bajki sieciowe

Do napisania tego tekstu skłoniły mnie dwa komentarze pod poprzednią blogonotą: tenten. Ostrzegam, że poniżej nie ma nic odkrywczego, a nawet – ciekawego. Miałem jakąś potrzebę napisania tego i tyle.

wizja 0

Radykalnie uproszczony obraz sieci (taka cyberpunkowa wizja poziomu 0) polega na tym, że są węzły i są połączenia między nimi, po których lata se informacja – Lem mógłby dodać:

tam i sam

Z tego wynika poniekąd, że w węzłach informacja jakby się zatrzymuje, stoi (albo: leży; tak to się zresztą zleksykalizowało – to‐a‐to leży na serwerze). Nie jest to układ odosobniony, skądeś się ta informacja musiała w sieci wziąć (nie licząc tej generowanej automatycznie), no i przez kogoś/coś spoza sieci jest konsumowana (i znowu: rosnąca masa informacji jest konsumowana wewnątrzsieciowo, służąc samopodtrzymaniu czy ekspansji).

A więc jedni piszą, drudzy czytają, jedni nagrywają, drudzy oglądają i/lub słuchają, itd. A poza tym jedni to ci sami – ogólnie rzecz biorąc – co drudzy; ważne, że są „w sieci”, choć dla części bardziej dinozaurzej właściwsze nadal byłoby określenie: „przy sieci”.

I, całkiem podobnie jak w Końcu wieczności Asimova, gdzie były wieki energii i wieki materii, różniące się zasadniczo wyborem strony równania E=mc2, tak i sposoby widzenia sieci są radykalnie dwa: skoncentrowane na węzłachskoncentrowane na połączeniach między nimi, a właściwie na fenomenie przepływu informacji.

władza węzłów

Hipertekst jako koncept, potem zelefantniony do WWW, wywodzi się z paradygmatu odsyłaczy. Prawdziwym mięsem są teksty, odsyłacze je tylko (ciągle na nowo) re‐organizują; są czymś wtórnym. To optyka węzłocentryczna. W niej władzę sprawują Serwery, te węzły węzłów, tezaurusy gromadzące teksty (czy w ogóle: informację).

I do tej władzy udaje się siecionauta (z samej nazwy: wędrowiec) po prośbie: daj łaskawie, Serwerze, to‐a‐to; podobno to Przechowujesz.

Ta męcząca czynność chodzenia po prośbie (ongiś idiotycznie nazywana „surfowaniem”) kosztowała sporo wysiłku. Rychło więc pojawiły się Szukacze, które z plotki czy prywatnie nabytej informacji „podobno to przechowujesz” uczyniły główny zasób własnych Serwerów (a właściwie Metaserwerów); idea Biblioteki domknęła się o Katalog i wszyscy przez krótką chwilę byli zadowoleni. Wydawało się, że Teksty się kumulują i indeksują, że serwery są wieczne, że Szukacze prowadzą swą niestrudzoną działalność dla Czystego Dobra Ludzkości (i nie ustaną), że wreszcie zgromadzona w sieci Informacja jest warta tego wysiłku. Jak widać, tylko ślepy nie widział powodów nieuchronnego rozczarowania. A na domiar złego liczba aktywnych dostarczycieli informacji rosła w tempie megaGębonów rocznie.

Sieć węzłocentryczna ugina się pod problemem selekcji pozytywnej (gdzie pójść po prośbie? jak w morzu śmiecia wyczaić to właśnie, co jest mi potrzebne, albo okaże się potrzebne? – i dziesiątki podobnych pytań).

niewola przepływu

Sieć widziana jako nieustannie szumiący w tle, pokrętny, dendryci i właściwie choatyczny przepływ informacji też ma swoje krytyczne pytania. Mniej myślimy o Serwerach i ich władzy, bardziej interesuje nas gdzie się dossać? do czego podłączyć? jak naostrzyć grabki do łowienia w tym wszechomywającym nurcie potencjalnie interesujących nas znalezisk (a właściwie: wyłowisk)?

Prototypami „narzędzi przepływu” były Usenet, listy mailowe i – wreszcie – kanały [channels] (to prehistoryczna nazwa na rozmaite RSSy, podcasting itp.).

W paradygmacie przepływu nie chodzi się po prośbie o informacje, informacja ma psi obowiązek przyjść do nas sama (ale: trzeba się we właściwy sposób przyssać).

Ale znacznie ważniejszym przesunięciem paradygmatu (w stosunku do węzłocentrycznej wizji) jest zmiana w Konsumencie. Który przestał być pajączkiem z latarką w odnóżu, co biega z linka na link, oświetlając zawartość napotkanych węzłów (a jak się znudzi lub znajdzie to coś konkretnego, czego szukał, to wstaje od komputera i idzie oglądać telewizor albo papier). Teraz Konsument jest wielotorową maszyną pochłaniającą naraz wiele różnorakich strumieni informacji (w tym tych, które sam – wespół ze swym „otoczeniem sieciowym” – produkuje, np. w interakcjach, albo pisząc blożek, albo publikując foty z wakacji etc.).

Siedzi taki basza w fotelu, mruczy „daj mi!” i jedynym jego problemem – ale za to poważnym – jest selekcja negatywna. Co pomijać, jak odfiltrowywać bombardujace go kęsy informacji, jakiej przepycharki użyć do zatkanego tysiącem nie przeczytanych RSS‐ów czytnika). To jakościowo inna sytaucja niż sytuacja wygłodzonego wyżła, co biega z nosem przy linkach od węzła do węzła.

trzeba sobie pomagać

Social networks typu fejsbuk, twitter czy blip to (poza innymi funkcjami, np. integracyjnymi) zaawansowane „narzędzia przepływu”. Ich główną ideą jest rekomendacja, a głównym mechanizmem – negatywna selekcja informacji.

Basza wybiera zatem osoby czy instytucje, co do których wie (lub podejrzewa), że informacja przefiltrowana przez nie będzie użyteczna, ciekawa, zabawna. Z wodospadu stale napływających blipów czy twitów wybiera tylko niektóre „cieki” – przez obserwowanie tylko niektórych osób czy przez dyskryminację via tagi. Obfanowuje ciekawe dla siebie persons lub pages w fejsbuku: a one, w jednolity formalnie sposób (to ważne!) karmią go ciurkiem kontentu: co kto ciekawego napisał i gdzie, co X powiedział o Y, gdzie i o której jest impreza, gdzie jest fantastyczny film do ściągnięcia/obejrzenia.

sieć wiara sieć mara

W wieku węzłów walutą był wysiłek poszukiwań, w wieku przepływu walutą jest czas, tracony na ssanie i zatrzymywanie pożywnego planktonu w fiszbinach filtrów swoich. Wiara w niezniszczalne trwanie Serwerów i altruizm Szukaczy jest niczym wobec strzelistych aktów zawierzenia w trwałość Kranów i altruizm Przemysłu Czasu Wolnego i Kultury.

Ale jakoś to się toczy: technologia zmienia paradygmaty zachowań ludzkich (i wzajemnie), wiara napędza biznes, a nad wszystkim unosi się duch nieosiągalnej, choć tak pożądanej Selekcji.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *