„z czymkolwiek wchodzi w kontakt, staje się jego częścią”

Zestaw nowych pięciu wierszy Anny Matysiak pojawił się na stronach wydawnictwa „j” w czasie spod znaku lektury Obręczy Natalii Malek; cień porównywania zawisnął nieuchronnie (odpędzę go tutaj jednak szybkim a‑kyszem: Malek konstruuje, Matysiak dyscyplinuje opętania, obie jednak są nadprzeciętnie stwórcze).

Tytuł niniejszej blogonoty pochodzi z ustępu dot. Matysiak (pod pretekstem komandora rattusa) w PPR #12 Jakuba Skurtysa. Dotyczy literalnie podmiotki wierszy AM. Gdy przejdzie się do autorki, ruch wydaje się odwrotny: z czymkolwiek się zetknie, zasysa to do wnętrza, wbudowując [czasownik sugeruje premedytację, jest to jednak proces jakoś samo‐się‐toczący] w dotychczasowy kłąb reprezentacji świata, nieustannie zatem poszerzający się i gęstniejący.

Jest tam pograniczna genealogia przemieszana z [dwujęzyczną] „genotypicznością” rodzinną [Tyle nieznanych ryb, Tiergarten] wraz doświadczeniem odrzucenia, dwu‐obcości; jest rozległe pole eksploracji własnej „fenotypiczności”, osobliwie rzutowanej na rozległe i różnorakie płaszczyzny (od podstawowej biochemii, przez uogólniony, federacyjny „biotom”, po metafory/alegorie kosmiczne; wsobne maszynki, komandor rattus i inne) – każda odczuwająca pojedynczość jest przecież osobliwością [uwielbiam pseudoetymologie; tu: przejście od „osoby” via „osobność” do „osobliwości”]. Wszystko to uwikłane w siatkę prze‐życia osobniczego‐osobistego (mam na myśli trajektorię z gatunkowo typowymi, życiorysowymi węzłami, typu: małżeństwa, macierzyństwa, rozwody itd.). Prazupa „świata wewnętrznego” [że tak się staroświecko wyrażę], nieustannie zagęszczana lekturami (nasłuchami, obglądami tańca itd.), których [znowu:] rozległość i różnorodność przyprawia obserwatora z boku o ból głowy [side‐effect zmieszania, szacunku z zazdrością].

Prze‐żytego (prze‐czytanego etc., to również fundamentalne komponenty) jest tyle, że nieobecna tu najmniejsza wątpliwość: Anna Matysiak ma o czym pisać [por. w gawędziarskiej części linkowanej relacji z lektury Obręczyużalenie NM nad młodymi, których wiersze są (jeszcze) „o niczym”].

Co też czyni. Podejrzewam, że Matysiak pisze siedem razy więcej niż publikuje (krotność oczywiście z sufitu, symbolicznie). Ogólny projekt pisania AM można scharakteryzować jako nieustająco podejmowaną „ja‐centryczną eksplorację” siebie (czyli owego wewnętrznego kłąbu; żaden to jednak częsty gdzie indziej ego trip). A że dysponuje potężnym generatorem związków, znaczeń i zestawień, działającym z nieprzymuszoną łatwością – pojawia się to czytelnicze wrażenie „opętania”, jakby miała pod ręką, czyli we‐głownie, dżinna (daimoniona), który, po niezauważalnym [dla czytelnika] potarciu krawędzi lampki oliwnej, pstryk! – produkuje kolejny tekst. (To jasne, że tak się tylko wydaje.)

Taki jest też ten zestaw pięciu wierszy: lekki, rzucony „od niechcenia”, przy tym gęsty i – wbrew wrażeniu „opętania” – przemyślny.

* * *

Po kolei.

Bywam na tyle wiekowy, że nie dziwię się sam sobie, odkrywszy w tytule wiersza A w nim echo songu śpiewanego przez Niemena („Mam, tak samo jak ty, miasto moje, a w nim [...]”). Rzeczywiście, „miasto portowe” jest ważnym miejscem AM; upewni nas w tym podróż [stale polecam] książką na setkach wioseł. Węzeł obiegu handlu, wymiany, styku kultur, spotkania obcego. Tu jednak, w wierszu, pojawia się (jakże odmienna od „kolorowej fantas‐swojskości” Niemena) postać okrutnego ujawniacza, graniasto emblematyczna: to „Rozpruwacz, Kubuś, Jim”; nie pytajcie, jakie echo sprawia, że z ostatnią z grani kojarzą mi się (również okrutne) ujawnienia zestrzelone w osobie Tuana Jima, i dlaczego (dla żartu?) w echu ech jeszcze jeden praktyk ujawnień (Kuba Skurtys^). Tak czy inaczej to rola (maska) pociągająca: choćby dlatego, że w niezłomnym sojuszu z arapaimą. Odnotowujemy: jeszcze jedna nieznana ryba.

Odnotowujemy też: konstytutywny punkt widzenia czy raczej – miejsce [miasto] wzmożonej obserwacji. Pływów.

I (płynnie) do następnego wiersza, W arce. Na pozór wydaje się deklaracją o charakterze postsekularnym. Zmęczony nieustępliwością marketingu (w imię zachowania władzy) truchła bożego (ostatnio ćwiczonego z uporczywością gry w durnia [Matczak] przez katolicko‐mieszczańską „Wyborczą”; najinteligentniejsza z nich wszystkich, inherentnie postsekularna ABR, uparta jak oślica Baalama, wciska tam ludności m.in., że ateizm musi być genetycznie pokolorowany odpowiednim teizmem, jako zależny prefix – przepraszam za doraźność kontekstu), odkrywam z ulgą, że jest to jednak wiersz a-sekularny.

Fantastyczny jest obraz „zgaszonej gołębicy, w ciąży urojonej”, która rozgląda się za mocą [ta jednak – zgoła gdzie indziej], lecz sama uwięziona w siatce mitodennie [literówka zamierzona^] petryfikującego kurzu. Tekst otwiera zwięźle zreferowane unde malum, rozpięte między ślepą obojętnością a mściwym „kruszeniem”.

Pokrzepiony (sam będąc radykalnym obojętnikiem) udaję się do wiersza następnego, się – to tytuł. Co „się”? Się wierzy? (Socjologia religijnej doxy?) W każdym oknie (opowiada wiersz) wystawione „krucho” i „wszędzie jest w środku” – cóż to może być? Dwa plus dwa i mamy odpowiedź: najpewniej światło [por. „stacyjka trafo” z poprzedniego wiersza]. Ale nie o to [choć o to] wierszowi chodzi, bo oto na pokaz wystawione deklaracje [hm, tożsamości], znaki długopisem na dmuchanych balonach. Notabene, afiliacje czynione długopisem [„długopis”: narzędzie zaciągania długu] kojarzą się także politycznie i jednoznacznie.

Arka dopływa, rzekomo ocaleńczo, a potem takie właśnie zadłużające „się”. Odnotowujemy: wyraz „krucho” [kruchość pozadeklaratywnego „ogniska domowego”] z tego wiersza przywołuje „kruszenie” z poprzedniego. Interpretacje migoczą; wskazałem jeden z możliwych tropów. (W jeszcze innym tle: wojna; krzyżyki rozróżniają „swój czy obcy”. Wojnie za jedno.)

Wiersz następny zacytuję w całości.

tumbleweed

Powiedz mi, kim jestem – krzyczę,
trzymając cię za poły płaszcza.
Zaciśnięte piąstki szalonej.

Na przejściu dla pieszych rodzi się mała
trąba powietrzna, piaskowy tunel.

Tumbleweed to anglojęzyczna nazwa ażurowej „diaspory roślinnej”, która odrywa się od korzeni; wiatr (zwykle pustynny) gna ją potem po bezdrożach (i drożach), a ona rozsiewa zarodniki.

Centralne znaczenie tego wiersza tkwi w wyrazie „płaszcz”, który u Anny Matysiak jest znakiem (atrybutem) mędrca, a ten z kolei pre‐figurowany jest postacią Heraklita (symbolizującego wszelkie następne inkarnacje). W czasoprzestrzennej znaczeniowej kompresji jawi się ten mędrzec jako pra‐stylita, wnikliwie obserwujący [ze swego słupa oglądu] krążące wokół cieki (wód, szarańczy i innych żywiołów). W rzeczy samej, dobry adresat ważnych pytań.

Na potwierdzenie roli płaszcza, obraz odwrócony w kawałku LXVna setkach wioseł (znaczących wystąpień jest jednak wiele więcej):

Próbujesz rozmawiać, bo myślisz,
że jestem jasnym łowcą.
Siedzę tam jeszcze, resztką
snu wczepiona w ciebie, który szarpiesz
mój skamieniały płaszcz.

Wracając do tumbleweed: wspomniałem około‐heraklitejskie cieki. W tym kontekście „przejście dla pieszych” z wiersza jawi się jako funkcjonalny odpowiednik przekraczania Morza Czerwonego. Jakoż i pojawia się się tam natychmiast niemożność pod postacią trąby powietrznej.

Odnotowujemy: jungowską^ paralelę (u Malek w wierszu narzędziaObręczy: „Wiatr przeniósł kłęby szybko, jakby za kark”). Wiersz pyta o punkt [postać] oparcia; odpowiedź brzmi realistycznie. No i: dokąd prowadzić może „piaskowy tunel”?

Choćby do obrazu „spustoszenia” z ostatniego wiersza Alegoria. (Na marginesie zauważam, że wody z początku zestawu i pustynie z końca są strukturalnie tożsame, oznaczają wkroczenie w [najbardziej prawdopodobny] niepowrót spoza horyzontu; inaczej jest z wędrówką wertykalną [w „metafizykę” gór], tam wysłannik wrócić musi, by ktoś obwieścił sam fakt wyprawy – tylko powrót, z [powiedzmy przykładowo:] synajskim przesłaniem, może je poświadczyć.)

Z wierszem tym postępowałbym ostrożnie, tytuł onieśmiela. Leksyka (siatka słów) i obrazy (druga siatka, prostopadła do pierwszej; na przecięciach iskrzy) mogłyby sugerować jakiś rodzaj „zemsty Europy” za znane porwanie. Maluje się tu kres tauromachii, tym samym – niwelowanie ważności czy istotności zgody na pewien rodzaj prawodawstwa. No ale, ze zgodą czy bez, wojnie za jedno.

* * *

Tak czytany zestaw pięciu wierszy okazuje się opowieścią spójną, wędrówką w pięciu węzło‐krokach w poszukiwaniu punktów zerowych nowego układu współrzędnych, który mógłby pomóc w przeorientowaniu. Czy z powodzeniem? Ocena należy do czytelnika, a poza tym, sami wiecie, ważne jest tao, cel mniej.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *