dziamdzia z pindą, penis w torcie

Wzbudzając zmieszanie wśród czytelników, raz już się wynurzyłem z blogonotką o tenisie. Jak wtedy, tak i teraz podeprę się quality:

wszystko, co się robi, można robić słabo albo świetnie. Wobec Pirsigowskiego Quality dziedzina nie ma znaczenia

Tenis (pisałem) jest jednym z nielicznych rodzajów gladiatorstwa, które systemowo koegzystują z ciszą (na trybunach i w behawiorze co lepszych komentatorów) oraz stosunkowo najsłabiej poddają się presji szowinistycznego nacjonalizmu. Więc (wyznawałem) oglądam czasem telewizyjne transmisje, zwłaszcza wielkoszlemowe, bo tam najczęściej można spotkać nie tylko quality, ale i złamanie ustanowionego przez rutynę porządku dziobania („kwalifikant eliminuje rozstawionych”). Co czytane cynicznie oznacza: mniejsze pieniądze wygrywają z większymi; miły rodzaj bajki w świecie coraz silniej podlegającym narracji odwrotnej.

Ale dzisiejsza notka będzie o braku quality. Mój prywatny

ranking turniejów

wielkoszlemowych jest następujący. Najwyżej stoi Australian Open

bo pozwala zapomnieć o styczniowym zimnie i mroku (lub, jak tej zimy, o nadmiarze bieli)

Potem idzie Roland Garros i tuż za nim US Open. Paryż jest lepszy ze względu na wiosnę i fakt, że częściej zdarzają się tam niespodzianki. Najgorszy jest Wimbledon.

Dlaczego? Bo pozostałe trzy relacjonuje Eurosport, a turniej w Londynie – niestety, niestety – Polsat. Który w gronie komentatorskim zgromadził istną kolekcję pretensjonalnej niekompetencji, językowej nieporadności (albo: maniery) i – last but not least – nacjonalistycznych uniesień. A ponadto ci ludzie bez przerwy gadają, gadają, gadają. (Owszem, komentatorzy Eurosportu też się różnicują: trudno np. wyłączyć sangwinicznego Karola Stopę, ponurego kasandrę ze skłonnością do słowotoku, ale jednak ich średnia a średnia „polsatowców” to dwa różne poziomy.) Odpowiedzialnością za to szowinistyczne/gadulstwo bez wahania obciążam

dziamdzię matuzalema

czyli ciągle (niestety) czynnego Bohdana Tomaszewskiego. Jeśli nie wspomina akurat przedwojennych polskich tenisistów (których dokonania są mniej niż nieistotne), to wpada w jakieś żenujące psychololo („ach, proszę państwa, jakiż to wrażliwy chłopak, jak on walczy i jak on przeżywa”). A jeśli nie robi akurat ani jednego, ani drugiego, to gada (gada, gada, gada) bez przerwy, nawet o tym, żeby... tyle nie gadać („panie Marcinie, ale może nie komentujmy każdej rozgrywanej piłki”), niemniej przeto tym samym znowu gada, zamiast wreszcie #do‐jasnej‐cholery zamknąć paszczę!

Tak, to on sączy w co drugim komentarzu atmosferkę „och, polskość”, to on nie może inaczej niż „nasza Isia”, „ten nasz chłopak [Janowicz]”, „mamy dziś święto polskie, a przed wojną...” itd., itp., do wyrzygu. To znaczy do (nieuchronnie następującego) wyłączenia fonii w telewizorze (przez co oglądacz, czyli ja, traci jeden z ważnych wymiarów spektaklu, czyli odgłos łup‐łup piłek, zduszone „och!” widowni i inne budujące atmosferę elementy dźwiękowego tła). Proszę państwa, nawet gdyby komentatorzy Eurosportu nie opierali się szowinistycznej pokusie (a opierają się, naprawdę, dość dzielnie), to dzisiaj, w erze cyfrowej telewizji, można w Eurosporcie przełączyć dźwięk na komentatorów angielskich i doznać – w razie potrzeby – natychmiastowej ulgi! A w Polsacie? Nie żartujcie, nie ten target, polskość musi być zagrzewana i wspierana, by mogła katarktycznie wybuchnąć:

ła, kurwa, idź pan w chuj z takim machaniem, kurwa, ja pierdolę, była taka szansa, gnój

co odnotował kolekcjoner zgierskiego bloko‐folkloru w momencie, gdy Lisicka („dwudziesta czwarta eliminuje rozstawioną”) posłała Radwańską do domu. I bardzo dobrze, jaka szkoda, że nikt wcześniej tego nie zrobił.

Owszem, wszyscy wiedzą (a jeśli nie wiedzą, to właśnie im to uświadamiam), że topowi gladiatorzy tenisa są

mocno nienormalni

z dwóch powodów: przeważnie mają chore relacje z rodzicami, którzy od najmłodszych lat muszą czynnie wspierać trening&biznes, aby rękami dzieci ustawić się finansowo na przyszłość. No i wszyscy oni są milionerami. Większość nie jest też zbyt mądra (to żaden zarzut, goła obserwacja).

Ale również w tym gronie są tacy i są owacy. Doskonale wiedzieli o tym Amerykanie, prezentując Brytyjczykom w 2004 roku (kiedy Andy Murray dopiero zaczynał karierę, a wyspiarski tenis stał pod znakiem anachronicznej, choć sympatycznej ikony postkolonialnego dżentelmeństwa, Henmana, tradycjonalisty od „serve & volley”) film Wimbledon o bezpretensjonalnym, ubogim i niezmanierowanym outsiderze Angliku, który nie tylko zdobywa mistrzostwo w singlu, ale i nie traci ukochanej Kirsten Dunst (jak zwykle uroczej). Ta bajka nie odniosłaby sukcesu, gdyby była w całości kłamstwem.

Otóż „nasza Isia” należy do gorszej części tenisowego establiszmętu: to, że patałaszy, to drobiazg, tenis kobiecy pełen jest patałaszenia, gorzej, że patałaszy z megafochem, bez żadnej klasy. By tak rzec: po polsku.

Mam więc nadzieję, że Lisicka wygra tegoroczny Wimbledon, należy jej się za samo to, że pokonała ponury czołg pn. Serena Williams (ta to dopiero jest nienormalna, spełniając bez reszty wszystkie trzy wymiary – pieprznięci rodzice, milionerka, itd.). Byłaby to doprawdy wisienka na polsko‐tenisowym torcie, który niech się pod jej ciężarem ugnie i rozpadnie, zabierając ze sobą dziamdzię i pindę (a widownia Polsatu niech wraca do piłki nożnej, na wieki wieków amen).

  1. najder’s avatar

    Sam język ładnie już obnaża mechanizmy i cele polskiego, „polsatowskiego” kibicowania. Bo jak na światowej arenie wygrywa sportowiec z RP, to wygrywaMY, to wygrywa „nasz Adam”, „nasza Isia”, „Złotka nasze”. Jak przegrywa – to ten, on i po nazwisku. Pewnie stary volksdojcz z ZSRR.

  2. andsol’s avatar

    Milionerstwo gwiaździątek nie jest poważną wadą, to się da naprawić paru głupimi zakupami. Natomiast brak klasy i obycia wydaje się genetyczny.

    Ścieżki dźwiękowe brukowane przez polskich komentatorów sportowych – a odkryłem to własnousznie w ostatnich miesiącach – niezależnie od komentowanej dyscypliny sportowej, okropne są nie tylko kleikowatym gadulstwem, ale i nieznośną wyboistością, wytwarzaną jakimś dziwnym zatrzymywaniem się na losowej samogłosce ubogacanej mlaskami i klikami, jak gdyby nasza słowiańska gwara buszmeńską w istocie była.

    Nie wiem czy to wynik koncentrowania się komentatora, odkrywcze obserwacje w pośpiechu wykuwającego czy też fizjologiczny wymóg skręcenia i odkręcenia jęzora przed fascynującym (komentatora) oglądanym zjawiskiem. A może oni są płatni od jękostęków?

  3. urbane.abuse’s avatar

    andsol :

    Nie wiem czy to wynik

    Zapewne jest jak z misskami wszelkiego autoramentu – wybiera się spośród tych, którzy się zgłoszą

  4. nameste’s avatar

    andsol :

    Milionerstwo gwiaździątek nie jest poważną wadą, to się da naprawić paru głupimi zakupami.

    Czepiam się milionerstwa na tyle, na ile może odpowiadać za megafochy i łatwość w okazywaniu poczucia wyższości. (A tak wewogle, kwestia, czemu akurat tenis tak wystrzelił w górę, gdy idzie o [przecież kompletnie absurdalne!] stawki dla zwycięskich gladiatorów, wymagałaby poważnej rozprawki, pełnej rozważań o klasachkolonializmie.)

    Ścieżki dźwiękowe brukowane przez polskich komentatorów sportowych — a odkryłem to własnousznie w ostatnich miesiącach — niezależnie od komentowanej dyscypliny sportowej, okropne są nie tylko kleikowatym gadulstwem, ale i nieznośną wyboistością, wytwarzaną jakimś dziwnym zatrzymywaniem się na losowej samogłosce ubogacanej mlaskami i klikami, jak gdyby nasza słowiańska gwara buszmeńską w istocie była.

    Ograniczę się do tenisa (bo na innych komentatorach nie znam się, ani chcę poznawać). Szkody wyrządzone przez wspomnianego dziamdzię matuzalema są poważne (i nie ograniczają się do tenisa, bo przecież on był bodaj czynny i w innych dyscyplinach). Ten gość tak naprawdę relacjonuje siebie oglądającego mecz, rozwodzi się nad sobą widzącym (pamiętającym tenis za Piasta Kołodzieja itd.), analizującym, mówiącym. Ja, ja, ja; ego na pierwszym planie. A narrację prowadzi z manieryczną prozodią, jakby był jakimś nad wyraz ważnym chórem greckim, świadkującym prawdziwemu dramatowi; urywa, głos zawiesza, akcentuje, gra.

    I na nim wzoruje się szkoła „polsatowska”, tylko że małpują bardzo, ale to bardzo niekompetentnie (dziamdzia, przedwojenny, jest nieznośny, ale – powiedzmy – formalnie poprawny).

    Też chcą „dodawać ego” i „dodawać dramy”. Stęka więc Katarzyna Nowak: „ach jak pięęęęęknie on tęęęę piłeczkę piłeczkę odbił tąąąąą rakietąąą w teeeen kort; trzydzieścizerodladżiokowicza” (pretensjonalnie zmieniając tempo, powtarzając wyrazy, że to niby taka męka układanie tych szczerych słów „prosto prosto z seeeerca”). Tomasz Lorek poszedł w potwornie przesadzony akcent amerykański i w tandetną metaforykę. Młodszy Tomaszewski (syn dziamdzi) może najmniej, ten jednak prawie dorównuje ojcu w patriotycznym laniu po nogach.

    Część z nich to byli tenisiści/tenisistki (np. Nowak, Strączy, Sidor), ale nie przekłada się to bezpośrednio na nieznośność. Owszem, Katarzyna Strączy (Eurosport) nie powie niczego wprost, zawsze musi pojawić się wata słowna „tu widzieliśmy, jak [opisuje, co widzieliśmy, choć przecież właśnie to widzieliśmy], było widać, że [da capo]”, ale poza tym jest niegroźna; Sidor (Eurosport) bywa nawet dowcipny i czasem umie pomilczeć, poza tym – nie stęka. Po Nowak (Polsat) wydają się prawie przeźroczyści.

    A może oni są płatni od jękostęków?

    Bardzo, bardzo możliwe, że tak im się wydaje (tym „ego‐komentatorom”, szkoła dziamdzi).

  5. beatrix’s avatar

    Dobra strona Tomaszewskiego w Polsacie? Wkurzone pisanie nameste. Quality, all right.

  6. babilas’s avatar

    nameste :

    Ograniczę się do tenisa (bo na innych komentatorach nie znam się, ani chcę poznawać). Szkody wyrządzone przez wspomnianego dziamdzię matuzalema są poważne (i nie ograniczają się do tenisa, bo przecież on był bodaj czynny i w innych dyscyplinach). Ten gość tak naprawdę relacjonuje siebie oglądającego mecz, rozwodzi się nad sobą widzącym (pamiętającym tenis za Piasta Kołodzieja itd.), analizującym, mówiącym. Ja, ja, ja; ego na pierwszym planie. A narrację prowadzi z manieryczną prozodią, jakby był jakimś nad wyraz ważnym chórem greckim, świadkującym prawdziwemu dramatowi; urywa, głos zawiesza, akcentuje, gra.

    Nie mam telewizora, więc nie rozpoznaję pozostałych nazwisk, ale Tomaszewskiego pamiętam z czasów w których rodzice mieli telewizor (jakieś +30 lat temu), więc doceniam jakość opisu. Lajk, plus jeden, piąteczka.

  7. nameste’s avatar

    @ beatrix, babilas:

    Dzięki za dobre słowo.

  8. babilas’s avatar

    A Tomaszewskiego to już ponad pół wieku temu opisywał Słonimski („Załatwione odmownie”):

    Słuchałem sprawozdań rzymskich Tomaszewskiego. Mam słabość w ogóle do Tomaszewskich, ale ten tak mi się wraził w umysł i w nerwy jak hipnopedia, o której pisze Aldous Huxley. Do dziś pamiętam każde słowo z jego sprawozdania o Rucie i młocie. „Proszę państwa, teraz, właśnie teraz ten młot rzuca Rutem, to jest Rut rzuca młotem, tym młotem, który, proszę państwa, on tu przywiózł z Warszawy do tego Rzymu, aby go tu, proszę państwa, rzucić na oczach całego świata. I oto już rzuca. Już rzucił. Proszę państwa, fenomenalny wynik! Młot ląduje daleko, tak daleko, ale jednak trochę za blisko. No, ale proszę państwa, on się starał. Bardzo się starał, nie udało się. Cóż, proszę państwa, każdemu może się młot nie udać!”

  9. nameste’s avatar

    @ babilas:

    Tiaaa, to nasza (jedna z nielicznych) zachowana ciągłość w kulturze, Słonimski nie wiedział, że exegi dziamdzium.

  10. nameste’s avatar

    Koincydentalna kontrybucja, czyli wierszyk Bohdana Zadury z tomu Kropka nad i (Biuro Literackie 2014).

    Dlaczego kłamią
    
    a teraz już „Kropka nad i”
    mówi Justyna Pochanke
    
    tymczasem czekają nas
    dwa bloki reklamowe
    przedzielone
    prognozą pogody
    
    a teraz już łączymy się
    z naszymi sprawozdawcami
    i przenosimy się
    do hali
    mówi Włodzimierz Szaranowicz
    i łubudu
    rutinoscorbin
    banki ubezpieczenia
    samochody smartfony
    jakbyśmy byli
    tego warci
    
    dlaczego
    w żywe oczy
    
    bo są władzą
    nie szkodzi że czwartą
    
    bo nie oglądają Eurosportu
    który nie kłamie:
    a teraz krótka przerwa reklamowa
    po której wracamy
    zostańcie państwo z nami
  11. Henryś’s avatar

    Aleś Pan wstecznie antynarodowy. Internacjonalizm już odchodzi do lamusa nie zauważył Pan?

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *