FMiJ i Sz

Proza Macieja Bobuli jest łaciata.

W 2020 wyszły dwa tytuły: powieść Franciszka, Maryśka i ja oraz zbiór opowiadań (choć może to również powieść: w ułomkach) Szalejów, ten bodaj pierwszy. Szalejów był nominowany tam i sam, ale recenzyj nie znalazłem; F., M. i ja przemknęło w zasadzie bez echa (pisał o powieści Maciej Libich w 2021, a rok później wzmiankowana była w komparatystycznym longierze Macieja Jakubowiaka).

Należałoby czytać oba tytuły łącznie, bo są w jakimś sensie komplementarne. Powieść gwożdżona jest w Kłodzku (i okolicach), opowiadania w Szalejowie (i okolicach), ale to ten sam habitat. Jednak powieść osadzona jest w czasie (przede wszystkim: politycznym, historycznym) o topologii ameby (jest centrum, współczesne na bliskie wczoraj, oraz nibynóżki, sięgające wstecz, a właściwie w różne wstecze), opowiadania zaś to rodzaj konstrukcji fraktalnej, przenikającej różne narracyjne głosy i pokruszone życiorysy, ze wspólnym motywem szalejowa, miejsca wewnątrz ludzi, w którym dokonuje się (lub nie) transgresja, miejsce przekroczenia (przekraczania) normatywu psychicznego, o którym skądinąd wiemy, że jest jedynie konstruktem społecznym (jakie są zdegradowane warianty „normatywu”, ilustruje powieść kłodzka, w której siły protofaszystowskie czy całkiem naziolskie mają się nieźle, coraz lepiej). Oczywiście, ten wewnętrzny szalejów nie przypadkiem rymuje się z nazwą zbioru i rodzinnej miejscowości autora.

Powieść Bobuli jest rodzajem bildung‐melodramatu, w którym budującym motywem jest przeobrażenie pierwszoosobowego narratora w przykład nowej tożsamości męskiej; przemianie tej patronuje Kafka, z którego wizerunkiem zawieszonym na ścianie narrator prowadzi dialog przerywany. Na czym polega nowość tak budującej się tożsamości – nie powiem, byłby to rodzaj spoilingu^. Proszę poczytać; F., M. i ja to b. przyzwoita powieść współczesna, choć, dla ostrzeżenia, dodać trzeba: o wyraźnym rysie dygresyjnym. Mówiąc wprost: narrator jest gadułą. Snuje się tu rozważania o muzyce (zwł. metalowej), o filmie, o literaturze. Autor bowiem wie, że uczciwy realizm nie przesłania podstawowego faktu: percepcja jest wewnętrzym konstruktem, nie ma „rzeczywistości” poza działaniem tej maszyny. Jakoż i działanie owo jest sowicie dokumentowane.

Owa „intertekstualność” twórczości Bobuli (dająca o sobie znać również w wierszach z Wsi, animaliów, miscellaneów i spoza tego zbiorku) nie omija także Szalejowa. Ukrytym tropem jest tam może to, że są to w większości „opowiadania grozy”, tyle że grozy egzystencjalnej (z przejmującym Mutantem na czele). Tak, tu również autor jest gadułą, ale to gadulstwo nieco innego rodzaju. Są to mianowicie teksty operujące niejednorodną sytylistyką, i to wewnątrz opowiadań. Zdania myszowate, jakby przeniesione z mieszczańskiej klasyki, sąsiadują z językiem na wskroś współczesnym, a na to wszystko nałożona niecodzienna miejscami składnia, której, na szczęście, nie próbował prasować redaktor, szef Wydawnictwa j. Mamy tu więc ukrytą „łaciatość” stylistyczną (zgrzytała mi jedynie w otwierającym ksiażkę opowiadaniu Henryk, które, jak dla mnie, odstaje od poziomu reszty zbioru).

Ale to – obok „łat dygresyjnych” – nie jedyny wymiar łaciatości. Powiedzmy: krowa, czarno‐biała. Stawia znajomy gestalt‐problem: co jest tłem, co figurą. Co jest podłożem, a co łatą. U Bobuli łaty „czarne” bywają oknami w otchłań (por. groza egzystencjalna w Szalejowie i groza polityczno‐historyczna w F., M. i ja). Ale może to „białe” jest łatą? Ten problem da się wkonstruować w oba tytuły, m.in. dlatego sądzę, że warto przeczytać te prozy łącznie, jako w pewnym sensie komplementarne. No i – są inne niż większość produkcji literackiej w Polsce.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *