Zachód kocha Zjednoczone Emiraty Arabskie, a ZEA bardzo Zachodu potrzebują. Kończy się ropa, więc na pierwsze miejsce wysuwają się bankowość i handel (rozliczne strefy wolnocłowe) oraz turystyka; w razie potrzeby armie Zachodu znajdą tam dogodne miejsce na militarną bazę przeładunkowo‐wypadową. Szejkowie inwestują w nowoczesne technologie i olśniewają ofertą luksusu: półtora roku temu „Wyborcza” reklamowała turystyczne walory Dubaju w 10 klikożernych odsłonach, ekscytując się siedmiogwiazdkowymi hotelami, najwyżej na świecie położoną restauracją, największym na świecie molochem handlowym Dubai Mall (który zawiera największy na świecie sklep z cukierkami), nie mówiąc już o sztucznych wyspach, z których jedną („Etiopię”) kupili Angelina Jolie z Bradem Pittem, a znowuż na innej komfortowę letnią chałupę strzelił sobie David Bowie. Wśród tych obrazków jest również przestroga:
Mimo, że Dubaj jest jednym z najbardziej liberalnych miast w świecie arabskim, nie toleruje wszystkiego. Prawo jest bardzo restrykcyjne. Np. za picie alkoholu w miejscu publicznym można pójść do więzienia na długie lata. Nie należy też opalać się topless na plaży, ani całować w miejscu publicznym. Wszystko to może zostać uznane, jako brak szacunku do religii mułzumanów, jaką jest islam.
Potencjalny turysta został ostrzeżony, a nawet podano uzasadnienie: „religią mułzumanów jest islam”, który trzeba szanować.
Za jedyną, bardzo zresztą pośrednią, wskazówkę, że wszystkie te wspaniałości zbudowała przeważająca w składzie demograficznym ZEA armia morloków, emigrantów z subkontynentu indyjskiego, Azji południowo‐wschodniej (zwłaszcza Filipin), bez obywatelstwa i praktycznie bez praw, można uznać ostatnią, żartobliwą odsłonę turystycznej propagandówki, o tym, że najtańszy fastfood kosztuje dolara.
więź
między Zachodem a ZEA (poza wzajemnymi interesami) stoi na obustronnej hipokryzji. Zachód toleruje łamanie praw człowieka u sojuszników, nie będzie więc robił sprawy z położenia morloków. Z kolei mułzumanie nie będą pchać się z wymuszaniem szacunku do islamu wobec expatów z Zachodu i turystów, pod warunkiem, że ci nie będą się obnosić. A więc alkohol tak, ale tylko w hotelach; seks pozamałżeński? – oczywiście, niech tylko nikt o tym oficjalnie nie wie.
Kiedy więc 5 lat temu gwałt [brutalny; 4 złamane żebra] dokonany przez kilku pracowników sieci hoteli Starwood również tam pracująca Australijka Alicia Gali zgłosiła na policję, musiała odsiedzieć 8 (z 12‐tu zasądzonych: 11 = seks pozamałżeński, 1 = alkohol) miesięcy; gwałciciele również dostali roczne wyroki.
Australijski konsulat nie pomógł, choć teraz zaprzecza. Rodzinę nakłaniano do milczenia, itd. Trwają (maj 2013) procesy wytoczone przez Gali rządowi i hotelom Starwood.
Opinia publiczna była (lokalnie) wzburzona, ale nie miało to najmniejszego wpływu na omawianą tu (globalną) więź. Do tego stopnia, że właśnie rozgrywająca się sprawa zgwałconej w Dubaju Norweżki jest praktycznie dokładną kopią sprawy Australijki. Nie dziwi też, że relacja „Wyborczej” jest pełna przekłamań, bo (moim zdaniem)
nie o fakty chodzi
Norweżka nazywa się Dalelv, a nie Dalelven, firma, w której bliskowschodniej sieci pracowała, THE One, nie jest „firmą odzieżową” i nie „sprzedaje ubrań w 15 różnych sklepach na Bliskim Wschodzie”; to firma zajmująca się wystrojem wnętrz i sprzedażą luksusowych mebli (wg hasła „anioł nawiedził Thomasa Lundgrena [założyciela] i kazał mu ratować świat przed IKEĄ”). Minister spraw zagranicznych Norwegii zareagował dopiero po fali krytyki w mediach i nie jest jasne (informuje prasa)
whether Norway would advise Norwegians against traveling to Dubai or the other states in the United Arab Emirates [czy Norwegia (oficjalnie) odradzi swoim obywatelom podróżowanie do Dubaju i innych emiratów ZEA]
Nie wydaje mi się, to popularny kierunek wakacyjno‐turystyczny wśród (również) Skandynawów i stoi za tym niemały biznes. Norweżka złożyła apelację, która będzie rozpatrzona we wrześniu, mam nadzieję, że zostanie zwolniona (i pewnie wróci wówczas do Norwegii – a nie do Doha [Katar], gdzie mieszkała przez ostatnie dwa lata – bo THE One wyrzucił ją z pracy).
Oczywiście, ponura sytuacja morlockich kobiet...
He cited numerous cases where foreign housemaids are raped by their wealthy local employers, but they’re the ones prosecuted and jailed for illegal sexual relations. [„he” = Norweg mieszkający w Dubaju]
...zapewne ani drgnie, szariat w ZEA, łagodny (przecież 8 miesiecy więzienia to nie to samo co ukamienowanie) i wspierany naszkicowaną wyżej więzią – również.
A Zachodowi narracja, jaką można zbudować (i jaką obserwujemy również w Polsce) na przypadkach podobnych do Australijki i Norweżki, właściwie
jest na rękę
bo wspiera podsycanie kliszy dżihad kontra cywilizacja, co służy „wojnie z terrorem”, świetnej platformie zarządzania strachem, owocującym ograniczaniem praw obywatelskich wewnątrz „cywilizacji Zachodu”. A dodatkowo opinia publiczna Zachodu może się ponapawać poczuciem wyższości nad „dzikimi, muzułmańskimi zwierzętami” [cyt. z komentarzy pod tekstem „Wyborczej”].
Czy jednak „u nas, na Zachodzie” jest lepiej? Nie mam miejsca na [setne] uzasadnienie, dlaczego to jest pytanie retoryczne z oczywistą odpowiedzią „nie”. Zatrzymam się natomiast jeszcze chwilę przy prowadzeniu tej narracji tym razem przez
przemysł popkulturowy
W Uprowadzonej / Taken (2008) Liam Neeson, były agent CIA, rusza do Paryża, aby ratować córkę porwaną przez albańską mafię, która prosperuje w stolicy Francji, bo opłaca się to skorumpowanej francuskiej policji (no i zleceniodawcom porywaczy, handlarzom kobiet). Samodzielnie rozwala kilkunastu mafiosów, rusza dalej wyduszonym torturami tropem, lokalizuje aukcję „dziewczęta na niewolnice dla bogaczy” (kolejne trupy), aż ląduje na luksusowym jachcie arabskiego szejka, który okazuje się ostatecznym nabywcą „amerykańskiej dziewicy”. Ostatnia porcja trupów, happyend [nie do końca, bo już nakręcono sequel (2012)].
W 6 kulach / 6 Bullets (2012) podstarzały Jean‐Claude Van Damme jest profesjonalnym „odzyskiwaczem” porwanych (na użytek seksualny) dzieci; operuje w Mołdawii. Wskutek błędu (ratując pomyślnie z burdelu chłopca, przyczynia się do śmierci dwóch, również wykorzystywanych, dziewczynek) wycofuje się z zawodu. Dopiero przy sprawie porwanej córki dwojga Amerykanów daje się przekonać do akcji. Dziewczyna jest sporo warta, lokalna mafia chce ją sprzedać arabskiemu szejkowi, który kolekcjonuje „amerykańskie blond dziewice”. Ale Van Damme, trupy, happyend.
No i wreszcie szwedzki James Bond, czyli agent Carl Hamilton, w filmie Hamilton: Men inte om det gäller din dotter / Hamilton: Nie, jeśli to dotyczy twojej córki (2012). Tym razem szejków jest dwóch (braci), jeden radykał‐terrorysta, drugi, starszy, ma międzynarodowe znaczenie polityczno‐finansowe, prowadzi interesy z Amerykanami, w co wplątany jest także wywiad amerykański (i, pośrednio, także szwedzki). Gdy więc porwana zostaje (nawet jeszcze nie nastoletnia) córka chrzestna Hamiltona (na seksualny użytek starszego szejka), agent musi działać sam, i to mierząc się nie tylko z szejkiem‐terrorystą i jego ludźmi, ale także z amerykańskim wywiadem (w służbie, to odmienna skandynawska perspektywa, Zła). Mniej widowiskowo niż w dwóch poprzednio wymienionych filmach, ale jednak – trupy, happyend.
I tyle w sprawie obrazu złowrogiego szejka, który nastaje na najcenniejszą wartość Zachodu: małoletnią dziewicę, i który jest dopełnieniem obrazu zbrodniczego muftiego, podsycającego fanatyzm religijny i akty terrorystyczne.
W zaściankowej „Wyborczej” występowali nowocześni, oferujący rozkosze turystycznego raju dla bogatych, „muŁZUmanie, których religią jest islam”. Tu, w mejnstrimowym przekazie popkultury, świat islamski został spięty klamrą skrajności: między ostatecznym fanatyzmem a ostateczną deprawacją. MuZŁUmańskimi.
Jeśli niepokoi was ta (rzeczywiście: trochę bezkonkluzywna i urwana) blogonota, to wiecie, co można zrobić.
-
Sequel Uprowadzonej, rany...
-
PS. Faceci też mają pod górkę. Taki klimat (moralny).
-
„Men inte om det gäller din dotter” była, o ile pamiętam, ostatnią pozycją z długiego cyklu Coq rouge. Nawet nie wiedziałem, że książka została okaleczona na potrzeby filmu. No coś takiego.
Nawoływałbym jednak nieśmiało do ostrożności w dopasowaniu kreacji Jana Guillou zgodnie z aktualnymi potrzebami. Guillou to bardzo ambiwalentny, ale z całą pewnością nie chodzący na smyczy kulturowych stereotypów autor i nie tylko autor. BTW: ciekawe życie i interesująca droga. I konkretne (od lat) działania na rzecz spraw rozmaitych, w zasadzie wykluczających bezrefleksyjne powielanie aktualnego ciemnego luda.Chociaż, z drugiej strony, kto wie co mu tam z tekstem i kontekstem na potrzeby filmu w ramach nieuniknionego ubondowienia zrobili. Hamilton początkowo pomyślany był (między innymi) jako subtelna satyra na gatunek i – w pewnym sensie – slapstick przez zmrużone oko.
-
Obrzydliwe słowo „narracja” w znaczeniu inna wersja tej samej historii. Niech będzie – narracja.
-
Emiraty – sremiraty.
Alan Turing kradzieży nie zgłaszał w emiratach.
11 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2013/07/do-kogo-pisac-listy-w-sprawie-szejkow/trackback/