pan Nikt przepłynął mimo

Siadam do klawiatury niechętnie, bo nie wiem, jak zaadresować zażalenie. Wrażenia z lektury, synteza: przed – liczyłem na więcej, po – więcej skrywa się w mniej, liczyłbym na mniej.

Ale napisane, wydane. Ostatnia książka Wita Szostaka, Zagroda zębów, właściwie książeczka, krótki tekst, okrutny w swoim nadmiarze.

Mit Odysa rozebrany na włókna i złożony na nowo w cookbook (autor mówi: „zejście do ciemnych podziemi opowieści, gdzie znajdują się wielkie wylęgarnie historii, te fabryki fabulistyczne, mgliste fajczarnie fabuł i bajek, jak pisał wielki mitopoeta Schulz”). Odys na łzawo, Odys na heroicznie, Odys w sosie humanizmu à la post‐Srebrenica, Odys tak, Odys kwak. W dziewięciu nierównych objętościowo częściach pomieszczono 63 ustępy; dokładnie centralny brzmi tak:

5j

Troja za plecami, popioły i zgliszcza. Morze potrafi się gniewać bez pomocy bogów. Bogowie zbiegli, burze pozostały. Drzazgi z okrętów, śmierć towarzyszy.
Odys zniesiony przez prąd do zatoki. Wyłowiony silną ręką prostego rybaka, ocalony. Pielęgnowany w chatynce, obmywany przez kobiety z wioski. Po wielu dniach wywalczony od śmierci na pograniczu światów. Leczony i przywrócony życiu. Nauczony łowić, zabierany na połów. Cieszony prostymi przyjemnościami biedaków. Zakochany przez córkę rybaka i wzięty za męża. Uczyniony ojcem i dziadkiem, postarzony i schorowany, zapomniany przez pieśni.

Tylko umrzeć sam musi, choć biernie i we śnie, niegdyś boski Odys.

Podejrzewam Szostaka o najgorsze, tj. o przemyślność, i siłą rzeczy ów 5j staje się dla mnie osią Zagrody.

fraza

Fraza (widać po cytowanym przykładzie) zwięzła, pobrzmiewa wariantami heksametru, te różne daktyle spondeje trocheje, ani się na tym znam, ani chcę poznać; poprzestaję na odbiorczym wrażeniu zrównania. Rytm podlega niuansowaniu, polega na słowach, ale całość zrównana do jednostajnego rytmomarszu przez zdania, na tym polega mowa klasycznie wiązana. Króki bieg hoplity, cezury dla oddechu, 63 maratony w pigułkach, śmierć w ostatnim zdaniu. Nie dosłownie; Szostak dba jednak o to, by każdy ustęp, nim wyzionie ducha, przekazał ważką nowinę.

mikrospięcia i rozległe obrazy

Do tego dodajmy dwie zabawy, konsekwentnie uprawiane na tym małym powierzchnią, ale wielkim w zamyśle polu.

Pierwsza to słowne spięcia, żarty, prowokacje, małe przyjemności autora. Aliteracje, nieoczekiwane role wyrazów, jątrzące zestawienia. Te zabawy nie wydostają się z obrębu zdania.

Kiedy czas zwalnia uściski Kalipso [3a]

Wzrok mu posępnieje, odgania sępy winem. [3b]

Coraz bardziej nieboski, zbiegły jak bogowie, nocami rozkłamywał się przed samym sobą. [5a]

Śmierć śmierdzi, towarzysze bez zwłoki wydadzą go morzu. [5k]

Rankiem ciche pytanie, bez cienia podejrzeń. Nie można podejrzeć sprytnego Odysa. [7b]

Penelopa nie słucha, potrafi nie słuchać. Odmilcza do niego wszystkie stare słowa. [8b]

...i im podobne.

Druga zabawa to rodzaj malarsko użytej semiozy. Są w Zagrodzie zestawy znaków, powiedzmy: arche‐znaków, które nieustannie powracają, nadając tekstowi kolor. Są w porównaniu, metaforze, metonimii.

A więc poniekąd „tytułowe”: „zagroda zębów” (usta) i „skrzydlate słowa”. Prometejska „wątroba”:

8f
Umiera Odys, wokół krążą poeci. Ślepcy czują, śmierć śmierdzi, dobrze czują. Strasznie pięknie umiera, odpędza stada aojdów. Nadkłamują go po kawałku, zanim ostygnie, wątroba nie odrasta, śmierdzi.

I najważniejsza w tej prozie triada. Nic w tym dziwnego, Odyseja rozgrywa się w uniwersum ciekłym. Wino – morze – krew. Podszyte (każde z nich) domyślnym czwartym elementem, też najwyraźniej ciekłym: śmiercią. Pierwszej trójki Zagroda pełna, w najrozmaitszych wariantach, czwarty element z rzadka bo z rzadka, ale też się niekiedy ujawni:

Wino ciemne jak morze przyniosło mu śmierć. [4e]

warianty

Z dziewięciu części Prolog i Epilog mają znaczenie specjalne, kto ciekaw, niech czyta. Pozostałych siedem oddanych jest siedmiu tematom – nazwijmy – bezpośrednio Odysowym, każda z nich składa się z wariantów. Tak tu się realizują mroczne zabawy z fajczarni fabuł i bajek.

Znamy tę metodę z Fugi (a w zalążku z wcześniejszych ksiażek). Tam jednak powtarzane frazy, z których po pewnym czasie wynikały nowe (warianty i powtórzenia), mówione w pierwszej osobie, potrafiły brzmieć do kości przejmująco (już pisałem, zwłaszcza w Fudze IV). Dawały się czytać jak mozolna podszyta rozpaczą walka o znaczenie słów, o odtworzenie pamięci, o przyszpilenie znaczeń do pozasłownych (czy przedsłownych) emocji; tam język był polem bitwy. W Zagrodzie język w swojej wariantotwórczej funkcji jest tworzywem... katalogu.

summa

Napisałem tu wyżej:

Króki bieg hoplity, cezury dla oddechu, 63 maratony w pigułkach, śmierć w ostatnim zdaniu. Nie dosłownie; Szostak dba jednak o to, by każdy ustęp, nim wyzionie ducha, przekazał ważką nowinę.

Oddawszy kunsztowi, co kunsztowne, pozostaję sceptyczny: ta książka jest za mała na 58 ważkich nowin (odjąłem ustępy Epilogu, bo ich waga z nieco innego wymiaru jest). Albo inaczej. Owszem, są powody do doceniania owego cookbookowego performatywu Szostaka, ale wśród kilkudziesięciu ważkich nowin żadna nie jest ważka: tak zabójczo działa nadmiar. (Po prawdzie, każda ksiażka byłaby za mała, chyba że uniemożliwiłaby liczenie.)

Co bowiem zostaje, gdy odejmie się Zagrodzie „frazę”, „mikrospięcia i rozległe obrazy”, gdy staniemy w bezpośredniej konfrontacji z obranymi do włókna wariantami? Zostaje mit rozmawiający z mitem o micie, deklarujący fabuły, stroniący od życia w słowa.

Wiem, że to niezbyt jasne, porównajmy zatem z Fugą. Tam mieliśmy warianty życia, oplatające czytelnika siecią skojarzeń we wspólnocie dzielonego obszaru, jezyka, historii, urojeń, ale i bólu. Tam walczył z językiem człowiek, o sens, pamięć, wysłowienie emocji.

Tu zaś, cóż, minął mnie ten pan Nikt w płynącym przez wino–morze–krew (i śmierć) czółnie, minął i zostawił raczej obojętnym.

  1. andsol’s avatar

    Jak Ty trafiasz na takie książki? Przeglądasz wszystkie dziesiątki tysięcy publikowanych u nas corocznie tytułów?

  2. nameste’s avatar

    @ andsol:

    No skąd. Ale na niektórych autorów mam ustawionego demona‐czuwacza, inne zaś pozycje to szczęśliwy (albo i nie) traf.

  3. nameste’s avatar

    A przy okazji chciałbym polecić inną ‘Odysową’ książkę, co prawda zamierzchłej dawności, która rzadko występuje w literackich remanentach po‐odysejowych.

    Ernst Schnabel, Pieśń szósta [Der sechste gesang, 1956], wydana w przekładzie Gabrieli Mycielskiej w 1970 przez PIW (w serii „Proza Współczesna”).

  4. andsol’s avatar

    Oczywiście nigdy o nim nie słyszałem i drugie zdanie jego nekrologu było dla mnie bardzo zaskakujące.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *