piękne gadanie

W Józefie i jego braciach, powieści zbyt rozległej i powolnej, by chciało się ją czytać współczesnemu czytelnikowi, Thomas Mann przywołuje – i wykorzystuje – pojęcie pięknej rozmowy, czyli dialogicznego snucia narracji o sprawach znanych, po to, by czerpać zadowolenie i naukę z formy opowiadania i struktury wydarzeń, których sens tym bardziej się ujawnia (aż do epifanicznego przeżycia tych‐to właśnie, znanych w tradycji i tradycję fundujących morałów), w im mniejszym stopniu opowieść jest zakładnikiem suspensu. Piękna jest rozmowa, w której dzielenie się truizmami potwierdzone zostaje blaskiem zadowolenia w oku rozmówcy, zadowolenia moszczącego się w gnieździe uwitym ze Znanego.

I takim właśnie „pięknym rozmowom” oddają się autorzy tekstów publikowanych na łamach internetowej Kultury Liberalnej.

Pisze na przykład Maciej Zięba (tak, ten oddany idei liberalnej zakonnik) w tekście Szukając prawdziwej jedności:

Istnieje jednak inny rodzaj jedności, który nazwałbym jednością głęboką. Wynika ona z poszanowania drugiej osoby jako istoty posiadającej niezbywalną godność. Tego rodzaju jedności nie burzą naturalne różnice w poglądach na kwestie społeczne, kulturowe, ekonomiczne, czy polityczne. Sprawia ona, że można się różnić, zarazem nawzajem się szanując.

Aż się ciśnie na usta określenie „pięknie się różnić”. Ale dominikanin dopowiada w następnym zdaniu:

To przekonanie wpisane jest w kulturę chrześcijańską – taki właśnie szacunek mamy na myśli, mówiąc, że każdy człowiek jest naszym bliźnim.

I natychmiast, automatycznie, zastanawiam się, jakie to (perswazyjne) „my zbiorowe” ma na myśli. Czyżby to samo polskie „my”, o którym kłamie w jednym z następnych akapitów:

Momenty śmierci ważnych społecznie osób – jak na przykład śmierć Jana Pawła II, która była dla wszystkich Polaków trudnym przeżyciem, czy katastrofa smoleńska – również miały moc budowania jedności ponad podziałami.
[to podkreślenie, i wszystkie następne, moje – n.]

Może nawet w to wierzy – podobnie jak biblijni bohaterowie Manna. Powtarza zatem, mimo wielokrotnej jego dekonstrukcji [*], stary mit „jednościowy”:

Prawdziwie głęboką jedność udało nam się zbudować na przykład w czasach pierwszej „Solidarności”. Bardzo odmienne grupy, różniące się wiekiem, wykształceniem, poglądami społeczno‐politycznymi, potrafiły rozmawiać wtedy razem i przekraczać dzielące je bariery. To przykład już klasyczny, ale jedność można budować zawsze.

Ale zostawmy zakonnika (z jego nie dającą się przykryć nowomową – por. „rozmawiać razem”, hm, w opozycji zapewne do „rozmawiać osobno”: czyli jak właściwie?).

Zaraz obok „pięknie” się z nim różni Hanna Świda‐Ziemba, pisząc:

Komunistyczna była jedność narodu, jedność społeczeństwa, jedność partii – która nawet jeśli dzieliła się na frakcje, nie miała prawa tego ujawnić. Przed kilkadziesiąt lat klęliśmy na to i walczyliśmy o pluralizm. I właśnie to ostatnie słowo, a nie jedność, było hasłem Solidarności.

Alternatywą dla jedności komunistycznej była jedność pod znakiem Kościoła katolickiego, zgodnie z hasłem „jedna owczarnia – jeden pasterz”.

Frazes na łamach „Kultury Liberalnej” uprawiają także i ci autorzy, których – z innych wszakże źródeł – miałem przyjemność cytować na tym blogu, bo ich zdania (i zdanie) wydawały mi się cytowania godne, jak choćby Agata Bielik‐Robson. Coś jest widocznie w tych łamach takiego. „Pięknego”.

Również Jan Hartman, cytowany tu wielokrotnie, nawet jeśli formułuje dość „brzydką” (względem kategorii, wokół której tu krążymy) diagnozę:

Przed dwudziestoma laty przejmująca na krótko władzę inteligencja, postanowieniem swych rządzących reprezentantów postanowiła zhołdować Polskę Watykanowi, najwyraźniej wierząc, że tylko poparcie Kościoła daje gwarancję, iż naród wytrzyma konieczne reformy. W moim przekonaniu Tadeusz Mazowiecki i jego ludzie mylili się w tym względzie, a co więcej, przypuszczam, że mocując Kościół na pozycji państwa w państwie, co potwierdzone zostało zawartym następnie konkordatem, działali w poczuciu słuszności. Od początku główną przeszkodą na drodze budowy demokracji było oddanie Kościołowi, wraz z quasi‐państwową autonomią wewnętrzną i wybujałymi przywilejami materialnymi, władzy symbolicznej w państwie polskim. Państwo to stało się na wpół oficjalnie państwem wyznaniowym, a symbolika katolicka oraz katolickie poglądy w kwestiach moralnych i obyczajowych zostały jak najgłębiej uwewnętrznione przez władze publiczne na wszystkich szczeblach, wypierając niemal całkowicie ducha naszej konstytucji, która wyjąwszy nakaz zawarcia konkordatu, ma treść w pełni liberalną.

...to przecież osadza ją w kontekście „pięknym” i optymistycznym (poczynając od tytułu swego tekstu: Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej):

Jestem, jak wi[da]ać, optymistą w ocenie postępów liberalnej demokracji i kultury liberalnej w naszym kraju. Sądzę, że za kolejne dwie dekady będziemy w podobnym miejscu, w którym dziś znajdują się, powiedzmy, Czechy.

Na uzasadnienie czego formułuje wcześniej taką oto nadzieję:

Kto wie, czy wszechobecność i dominacja Kościoła w przestrzeni publicznej i państwowej nie zacznie być wkrótce postrzegana przez Polaków jako przejaw niesłusznego uprzywilejowania Kościoła i niezgodnej z konstytucją stronniczości państwa.

której punktem centralnym jest analogiczna jak u Macieja Zięby, dominikanina, nieokreśloność podmiotu, a z konkretów ma ona: kto wie?

* * *

Jakoś więc wątpię, abym powtórzył wycieczkę do „Kultury Liberalnej”.

Jest tam dla mnie zbyt pięknie.


[*] por. chociażby wydaną w 1990 i wznowioną ostatnio Krytykę solidarnościowego rozumu Sergiusza Kowalskiego

  1. galopujący major’s avatar

    Państwo to stało się na wpół oficjalnie państwem wyznaniowym, a symbolika katolicka oraz katolickie poglądy w kwestiach moralnych i obyczajowych zostały jak najgłębiej uwewnętrznione przez władze publiczne na wszystkich szczeblach, wypierając niemal całkowicie ducha naszej konstytucji, która wyjąwszy nakaz zawarcia konkordatu, ma treść w pełni liberalną.

    Hmm... czy profesorowi chodzi o to, że wedle tejże, w pełni liberalnej konstytucji, małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny?

  2. nameste’s avatar

    galopujący major :

    małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny

    No, to niezupełnie tak. Konstytucja powiada, że „małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny” znajduje się pod ochroną i opieką itd. Małżeństwo [rozumiane] jako jakiś inny związek nie leży w zakresie opiekuńczych funkcji państwa. BTW, Hartman wypowiada się o duchutreści konstytucji (pomija literę i być może parę innych rzeczy), a analiza zdania, które cytujesz, może doprowadzić do bólu głowy. Wniosek: mamy do czynienia z publicystyką.

  3. galopujący major’s avatar

    nameste :

    No, to niezupełnie tak. Konstytucja powiada, że „małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny” znajduje się pod ochroną i opieką itd. Małżeństwo [rozumiane] jako jakiś inny związek nie leży w zakresie opiekuńczych funkcji państwa.

    Byłoby zbyt pięknie, żeby było prawdziwe. Używając wyświechtanej formułki, powiem, że poglądy doktryny są jednoznaczne w kwestii tego, że konstytucja podaje definicję małżeństwa. Po prostu w języku prawnym „jako” oznacza „to”. Na takiej samej zasadzie ustanowiony przepis „Spółka akcyjna jako osoba prawna musi ustanowić organy” nie oznacza, że istnieją jakieś inne spółki akcyjne, które nie są osobami prawnymi i nie muszą mieć organów.

  4. blogali’s avatar

    Czy jeśli ludzie mówią w Polsce o poprawności politycznej to mają na myśli taką konwencję wypowiedzi, takie „piękne prawy”? Sorry za to pytanie, może rykoszetem, ale ja cały czas próbuję zrozumieć co to pojęcie w Polsce znaczy.

  5. nameste’s avatar

    @ blogali:

    „Piękna rozmowa” w znaczeniu Mannowskim to rodzaj repetytorium mitu, z ambicją sięgania po sferę mitów założycielskich. Gdy [świeccy] katolicy w Polsce rozmawiają w ramach rekolekcji o „prawie naturalnym”, prowadzą piękną rozmowę. Buzzwordem na „piękną rozmowę” mogłoby być słówko zaiste. ;) Jest to więc gadka wsobna, oparta na grupowej, środowiskowej, kulturowej akceptacji memu dominującego (że tak powiem).

    Zupełnie inaczej ma się rzecz z „poprawnością polityczną”. Political correctness w wydaniu zachodnim przez pewien czas funkcjonowało w zgodzie z intencją: jako reguła grzeczności, dyskurs nieantagonizujący w społeczeństwie zróżnicowanym kulturowo, etnicznie i religijnie, metoda łagodzenia wrogich stereotypów. W Polsce załapaliśmy się, niestety, od razu na fazę backlashu, i od wczesnych lat dziewięćdziesiątych „polityczna poprawność” funkcjonuje tak jak u Rusha Limbaugha czy innego Korwin‐Mikkego: jako synonim paskudnej cenzury (w interesie stosownych Onych).

    Pomijając oczywiste (po‐PRL‐owskie) powody takiego stanu rzeczy, sądzę, że może mieć tu znaczenie także historycznie spłaszczony język. W dawnej polszczyźnie „niepolityczne” [zachowanie np.] było synonimem „niegrzecznego” (wobec osób) czy „wyzutego z niezbędnej dyplomacji” (wobec grup, nacji, instytucji, władzy). Te znaczenia zredukowały się do sfery relacji z władzą, która „polityczne” zachowania wobec siebie wymuszała przemocą. I również stąd łatwość, z jaką zacna reguła [tej grzecznej] „gadki odsiebnej” została zredukowana do straszaka Limbaughów et consortes.

    Dobrym przykładem na przecinanie się tych języków byłby Sienkiewicz, wzorzec edukacyjny Polaka‐patryjoty. Z jednej strony, pełen jest ględo‐gawędy bogoojczyźnianej, budującej sferę polskiego mitu założycielskiego (rycersko‐katolickiego), z drugiej – pełen także reliktów językowych dot. Obcych i Niższych (chłopstwa, Żydów itd.), dalekich od jakiejkolwiek politycznej [w każdym sensie] poprawności. Nie wykluczam zatem, że polskiemu prawicowemu patryjocie te dwa rodzaje języków związały się w jedno i jakakolwiek próba odchamienia [*] tego splotu spotyka się z wrogą reakcją wskutek silnego działania lokalnego wzoru edukacyjnego.

    [*] wygłaszane często z dumą oświadczenie „będę niepoprawny/‐a politycznie”, w intencji „walę prawdę w oczy, jakem weredyk/‐czka”, dosłownie znaczy „będę chamski/‐a”

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *