie i erotyczne, że jakość stosunku analnego z jej udziałem stała się żywą legendą w otoczeniu, czy raczej że w jej zachowaniu było coś dziwnego, co oddzielało ją od otoczenia i ona sama była traktowana jak dziwoląg?

    Traktuję jako dowód, że czuła się lepiej zorganizowana od (części dotychczasowego) otoczenia, i nie przywiązuję do tego Zasadniczej Wagi (o seksie raczej nie pomyślałem).

  34. nameste’s avatar

    sheik.yerbouti :

    Ano nie jest. Co fabularnie alienuje z kolei mnie.

    Ano nie jest (ładna). Ale mnie to pasuje.

  35. fan-terlika’s avatar

    Marceli Szpak :

    a to błąd jednak, bo chłopak ma kilka ról wybitnych: Brick — śliczny noirek w haj skulowej otoczce, gdzie zgrywa się na Cowboy’a Bebopa (gdzieś jest recenzja na mkkm); b. dobra rola w the Lookout (tylko film, taki hmm, nudny trochę); no i naprawdę mistrzostwo w Mysterious Skin, która tak właściwie na nim całym stoi, a filmem jest rewelacyjnym.

    Za Mysterious Skin każdy powinien znać imię Joseph Gordon‐Levitt i powiedzieć je z członami w każdej kombinacji obudzony o 5.49 rano.
    A przy okazji, warty obejrzenia jest też „10 things i hate about you”, choć tam jest jeszcze nastoletnim młokosem i wciąż Tommym z 3rd Rocka, ale film ma cudowne kombo, Gordon-Levitt+Ledger+Julia Stiles <3

  36. wo’s avatar

    nameste :

    Traktuję jako dowód, że czuła się lepiej zorganizowana od (części dotychczasowego) otoczenia

    Przecież te słowa nie dotyczą tego, jak sama się czuła, tylko że otoczenie odbierało ją jako odmienną.

    o seksie raczej nie pomyślałem

    I na pewno powiesz teraz, że nic w filmie nie podsuwa takiego skojarzenia?

  37. nameste’s avatar

    @ wo:

    Raczej nic już nie powiem, to wszystko szczegóły piątorzędnego znaczenia.

  38. wo’s avatar

    nameste :

    Raczej nic już nie powiem, to wszystko szczegóły piątorzędnego znaczenia.

    Gdyby Janusz Wróblewski blogował, tak by pewnie reagował na próby tłumaczenia mu, czego konkretnie nie zajarzył.

  39. nameste’s avatar

    @ wo:

    Ależ zajarzyłem. I odrzuciłem tę interpretację: nie przekonałeś mnie. Jeszcze coś?

  40. barista’s avatar

    mnie sie bardzo podobal, dostalem z rekomendacja ze kiepski, ale bylem zaskoczony swiezoscia, dowcipem i brakiem happy endu

  41. nameste’s avatar

    barista :

    bylem zaskoczony swiezoscia, dowcipem i brakiem happy endu

    No przecież happyend jest (tylko trochę inny niż). A tak ogólnie, to jest to trochę historia z klocków‐do‐pokolorowania, widz może sobie podkładać albo to, albo tamto. Więc niewykluczone, że odbiór jest kwestią dnia, nastroju, w jakim zaczyna się seans. (Co, IMO, nie najlepiej jednak świadczy o jakości dzieła.)

  42. wo’s avatar

    nameste :

    Więc niewykluczone, że odbiór jest kwestią dnia, nastroju, w jakim zaczyna się seans. (Co, IMO, nie najlepiej jednak świadczy o jakości dzieła.)

    Jeśli ułożysz kiedyś Listę Filmów, Na Odbiór Których Nastrój Widza Nie Ma Żadnego Znaczenia, obiecuję nadać temu wydarzeniu odpowiednie medialne nagłośnienie. Go for it, Tiger!

  43. nameste’s avatar

    wo :

    Żadnego

    Słaby troll.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *