Murzyn

Po raz nie wiem który pojawia się w dyskursie publicznym kadłubek dyskusji o językowym utrwaleniu ksenofobii na przykładzie Murzyna. Z jednej strony dobrze, bo uczula bezrefleksyjnych, że jest tu jakiś, hm, problem. Z drugiej – ciągle kiepsko, bo temat nie potrafi się wydostać, typowy efekt żurnalizmu, ponad poziom pseudoobiektywizacji #prawda‐leży‐pośrodku. Nie pomagają też ad hoc angażowani „eksperci”, jak prof. Renata Przybylska (językoznawstwo, UJ):

Dlaczego nie „Murzyn”? Przecież to dla Polaka słowo neutralne [...]

Słowo „Murzyn” pojawiło się w XIV wieku na określenie postaci z Biblii. Wzięło się z łacińskiego Maurus, czyli osoba o ciemnej skórze z Afryki Północnej. Powstało po to, by opisywać, a nie by piętnować. Również dzisiaj w słownikach przy określeniu „Murzyn” nie ma informacji: uwaga, obraźliwe!

[...] ciemnoskóry to już zupełnie sztuczny zabieg na języku. Nie mówimy przecież białoskóry czy żółtoskóry. [...].

Mówi pani, że „Murzyn” komuś sprawia przykrość? No tak, pytajmy tych, którzy są najważniejsi. Jeśli oni sobie nie życzą jakiegoś słowa, bo ich obraża, to ja z tego słowa zrezygnuję.

To są wypowiedzi, wobec których podstawowym dylematem jest pytanie, czy to przejawy naiwności, niekompetencji, czy głupoty.

słowo neutralne

Słowniki nadal robione są po de Saussure’ańsku: sama ich postać sugeruje, że słowa mają swoje znaczenia („punktowe” definicje, odpowiadające parze znacząceznaczone), które istnieją i funkcjonują jakby ponad kontekstem ich użycia. Owszem, słowa bywają wieloznaczne, a do niektórych definicji dopisuje się pragmatykę (wulg., obraźl.). Ale słowniki nie odnotują prawdziwego powodu, dla którego w Polsce ktoś (np. prawdziwopolski poseł) poczuje się dotknięty do żywego, gdy zostanie nazwany „Żydem”. I nie, nie chodzi o znaczenie numer 2; dla Polaka słowo „Żyd” tylko powinno być neutralne, opisowe (choć w tym przypadku XIV‐wieczne przykłady z Biblii i hm, nauczania kościoła niewiele pomogą). Ale nie jest.

Znacznie bardziej adekwatny (choć również ponadstuletni) jest schemat semiologii Peirce’a, w którym mówi się nie o parze, a o triadzie: obiekt – znak (np. słowo) – interpretant. To w tym trzecim członie mieści się de facto rasistowskie podszycie terminu Murzyn, o którym (dla równowagi) w linkowanym artykule mówi prof. Czesław Robotycki (etnologia/antropologia, również UJ):

W XIX wieku ekspansja europejska osiągnęła apogeum i ludzie żyli w przekonaniu, że rasa biała jest najlepsza. Rasę czarną uważano za tę, która się Panu Bogu nie udała. Twierdzono, że czarni nigdy nie dorównają białym, bo dyspozycje psychiczne im na to nie pozwolą. Jeżeli giną, to trudno. I tak kiedyś wyginą.

...i rozmaite skamieliny językowe, nabudowane wokół tego terminu, denotujące wprost (lub konotujące mniej jawnie) wyższość białego pana nad czarnym niewolnikiem (znaczenia 3 i 4) i racjonalizacje tej (rzekomej) wyższości (pokutujące przeświadczenia o genetycznym braku inteligencji, zwierzęcej odporności na ból, [zawinionym] opóźnieniu cywilizacyjnym czy [genetycznie uwarunkowanej] większej skłonności do popełniania przestępstw).

Językoznawca powinien mieć o tym ponadpodstawowe pojęcie.

nie mówimy białoskóry czy żółtoskóry

Ale białasy mówią „czarnuch” i mówią „żółtek”. Z tych samych ksenofobicznych, rasistowskich powodów. Tu intencja (obraźl.) jest wprost przyszyta do terminu.

Jednak pierwszym (podjęzykowym) momentem ksenofobii jest przymus rozróżniania. Przed II wojną św. nawet w najświatlejszych kręgach społecznych funkcjonował bezwarunkowy odruch (podglebie antysemityzmu) rozpoznawania Żyda. Aż podziw bierze, po jak subtelnych oznakach (na które dziś jesteśmy [oby] ślepi) rozpoznawano „obcość rasową”. Znajdziemy tysiące takich śladów, dziesiątki u samej tylko (na przykład) Marii Dąbrowskiej (Dzienniki), skądinąd osoby postępowej i jak najdalszej od rodzimego ciemnogrodu. (Po wojnie też to się ćwiczy, ale jakby w bardziej ukryty sposób, no i obiektów trochę brakuje. Za to popularność zdobyły inne sporty, np. „rozpoznawanie pedała”.)

Ten przymus rozróżniania (powiedzielibyśmy: bezinteresownego, bo nic jako żywo przeważnie z niego nie wynika) zawsze znajdzie jakiś językowy środek wyrazu. Mówi Brian Scott:

W polskiej telewizji walka rasowa wciąż trwa! Szczególnie w relacjach sportowych. Oglądam mecz i słyszę: „Czarnoskóry Anglik przy piłce”. To co? Komentujesz dla niewidomych? To dlaczego później nie mówisz: biały przy piłce? Chyba jednak chodziło ci o to, że ten czarny nie jest na swoim miejscu. Bo jak to: czarny Anglik? [...]

Albo oglądam olimpiadę i słyszę: „Nasz biegacz był pierwszym białym, który minął metę!”. Tak. Za siedmioma Kenijczykami. To powiedz, że był ósmy! A nie komentuj, jakby to był bieg rasowy i co prawda biały nic nie wygrał, ale u nas ma medal.

(BTW, nienawidzę komentatorów sportowych[*] za nieustające krzewienie głupoty, niekompetencji językowej i szowinizmu, a są cholernie szkodliwi, zważywszy na zasięg.)

Sam nie mam nic przeciwko słowu Murzyn, bo nie walczę ze słowami. Mam natomiast sporo do ksenofobii i rasizmu, poczynając od (bezrefleksyjnego) przymusu rozróżniania, który znajduje swój wehikuł np. w (bezrefleksyjnym) używaniu tego słowa.

jeśli to ich obraża, nie mówmy tak

...łaskawie przyzwala prof. Przybylska, po swoim recitalu naiwności/głupoty/niekompetencji. Bo jeszcze nie wie, biedna, że redukcja (szufladowanie) do cechy bez znaczenia jest obraźliwa. A jeśli uważa się, że cecha ta – sama w sobie – ma znaczenie, to, cóż, jest się rasistą.

Murzyn a Żyd

Naszym polskim (polskokatolickim) prawzorem ksenofobii jest antysemityzm. Nic dziwnego więc, że dyskusja o Murzynie musi zahaczyć o Żyda. Nadziałem się wczoraj w sieci na pięknie sarkastyczne zdanie, objaśniające różnicę tych przypadków:

żydostwo się tak nie obnosi

Istotnie. Strukturalna oś antysemityzmu (i homofobii) to ujawnianie. Oni (cóż za perfidia!) potrafią wyglądać jak Polacy!!!111. Tymczasem taki Murzyn jest poddany przymusowi rozróżniania po pierwszym rzucie oka. W Polsce. Jeszcze.

Bo mieszanie się ludzi różnego pochodzenia jest (oby!) nieuchronne. A procedura badania udziału krwi nietakiej (w ujemnych potęgach dwójki) nie dość że leży gotowa, nabrzmiała amerykańską (choćby) tradycją, to jeszcze ma europejskie (norymberskie) odpowiedniki.

A przecież niniejsza blogonota daleka jest od wyczerpania tematu zarysowanego przez „neutralne słowo” Murzyn.


[*] – trzeba jednak odnotować wyjątek: komentatorów Eurosportu

  1. nameste’s avatar

    Zdanie o nieobnoszeniu (ostatni zielony cytat) jest autorstwa MRW i pochodzi z minidyskusji na G+.

  2. fabulitas’s avatar

    I mi przypomniałeś Absalomie, Absalomie Faulknera, którą czytałam niemalże dziecięciem będąc – do dzisiaj pamiętam, jak dziwne i, hm, egzotyczne były dla mnie motywacje postaci. A ludzie tak do dzisiaj i to na poważnie.

    BTW moim absolutnie ulubionym argumentem za tym, że Polacy nie są rasistami jest „nie możemy być rasistami, bo u nas nie ma Murzynów!”

  3. Gaudenty’s avatar

    A co sądzisz o, wypominanej M. Rusinkowi przy „Witam‐gate”, „krakoskości”?

    (serio jestem ciekaw Twojej opinii)

  4. nameste’s avatar

    @ Gaudenty:

    Tam „krakoskość” była (miała być) znakiem stężonej tytułomanii (gdy zabrakło Lwowa, Kraków jest jedynym miastem, które automatycznie jest kojarzone na dźwięk frazy „tajny radca” ;), przypisywanej – jako główna motywacja – Rusinkowi. IMO, nie do końca słusznie.

  5. inspektor Kot’s avatar

    jeśli to ich obraża, nie mówmy tak

    ...łaskawie przyzwala prof. Przybylska

    na jakiej podstawie piszesz „łaskawie przyzwala”? Bo ja w jej wypowiedzi nie widzę wyższości. Nieadekwatny model myślowy owszem, ale nie robienie łachy z pozycji pana, jak to sugerujesz.

  6. nameste’s avatar

    @ inspektor Kot:

    Bo najpierw wytacza hm‐argumenty (z pozycji eksperta) i nie jest tak, że ma jakikolwiek odruch ich rewizji (choć powinna mieć nie odruch, a – po prostu – wiedzę), a potem zezwala tym, co to się jednak irracjonalnie (tj. wbrew przytaczanym przez nią niby‐pewnikom) obrażają, na tę ich wbrew‐naukową postawę.

    Robi łachę z pozycji nie pana, a „naukowca” (więc właściwie też pańskiej).

    Ale mogę w przyszłości zrezygnować ze słówka „łaskawie”, gdyby pani prof. poczuła się urażona.

  7. beatrix’s avatar

    To idzie głębiej. Nie chce mi się szukać, ale była kiedyś rozmowa u Telemacha o konduktorze pogryzionym przez pasażera. Tzn. przez Nigeryjczyka właśnie, a nie przez pasażera. Bo słowo pasażer w notce prasowej nie wystąpiło, albo wystąpiło za mało, za to słowo Nigeryjczyk ciągle i ciągle. Dopóki ” to” nie zniknie, trzeci człon triady będzie decydujący.

  8. nameste’s avatar

    @ beatrix:

    A tak, bardzo pouczająca notka sprzed roku.

  9. esse’s avatar

    Przed II wojną św. nawet w najświatlejszych kręgach społecznych funkcjonował bezwarunkowy odruch (podglebie antysemityzmu) rozpoznawania Żyda. Aż podziw bierze, po jak subtelnych oznakach (na które dziś jesteśmy [oby] ślepi) rozpoznawano „obcość rasową”. Znajdziemy tysiące takich śladów, dziesiątki u samej tylko (na przykład) Marii Dąbrowskiej (Dzienniki)

    Mnie dotknęły i poruszyły „Dzienniki” Tomasza Manna. Np. piątek, 8 listopada 1918:

    Monachium i w ogóle całą Bawarią rządzą żydowscy literaci. Jak długo Bawaria to zniesie? (...) U nas współrządzącym jest taki szmatławy literacki hochsztapler jak Herzog, pozwalający się latami utrzymywać filmowej diwie, groszorób i geszefciarz w dziedzinie ducha, o wielkomiejskiej, tandetnej elegancji Żydziaka, który jadał obiady wyłącznie w „Odeonbar”, lecz nie uregulował rachunków dentysty Ceconiego za naprawę swej kloacznej szczęki. Oto rewolucja! Prawie sami Żydzi (...)

  10. mieszkamnastrychu’s avatar

    Bardzo cieszę się z tej notki, bo mam wieczny problem z własnym gdzieś prawdopodobnie zakorzenionym, nieuświadamianym rasizmem, z którym walczę, ale jest to trudne, bo głębokość zakorzenienia.

    I jest w ogóle – słowa – problem masakryczny, bo – Żyd brzmi jak obelga w tym chorym kraju i naprawdę nie wiadomo, jak to zrobić, żeby powiedzieć o znajomych Żydach, że są Żydami właśnie, żeby brzmiało to w ten sam przyjazny i informacyjny sposób, jak – przyjeżdżają do mnie znajomi Anglicy, żeby obejrzeć Warszawę.

    Albo – poznałam gościa wystarczająco przystojnego i ciekawie gadającego, żeby umówić się na kind of randkę z nim, a następnie opowiadam o tym zdarzeniu przyjaciółce, no i tak – mogę powiedzieć, że jest przystojny, mogę powiedzieć, że wysoki i że mówi po angielsku z nietypowym akcentem, ale przy okazji jest też ciemnoskóry – co zdaje się dość wyróżniającą cechą w kraju, w którym wszyscy są nudno biali.

    A jeszcze gorzej, jeśli piszemy i tak na przykład Le Guin latami walczyła z wydawcami, którzy nie przyjmowali do wiadomości, że jej bohaterowie nie są biali i wiecznie dawali białasów na okładkach, więc – jeśli nie dość wyraźnie zaznaczymy, że ktoś biały nie jest, to czytelnik/słuchasz automatycznie uzna, że biały jest, co nawet nie jest bardzo dziwne w tym smutnym kraju, w którym smutna większość jest nudnie biała tak?

    Więc, zaznaczać, czy nie zaznaczać, ma to znaczenie, czy nie ma, jeśli nie ma, to co za różnica, jakiego koloru jest bohater i jak go sobie czytelnik w głowie narysuje, a jeśli ma, jeśli chcemy, żeby nasz bohater był dajmy na to Koreańczykiem, to jak to napisać, żeby ten smutny język nie zrobił tego obraźliwym.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *