obręcze

Pierwszym mocnym sygnałem publicznym, zapowiadającym pojawienie się nowej książki z wierszami Natalii Malek Obręcze (Wubepicak Poznań, grudzień 2022), była rozmowa autorki z Rafałem Wawrzyńczykiem w Muzeum Literatury (śnieżny tużprzedświąteczny grudzień), w ramach prowadzonego przez Malek cyklu; tu wystąpiła w nietypowej roli gościni.

Obraziłem się wówczas na tę rozmowę (na książkę – nie): wydawca jeszcze nie zdążył jej nawet zapowiedzieć, egzemplarze nie dotarły na spotkanie, książka wiodła utajone życie przedczytelnicze. Sytuacja nieco absurdalna: czytelnik, to zbędne ogniwo procesu [promocyjnego; niekiedy – zbędne w ogóle], nie ma żadnych szans, a tzw. środowisko (właściwy i – sądząc po objawach – jedyny istotny odbiorca treści wierszowych w Polsce) już polizało, już książka (widmowo) krążyła, już w grudniowym PPR#12 napisał o niej Jakub Skurtys. Trudno o wyraźniejszy przykład na nieistotność [zwykłego] czytelnika. Środowisko „poetyckie”, wsobne, samowystarczalne – sobie pisze, sobie czyta, sobie siebie komentuje (gdyby jeszcze zechciało zaprzestać rytualnego popłakiwania: „ach, kto w Polsce kupuje/czyta wiersze! nikt!” – otóż macie dokładnie to, na co sami zapracowaliście).

We wspomnianym tekście Skurtys zapowiada Malek jako autorkę „z poznańskiej stajni Mariusza Grzebalskiego”, co odbieram jako atrybucję pomniejszającą (i nietrafną). Owszem, trzy ostatnie książki Malek wydała w Wubepicaku, ale raz, że z ko‐wydawcami (np. Karapaks firmowany także przez warszawski SDK), a dwa – sprawdźcie (obfite) źródła dotacji. Jej książki z wierszami starannie projektowane, bogato ilustrowane, drukowane w kolorze (czasem, jak w Karapaksie, ręcznie [?] szyte pretensjonalnym czerwonym sznureczkiem) wymagają poważnych kosztów produkcji; nie każde wydawnictwo, zwłaszcza nie umiejące w ssanie dotacji, stać byłoby na takie edycje. Więcej chyba tu księgowości niż masztalerni (o zautomatyzowanych gdzie indziej akuszerniach nie wspominając).

Jak już mówiłem, byłem obrażony na tę rozmowę, obejrzałem ją dopiero wczoraj. Jest urocza. Niewątpliwym technicznym plusem jest nienaganna jakość audio (rzecz rzadka w nagraniach gadających głów), organizacyjnym minusem – fakt, że rządzi tam niepodzielnie cieć z Muzeum Literatury, któremu spieszno do zamknięcia drzwi i pójścia do domu; wszelkie after‐kuluary muszą się więc rozsypać na zewnętrzu w konstelacje czysto towarzyskie; uwagi w tej sprawie docierały do mnie już przy wcześniejszych spotkaniach cyklu.

Rozmowa merytorycznie bogata. Obręcze opatrzone są mottem z Tomaža Šalamuna (zwiniętym, zredukowanym, wbrew przebiegowi [szerszego kontekstu] oryginału, całej kaskady obrazów); autorka komentuje to motto jako znak przekory wobec zauważonej przez nią (w 2021) rosnącej mody na š‑dykcję (zjawisko się nasila); RW z wdziękiem przełknął (jako jeden z głównych promotorów tej dykcji) nieco gorzką pigułkę: Malek (dziś 34) mówi, że o pokolenie młodsi autorzy owego modniejącego nurtu „nic jeszcze nie przeżyli”, wobec czego w większości ich š‑wiersze, bardzo technicznie sprawne, są „o niczym” (a że miewam podobne wrażenia, uwagę mam za cenną).

Innym (poniekąd) zaskoczeniem było przywołanie przez Malek postaci Tamary Bołdak‐Janowskiej, którą ceni (sam mam do niej sentyment, choć to temat z gatunku „it’s complicated”; charakteryzowałem ją na blogu jako „mistrzynię kontroli słowa” równą Bargielskiej); zaciekawionego czytelnika odsyłam do wiersza z Obręczy zawierającego wyraz „ważykowate”, być może znajdzie w nim odniesienie do TBJ).

O samych Obręczach z rozmowy warto [i bezpiecznie względem ew. czystości interpretacji można] wyłuskać, że są one efektem dwuetapowego procesu: kolapsu i dopompowania. Kolapsnął projekt znany jako Koniec roku obrotowego (wiersz w rytmie „co tydzień”, mający zaowocować 52 wierszami orbitującymi wokół pandemicznego roku 2021); stało to się na przedwiośniu (typowe dla naszej szerokości geograficznej). M‑me wena poprowadziła autorkę innym duktem, wynikowy zestaw wierszy okazał się jednak tak smutny i mroczny, przepełniony ciemnymi energiami, że został przez MN przerzedzony i dopompowamy wierszami o energii jasnej. Bardzo mnie wzruszyło (radosne) wyznanie Malek, jak to „doprowadzała do szału bliskie osoby”, domagając się jednoznacznej opinii w sprawie barwy energii kolejnego wiersza‐zastępcy. (Czemu wzruszyło? No bo, widzicie, ta autorska niepewność to u MN jeden z nielicznych dopuszczonych do wiadomości powszechnej przejawów bycia‐człowiekiem.)

Kończę gawędziarstwo, pora na wycieczkę po książce.

tytuł

Słowo „obręcze” jest tak metaforycznie nośne i bogate w alikwoty, że najbezpieczniej byłoby nie komentować go wcale. Jednak sama autorka otwiera tom wierszem dzielącym tytuł z całą książką (podobnie było w Karapaksie); wyrazem w nim kluczowym jest przeszłość, natychmiast docharakteryzowana czworako. Daje tym tekstem Malek swoisty wzorzec [panującego w książce] lakonizmu, a cztery „tropy” są bardziej wskazaniem terytoriów niż [ich] map. Sporo namysłu poświęcił temu wierszowi Jakub Skurtys w linkowanym wyżej tekście; tam ew. odsyłam.

Ze swojej strony dodam tylko, że pozostało w „obręczach” echo projektu kolapsniętego (rok obrotowy; tygodnie orbitujące wokół niego, tygodnie pandemiczne, nastrajające do wycieczek w pamięć/przeszłość i wzmacniające ich rezonans). Rok się schował (jako pretekst), w jego miejsce – ręka (także „r” i „k”); czas ustępuje przed symbolem sprawczej cielesności. Obręcze stabilizują konstrukcje (por. beczki, umocnienia kół przedoponowych), ornitolodzy obrączkują byty lotne, a tradycja – nowożeńców; wreszcie [jakże celnie przywołana przez Skurtysa!] obręcz z Poświatowskiej, metalowy krąg jako bransoleta ozdabiająca przegub damy dworu sprzed tysięcy lat. Bransolety – ale i okowy (również obręcze). Amulet, znak wiązania, jednak nie zawsze chcianego: daleko do wyczerpania nośności tego tytułu.

wiersze

Jest ich 30, zawierają niecały tysiąc słów (wliczając dedykacje i daty przy niektórych); konstrukcja dość ażurowa. 7 stron zajmują ilustracje [akwarele Basi Bańdy], a kilka stron świeci pustką. Plus reszta doposażenia książkowego (tytułowe, spisy, stopki; znacząco zdobiona pagina).

W lekturze ma się jednak nieodparte wrażenie, że te chude, węźlaste konstrukcje tekstowe mają własny ciężar, niebagatelny, że każda z nich reprezentuje rodzaj starcia między kilkoma ośrodkami grawitacji, wpływającymi na ciało całości wiersza, jego klimat, ujawniające się napięcia [kierunkowe i polowe], na zmiany gęstości znaczeń.

Technikę wynalezioną tu przez Malek można by nazwać „dekonstrukcją teleobiektywu” [dekonstrukcją w znaczeniu zbliżonym do deassembling]. Jak wiadomo, obraz uzyskiwany przez teleobiektyw jest spłaszczony, plany przestrzenne (wyodrębniane w innym rodzaju obiektywu przez różnice wynikające z głębi ostrości) są tu niemal tożsame; nakładają się na siebie.

Być może tak właśnie wyglądają w szybkim oglądzie „ślady pamięci” rzucane na „palne klisze, nośne tafle” [z wiersza tytułowego]. Podczas lektury jednak kolejne słowa (podziały wersu) każą przy sobie przystanąć i zaabsorbować energie [znaczeń], jakie niosą [aka „superpozycję pól semantycznych z nimi wiązanych”]. Przestrzeń między wyrazami zaczyna się rozsuwać, konstrukcja nabiera wymiarów, „ożywa”.

Dla przykładu wiersz:

KRÓLIKI

Tłem pracy jest pamięć,
tłem pamięci – tartaki.

Na granicy w ciepłym samochodzie
lądują siatki ze szkłem.

A wcześniej ten sam zapach
na styku

leśnictwa i sołectwa, wióry, króliki.

Natalia Malek jest może jedyną z piszących wiersze po polsku osobą zdolną przekazać aż tyle władzy pojedynczemu wyrazowi lub zderzeniu dwóch (a czasem liczniejszej enumeracji). Wygląda to niewinnie, ot, pewien leksykalny wybór. A jednak.

Dwa wyrazy dostarczające energii temu wierszowi to „leśnictwo” i „sołectwo”, dwa podobne formalnie, ale istotowo odmienne terytoria. Leśnictwo to krąg odśrodkowy, teren tylko częściowo podporządkowany, z dominantą „bezludności”. Sołectwo, całkiem inaczej, to krąg dośrodkowy, reprezentujący gromadę ludzką i jej wewnętrzne (różnorakie) powiązania. Ich styk jest niejasny, wydarza się w wielu [fizycznych] miejscach, granica jest rozmyta, jej istnienie jest potwierdzane dyspozycją [nazwijmy:] afektywno‐sensualną, zmianą trybu odbioru.

Przez tę granicę przenikają zgęstki pamieci, clone lub szmuglowane, zamykane w szkle albo swobodnie kicające między światami. Lub przenoszone przez wiatr, jak zapach wiórów (w wierszu narzędzia: „Wiatr przeniósł kłęby szybko, jakby za kark”).

Metapoetyckie domknięcia wiersza mogłoby polegać na przemyśleniu, jaki rodzaj pracy wykonywany jest przez tartaki.

* * *

Na dziś mój wybór lekturowy jest prosty: czytam Obręcze jako opowieść od‐biograficzną (para‐biograficzną), poświęconą pracy/pamięci (ukośnik sygnalizuje tu skomplikowany związek wewnątrz tej pary). Niech będzie ona w wielu miejscach [większości miejsc] symboliczna i/lub alegoryczna, kamuflowana, czy nawet zahaczająca o sprawy najszerzej dolegliwe [np. wojna w wierszu porzeczki]; nie chodzi przecież o inwazję na czyjąś [tu: podmioty mówiącej] prywatność, a o satysfakcję lekturową towarzyszącą obserwacji dekonstruowanego teleobiektywu.

Układ wierszy w ramach ksiażki sprzyja takiemu trybowi lektury. Od wrażeń wczesnych, strzępów [być może] życiorysów rodziny lub znajomych [fasony], kontekstów spoza (nie pełnionych jeszcze) ról społecznych, zatem wyjazdów wakacyjnych, eksplorowania zakamarów [zaplecze], przez wczesne lektury i fasynacje [ciepłe włókna żarowe]. Przez „uspołecznianie” [jak zostać kierowcą tadeusza kantora] czy „wchodzenie w kulturę” [tędy, niedziela]. Aż do wspomnienień z życia już dorosłego, niekiedy dramatycznych [kartusze: „Ja jestem wściekła na A. Zostawił mnie okradzioną / na lotnisku, w nocy”; znowu: nieważne, czy to gra wyobraźni czy ‘realność’] albo zabawnych, podanych z autoironią [plandeka i przeźrocza: „Gdyby ktoś mnie widział w tym tureckim wychodku / kuczną // zapatrzoną”; i dalej: „Może byłam: kuczna, kurczowa, skryta...”]. Tak uszeregowane zmienne pola obserwacji nie wydają się całkiem przypadkowe.

Dodatkowej satysfakcji lekturowej może dostarczyć obserwowanie wiązań międzywierszowych (choćby „kuźnia i kartuzja, // obie nieczynne” z wiersza tędy, niedziela, wracające motywem w kartuszach).

Jest tu mnóstwo do czytania!

* * *

Pożegnam się pełnym dymu (raczej jasnym) wierszem, który (jak się okazuje) rezonuje i z moim prywatnym tartakiem pamięci.

WODNE I POWIETRZNE

Wrzosiec w czarnych kasetach. Powietrze stoi,
usypia kopce.

Wiją się języki,
naraz wodne i powietrzne, tęczują, 

włażą na budę – córki podziwu,
chwytne

i nierozpaczliwe.
  1. nameste’s avatar

    ZOB. TEŻObręczach tekst Anny Matysiak Gra na wielu obręczach. O nowej książce Natalii Malek, w którym łaskawie wspomina się także powyższą blogonotę.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *