błąd

Najpierw pisze tak (ale zanim napisze, daje tytuł, który brzmi Popieram błędy, brzmi bardzo poważnie, jak deklaracja przedwyborcza, albo jakieś credo, i oczywiście zastanawiam się, czy taka oschła i mocna deklaracja nie jest błędem, a jeśli jest, to czy popiera ją jako błąd czy jako credo; potem jednak myślę, że to był błąd: przykładać takie dziwne kategorie do tekstu):

adam pisze w mejlu, że popiera błędy, bo w błędach jest o wiele więcej seksu niż gdzie indziej i ciężko mi się z nim nie zgodzić; wychodzę; system staje na chwilę, ponieważ tramwaj znów się spóźnia

To „najpierw” jest ważne, bo to pierwszy wpis na tym blogu, choć nie jest to pierwszy blog i pewnie ci, co go znają z poprzednich miejsc i poprzednich lektur, wcale nie są zdziwieni, że później opisuje, jak czeka na tramwaj, używając 15 razy słowa „miło”, a potem opisuje, jak wsiada do zatłoczonego tramwaju, który wreszcie (choć właściwie w samą porę) przyjechał, i jedzie tak jak zwykle, a opis zawiera powtórzone 7 razy słowa „te same”, bo ta podróż nie jest niczym niecodziennym, dopóki jakaś dziewczyna nie zacznie go ocierać sobą, specjalnie to robi, sobą, sterczącymi piersiami, które nie są w żadnym sensie te same, bo nie jest mu miło; chciałby wysiąść

ale jeszcze jeden przystanek

Konstrukcja tego małego labiryntu jest bez zarzutu, maleńka wyżymaczka na dzieńdobry bloga, myśl teraz, czytelniku, czy jeśli w błędach jest więcej seksu niż gdzie indziej, to czy w seksie jest też sporo błędu. I czyjego. I o innych rzeczach myśl też.

A długo potem na blogu pojawia się wpis, w którym znowu coś się rozważa (tym razem nie streszczam), jest tam zamieszczony rysunek Kiry Pietrek (nie wiem, kim jest Kira Pietrek, ale dobrze, że jest, bo rysunek – świetny), i jest też przypis odsyłający do niedoczytania.pl, gdzie pośród dwóch innych jest wiersz Wartości rodzinne:

Wsiadam do tramwaju, który jedzie na Ogrody.
Stojąc na przednim pomoście
przypomina mi się twarz matki, nie matka,
sama twarz jedynie, która śniła mi się całą noc.

Na głowie nie miała ani jednego włoska.
Patrzyła mi w oczy, chciała mówić, nie poruszając ustami.
Jej głos usłyszałem w głowie: „Synku,
jestem pusta w środku. Rozumiesz, synku? Pusta!”.

Nie rozumiałem, nie chciałem rozumieć.
Zostawiłem ją za sobą. Następnego dnia
zaraz po przebudzeniu, wystukałem numer do domu.
Po dwóch sygnałach odebrała siostra.

„Daję mamę, wiedziała, że będziesz dziś dzwonił.”
Od razu zapytała, czy przyjadę na święta, bo jak tak,
to kupi mi mały prezent, a jak nie, to nie
będzie sobie głowy zawracać. Ma teraz tyle spraw do załatwienia.

Odpowiedziałem, że tak, choć chciałem powiedzieć, że nie.
Chyba nie uwierzyła, dopytywała kilka razy.
Chyba z pięć. Tłumacząc się: „Słuch mi się pogorszył”.
Prawie jej nie rozumiałem.

To zupełnie inny tramwaj, pojawia się tylko na chwilę, i zanim czytający zastanowi się, czemu w ogóle ten tramwaj się pojawił, wiersz przechodzi szybko do innych spraw, o których opowiada się w sposób prosty, choć eluzywny (tym anglicyzmem daję do zrozumienia, że trzeba sobie przetłumaczyć te sprawy i sposób o nich opowiadania).

A mnie ten wiersz, który za mniej więcej miesiąc pojawi się wydrukowany w tomie Luźne związki, jakoś zirytował. Bo nie popieram błędów, może nie wszystkich, takich prostych błędów językowych nie popieram, bo je szybko dostrzegam i mnie irytują; zaraz zaczynam się zastanawiać, dlaczego, czasem po co, i nie znajduję (przeważnie) odpowiedzi, a porządek świata zostaje nieodwołalnie zmierzwiony.

„Stojąc na przednim pomoście / przypomina mi się twarz matki”, która stoi na przednim pomoście, twarz stoi, nie matka. Tramwaj znowu, po prawie dwóch latach, wiezie błąd. I nie ma w nim żadnego seksu, a celu też nie widzę.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *