powidok

Rzeczywiście, w tym kawałku Jacka Gutorowa można utkwić:

X

Taka sytuacja: mężczyzna wstaje i podchodzi do okna.
Tę scenę poprzedza inna: mężczyzna wstaje i wolno podchodzi do okna, które jest teraz
zamknięte (w przeciwieństwie do pokoju okna są otwarte na światło słońca).
Taka więc sytuacja: mężczyzna wolno podnosi się patrząc na okno.
Nic szczególnego, patrzenie na okno.
Ta scena poprzedza inną: wiatr wywiewa kartki papieru.
Okno jest zdecydowanie zamknięte, choć w następnej scenie białe kartki wirują w powietrzu.
W takiej sytuacji mężczyzna wstaje i podchodzi do okna.
Wiatr wywiewa kartki papieru.
Nic szczególnego, kartki wirujące wokół głowy mężczyzny (który ma zamknięte oczy).
Mężczyzna wstaje, jakby chciał wzbić się ponad wirujące kartki (jest biało od kartek).
Podchodzi do okna.
Tę scenę poprzedza inna: okna są otwarte na światło słońca.
Tę scenę poprzedza jeszcze inna: nagie światło słońca.
I tę scenę poprzedza inna: mężczyzna zamyka oczy.

Dla porządku dodam, że wierszyk poprzedzony jest czymś, co wygląda na dedykację. Same inicjały, R. K., co oznacza tyle, że może tekst występuje pod auspicjami jakiejś intencji, zapewne znacząco inny jest wydźwięk tego tekstu w intencji Krynickiego, a inny – w intencji Kobierskiego (uczciwy znawca gromadzi całą tabelę intencji wg potencjalnych eRKów znanych – jakoś – autorowi, włączając w to osoby prywatne, a nawet zakryptonimowane, na przykład Roboczą Kochankę; jak widać, nie sposób być uczciwym znawcą, zaskoczeni?).

Czym ten wierszyk utkwia czytelnika? Według mnie, dwiema rzeczami. Po pierwsze, ma strukturę śledztwa (dla mnie oczywiście atraktor, fascynuje mnie procedura śledztwa), choć odmawia podjęcia jawnej decyzji w sprawie „czym jest trup”. A właściwie (można podejrzewać) symuluje procedurę śledztwa, symuluje modus ponens, czym byłby ten tekst bez pierwszego więc? (Bezczelność wierszyka polega na tym, że rozstajemy się z nim dziwnie przeświadczeni, że tych więców jest więcej, a kuku. Przy okazji samoformułuje się mimika dociekania: „więcej więców”.)

Można się pobawić w metainterpretację. Sens fabuły wiersza (tak, wiem, to staroświeckie domagać się czy też oczekiwać fabuły od wiersza) jest (wyobraźmy sobie) zapisany na tych białych, bezpowrotnie porozrzucanych przez wir kartkach. Tam jest spisana historia, tam mogłaby być spisana historia wyjaśniająca ciąg sytuacji, ich konieczność lub przygodność. Bez mięsa (konkretnej) fabuły wierszyk jest gołym śledztwa grafem, rozpiętym na (to zabawne) ledwie kilku znaczących (nagie światło słońca, okno podatne, pokój nie podatny, oczy, głowa, kartki, ruch jako wektor translacji siedzi–podchodzi).

A przecież można dać się złapać na ten horror fabulae (symuluję łacinę), będący literalnym wcieleniem horroru vacui.

Gdzieś tu jest „po drugie”. Rytm tworzony pauzami, znam parę muzycznych kawałków tak właśnie zrobionych. Pora urwać.

PS Tytuł blogonoty jest moim streszczeniem wierszyka, trochę się wstydzę, ale trudno.

  1. andsol’s avatar

    Jak to przyjemnie zrozumieć nameste. A przynajmniej wyobrażać to sobie.

  2. nameste’s avatar

    @ andsol:

    Ależ dziękuję!

  3. sheik.yerbouti’s avatar

    To wszystko kwestia wiary. Wierzymy, że rozumiemy nameste. Przynajmniej tym razem.^

  4. nameste’s avatar

    @ sheik.yerbouti:

    Heh, tak jakby „nameste” był tu jakimś wyjątkiem. ^

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *