Keret pojawił się ostatnio u Marcela, gdzie pięknie ilustrował szlachetny minimalizm, i przez parę pierwszych minut miałem pewien kłopot, żeby się pozbyć tego szszszuuu‐szlachetny. Ale potem minimalizm się bezprzymiotnikowo zmaksymalizował, a Meduzy wciągnęły w swój własny, ludzko‐morski szum [Meduzot, reż. Etgar Keret z żoną/rzoną Shirą Geffen, która jest też autorką scenariusza].
Szybkie grzebnięcie w sieci po obejrzeniu filmu (C+) ujawniło raptem kilka polskich tekstów autorstwa „zawodowców”, większość z nich kłamie lub przeinacza. Jedni piszą o klimacie skandynawskim (hm?), inni – czeskim, a któryś nawet przejechał kawałek skuterem marki Antonioni. Jakiś nadęty bałwan z „Dziennika” pisał coś o minoderii. Nie wykluczam, że te recenzje powstały bez oglądania [w całości] filmu i na podstawie skądinąd całkiem przyzwoitego info Gutka.
Tamże można znaleźć anegdotkę o początkach izraelskiej popularności Kereta jako pisarza:
Rozgłos przyniosło mu opowiadanie o kotku imieniem Rabin, który wpadł pod motocykl. Ukazało się, gdy cały kraj pogrążony był w żałobie po Icchaku Rabinie, a Keret okrzyknięty został nihilistą szargającym wszelkie świętości. Aura skandalisty otaczająca Kereta sprawiła, że książki nieznanego szerzej pisarza zaczęły rozchodzić się jak świeże bułeczki.
która potwierdza moje stałe wrażenie, gdy stykam się z prozą czy filmami izraelskimi, że bardzo łatwo tam o brrr całkiem polskie (lub odwrotnie).
Myślę sobie jednak, że to film przede wszystkim Shiry Geffen, a Keret z pewną ulgą porzucił litery (bo niby – minimalista – nie przepracowuje się, pisząc głównie króciutkie opowiadania, ale jestem pewien, że to ciężka harówa, chyba że jest się Bablem) na rzecz montażu obrazów, scen, znaczeń.
Pochwalę się, że bez trudu zauważyłem to, o czym Keret z jednym wywiadów wspomina:
Wszyscy przekonywali mnie: to musi być bardziej widoczne, bo ktoś tego nie zauważy. A ja myślę, że jeżeli ktoś nie będzie widział tego dziwactwa, to znaczy, że na nie nie zasłużył.
(dzięks, EK!), a nawet zgęstniałe zdziwienie bohaterki (Batii), natychmiast badającej rewers karty. Całość – jakieś 4 sekundy. Precyzja.
Film szumi taką ciszą, jakiej najlepiej szukać we wnętrzu muszli. Gdyby nie ta warstwa izolacyjna, można by się pochlastać, bo niebotyczne jest stężenie wszechogarniającej nietakości, powszechnego nieszczęścia, Losu, który zawsze znajdzie sposób, by dowalić człowiekowi, ot tak. Ale też jednocześnie co i raz Los okazuje się na tyle wybrakowany, że przynosi szczegóły i obrazy nieodparcie śmieszne. Co za menażeria! myślimy sobie. Ale pech! no, można pęknąć. Jednak i komi tej tragikomedii (lub odwrotnie, who cares) jest schowane za szumem. Za sztuką wyrazistej subtelności, czy jakoś tak.
Piękna robota, przyjazny, dołujący efekt, i to osiągnięty bez (przepraszam) dupościsku (co różni go od większości produkcji np. polskich).
Film polecam zwłaszcza mężczyznom powyżej 18, dzieciom raczej nie pokazywać.
Kobiety już go widziały.
także na temat:
- więcej o Kerecie u Marcela
- $9.99 [from blippery communication]
-
Ale sobie wybrałeś!
Z Keretem ja mam jeden (poważny) problem, zastanawiam się do jakiego stopnia ten rodzaj literackiej ekspresji musi być „opowiedziany na nowo” przez tłumacza. Im bardziej coś jest minimalistyczne, tym trudniejsze (IMO) wydaje się do tłumaczenia. Czyli wszystko zależałoby od szczęścia do tłumacza? Jak to sprawdzić? Po niemiecku magia działa, po polsku najwidoczniej też. Ale jak sprawdzić co jest w oryginale?
Pamiętam casus Cortazar/Chądzyńska. Dla mnie było dużym zaskoczeniem (po hype w Polsce lat 70‐tych), że poza Polską jego książki znane są/były jedynie garstce miłośników. JC nigdy nie zrozumiał swego statusu nad Wisłą, w wywiadach wciąż się dopytywał co mu ta Chądzyńska w jego książkach podopisywała.
A z Kereta polski Wikipedysta zrobił Polaka z pochodzenia. My jednak mamy talent do takich rzeczy. Ciekawe czy Keret o tym wie? Pewnie by go to ubawiło, biorąc pod uwagę, że w Izraelu wciąż mu się zarzuca antysemityzm. Oczywisty przypadek polskiego antysemityzmu.
-
nameste :
takiemu Barańczakowi trzeba bardzo patrzeć na ręce, choć właściwie z góry wiadomo, że skiksuje
Nie kupujesz jego e.e.cummingsa? Wolisz np. Sommera?
-
O, nieśmiertelny temat tłumaczeń. Ja tam Maciejowskiej wierzę.
Sommer vs Barańczak. Spędziłam sporo czasu nad twórczością Seamusa Heaneya i jej przekładami wymienionych panów (i dziękuję ci mamo, że mnie posyłałaś od podstawówki na angielski!). Sommer tłumaczy bliżej tekstu, Barańczak bliżej Barańczaka (niektórzy powiedzieliby – poezji). Ocena ich działalności translatorskiej zależy od tego, kogo jaka strategia translatorska kręci.
-
nameste :
Błędne koło, znad którego biadasz (żeby komuś zaufać, trzeba go najpierw sprawdzić, na jakimś przykładzie‐przekładzie), da się chyba rozwikłać jedynie przez zaufanie‐z‐drugiej‐ręki. Nic innego nie przychodzi mi.
A właśnie, a jak z Hamletem? Słomczyński vs Barańczak. Bo właśnie podczytuje oba.
BTW Wristcutters od Marcela znakomity, nawet bez czytania Kereta (nie czytałem), zaś Meduzy wczoraj naiwnie odpuściłem. Widzę, że trzeba było obejrzeć.
-
nameste :
(...)
Ale [nieśmiertelny temat] takiemu Barańczakowi trzeba bardzo patrzeć na ręce, choć właściwie z góry wiadomo, że skiksuje
(...)Ejże! Ja mogę mówić, co prawda, tylko o Szekspirze, za to dość dogłębnie. Niczego nie skiksował. Choć to i owo inni zrobili lepiej.
Najwięcej zaś uroku w zgrabnym susie na siodełko walca parowego (Ocalone w tłumaczeniu) którym, zgodnie ze starorzymską maksymą nemo iudex idoneus in propria causa, rozjeżdża z upodobaniem innych polskich tłumaczy szekspirowskich, ze szczególnym uwzględnieniem Słomczyńskiego (smutny przykład grafomana, który dorwał się do wydawcy – druga opinia tutaj. Za to dużo sympatii miał do tłumaczeń Iwaszkiewicza, choć nie mógł się powstrzymać od uwag o nieznajomości języka („tłumaczył ze słownikiem w ręku”).
Więc nie, nic z góry nie wiadomo, wręcz przeciwnie.
-
@ nameste:
A niektórzy – nie.
Oczywiście. Niemniej ma zwolenników. Dla mnie w jego przekładach Heaneya było za mało Heaneya, z kolei wersje Sommera były nieco, bo ja wiem, kostyczne?
@ galopujący major:
A właśnie, a jak z Hamletem? Słomczyński vs Barańczak. Bo właśnie podczytuje oba.
„Burzę” przetłumaczył tak, że słabo się robi. „Hamleta” nie wiem, ale redaktorka (via wujek Google) podpowiada, że też -> http://www.serwistlumacza.com/content/view/25/32/
-
nameste :
Skoro podczytujesz – szkoda że nie w ramach ślepej próby ;) – to wydaj osąd subiektywny i swójwłasny, hę?
Tak jak lubię Barańczaka, to odradzam, odradzam, odradzam. Choć nie porównuję z oryginałem, więc to tylko wrażenie estetyczne. Szekspir Barańczaka to... powiedzmy „Szekspir Nowej Fali”. Nie polecam.
-
fabulitas :
„Burzę” przetłumaczył tak, że słabo się robi. „Hamleta” nie wiem, ale redaktorka (via wujek Google) podpowiada, że też -> http://www.serwistlumacza.com/content/view/25/32/
Tak, czytałem, ale mam wrażenie, że akurat Barańczakowe podejście do oryginałów mogłoby kosztować panią Staniewską zawał serca.
-
nameste :
(...)
Co nie znaczy, że dobrze adresowana rekomendacja (tzn. do konkretnych tekstów, a nie wewogle) nie zostanie uwzględniona.Barańczak przetłumaczył na polski libretto La Nozze di Figaro Lorenza da Ponte. O ile w ogólności nie znoszę wystawiania oper w innych wersjach językowych niż te, w których zostały napisane, to jednak tutaj rzecz się broni z powodzeniem i nie zgrzyta z partyturą Mozarta.
-
ziel :
Sprawdzilam i uzrodlowilam info z wikipedii, co stalo sie pretekstem do stworzenia ladnego przypisu.
Przypis istotnie sympa. Cały wywiad przedni. U mnie pozostaje (jednak) takie dziwne przeświadczenie, że wysnuwanie wniosku o „polskim pochodzeniu” z faktu, iż K. żartem w wywiadzie cytuje swoją żartującą mamę, graniczy z radosnym absurdem i wishfull thinking. Nigdzie, doprawdy nigdzie nikt go tak nie określa. A i on sam też siebie nie.
Może należałoby go wprost zapytać – nie o to co powiedziała żartem mama czytając polskie tłumaczenie jego książki (on sam ani w ząb) – lecz jak on siebie sam widzi i czuje?Czy określalibyśmy jego pochodzenie jako ukraińskie gdyby był synem Goldy Meir? Bo w przypadku Zeev Benyamin Begina jakoś nie wspominamy o polityku izraelskim polskiego pochodzenia. Dlaczego właściwie nie?
-
babilas :
rozjeżdża z upodobaniem innych polskich tłumaczy szekspirowskich, ze szczególnym uwzględnieniem Słomczyńskiego (smutny przykład grafomana, który dorwał się do wydawcy — druga opinia tutaj.
#siusiakizm trochę. właściwie zawsze mnie zastanawiała ta tendencja znanych polskich tłumaczy do kopania konkurencyjnych przekładów (stiller, barańczak, paru sieciowych frustratów). w pełni rozumiem potrzebę dowalenia się, jak coś jest bardzo błędem, ale oni uwielbiają się kopać za to, że a ja to widzę/słyszę inaczej i moje jest lepsze. z reguły kończy się na tym, że wrzucają sobie ubóstwo intelektualne, ale próba wytłumaczenia czemu jeden przekład miałby być lepszy niż drugi, udaje się z rzadka.
-
Marceli Szpak :
(...)
#siusiakizm trochę. właściwie zawsze mnie zastanawiała ta tendencja znanych polskich tłumaczy do kopania konkurencyjnych przekładów (stiller, barańczak, paru sieciowych frustratów)
(...)Ha! To ja już odkryłem w podświadomości (słowo aktywator: „sieciowy frustrat”), czemu mimochódem poczyniona uwaga namestego o Barańczaku zapłachciła mi na czerwono przed oczyma.
Otóż w prehistorii internetu, a przynajmniej w jego czasach preblogowych, istniał sobie (i zapewne istnieje do dziś) pan Marek Lugowski (Ługowski?) z Czikaguo, który zajmował się amatorsko tłumaczeniem Poświatowskiej na angielski. Z panem Markiem to musiałem się zetknąć na jakiejś liście dyskusyjnej, a może, po prostu, którejś grupie usenetowej (i znajomość nasza była zupełnie nieinteraktywna). Pan Marek miał (ma?) ego rozmiarów utuczonego słonia, a najczęściej definiował swoją wielkość poprzez porównania się z Barańczakiem (ktore, jak można się spodziewać, wychodziły dla Barańczaka bardzo mało korzystnie).
O jakości jego tłumaczeń zupełnie nic powiedzieć nie mogę, bo mnie skutecznie do tej lektury zniechęcił całym sobą. Zapamiętałem tylko dwa kwiatki z jego translatorskiego kożucha (zupełnie niepoświatowskie, z branży tłumaczeń użytkowych): „Ocean Indiański” (Indian Ocean) oraz (w drugą stronę) district power plant („osiedlowa siłownia”).
-
nameste :
(...) za Szekspira Słomczyński oberwał aż wióry (...)
Nie czytałem wszystkich jego tłumaczeń Szekspira, ale te, które czytałem były tartaczne i sprawiające wrażenie pisanych na kolanie. Skądinąd, zdumiewa mnie, że prócz tłumów krzyczących, że król jest nagi pojawiła się też grupa okadzonych akolitów, imputujących Słomczyńskiemu genialność. Gdy już nie dawało się Słomczyńskiego na żadne inne ołtarze wnieść, to zostawała jeszcze mała ustronna kapliczka, że oto Słomczyński przywrócił Szekspirowi blask wulgaryzmów, fałszowany niepotrzebnie przez pokolenia pruderyjnych świętoszków. A gówno tam – chciałoby sie rzec w poetyce Joe Alexa – akurat pierwszą skibę tej orki odwalił Jerzy S. Sito.
-
telemach :
(...)
Pamiętam casus Cortazar/Chądzyńska.
(...)W trybie dygresyjnym. Przeczytałem ostatnio Nie wszystko o moim życiu Chądzyńskiej (wykradzione z paczki dla brazylijskiego latarnika). Smutny przykład narracji, która w trakcie opowieści rozsypuje się jak kupka popiołu na wietrze. Jak nie wiesz, jak chcesz skończyć – nie zaczynaj?
-
babilas:
w tym samym trybie: prawdziwego pisarza poznaje się nie po tym jak zaczyna ale jak kończy?:)
A Zofia Chądzyńska napisała książkę przy której płaczę od 40 lat – „Przez Ciebie Drabie”. Zawsze w tym samym miejscu. Dlatego nie jestem obiektywna.
-
babilas :
[galopujący major:] (...) mam wrażenie, że akurat Barańczakowe podejście do oryginałów mogłoby kosztować panią Staniewską zawał serca.
Akurat Staniewska wyrażała się ciepło o tłumaczeniach Barańczaka.
I jeszcze małe zdziwienie. Pisze Staniewska:
Piękne liryki Szekspira przekształcają się w tych przekładach w zapierającą chwilami dech w piersiach częstochowszczyznę. Jest to chyba najbardziej rażąco widoczne w piosenkach Ariela w Burzy, ale także w innych, również w Hamlecie. Sławny czterowiersz Paszkowskiego „Niech z bólu ryczy ranny łoś...” tak utrwalił się w tradycji polskiej, że zdecydował się go zachować w swym przekładzie sam Iwaszkiewicz, będący przecież w przeciwieństwie do Słomczyńskiego autentycznym poetą, zachował go także Sito. Słomczyński odrzuca Paszkowskiego, chce pokazać, że „on to zrobi lepiej” – i pisze koszmarnie częstochowski czterowiersz z charakterystycznym dla siebie lekceważeniem idiomatyki i konotacji słów polskich: „Cóż, ranny rogacz chce się skryć, / Nietknięty mknie wesoło...”. Jest to zamętlone, nie bardzo wiadomo, do czego odnosi się „nietknięty”; fakt, że „rogacz” ma w języku polskim przede wszystkim konotację „zdradzonego męża” w ogóle do Słomczyńskiego nie dociera.
Ów czterowiersz Słomczyńskiego:
Cóż, ranny rogacz chce się skryć,
Nietknięty mknie wesoło:
Jeden ma czuwać, inny śnić;
Tak świat się toczy w kołoTymczasem Barańczak tłumaczy tak:
Niech się zraniony jeleń słania:
Stado już w bór odbiega;
Bo jest czas snu i czas czuwania -
Na tym ten świat polega.A sam Szekspir pisał tak:
Why, let the stricken deer go weep,
The hart ungalled play;
For some must watch, while some must sleep:
So runs the world away.Wygląda na to, że Barańczak swoim „Bo jest czas snu i czas czuwania” kompletnie wypaczył słynne „For some must watch, while some must sleep”.
-
Bo jest czas snu i czas czuwania
Dobrze tłumaczę? Nie wiem
Słomczyński tekst mi zasłania. -
babilas :
Gdy już nie dawało się Słomczyńskiego na żadne inne ołtarze wnieść, to zostawała jeszcze mała ustronna kapliczka, że oto Słomczyński przywrócił Szekspirowi blask wulgaryzmów, fałszowany niepotrzebnie przez pokolenia pruderyjnych świętoszków
To ja sie przyznam, że jestem trochę z tych. W sensie takim, że nawet nie wulgaryzmy, co odpoetyzowanie języka w jego tłumaczeniach bardzo mi podchodzi. Dla mnie Słomczyński jest Szekspirem do czytania – nie znoszę teatru jako czegoś, co się dzieje na scenie, nudzi mnie to i nie ogarniam w ogóle tego rodzaju ekspresji artystycznej, dlatego dramaty oceniam tylko pod kątem jak się czyta. I jego po prostu czyta mi się najlepiej – opowiada tego Szekspira prostym językiem, bez udziwnień i odlotów w kwiecistość, przywraca go do knajpy i na klepisko, wokół którego zgromadziło się nawalone towarzystwo chętne wysłuchać jakichś opowieści, opowiada go po prostu moim językiem, takim w którym rytm jest niewymuszony, na co drugim rymie wisi jakaś pointa z której można się pośmiać lub dać się zaskoczyć, a obrazki są zrozumiałe bez rozbierania każdej partii na poszczególne wersy. Pewnie, jak mam jakieś cytaty np przy robocie, to najpierw sięgam po białe szekspiry w tłumaczeniach paszkowskiego, ulricha, koźmiana, bo wiem, ze będą odpowiednio nadęci i trochę bliżsi oryginału, ale jak mnie raz na jakiś czas natchnie, zeby znów poczytać Szekspiry dla siebie, to jednak Słomczyński. To nie jest tak, że jego krytycy nie maja racji, bo pewnie w większości mają, tylko żadne z nich po prostu nie chce zauważać, że Słomczyński czyta się, a reszta przekładów nie.
-
Niech ranny łoś porzuci zen
Wesoły dres wbije na chatę
modny zegarek, modny sen,
gdy uciekasz ze światem(tłumaczenie żółte, tzn. słowa znaczą coś tam, w przybliżeniu)
-
galopujący major :
Ów czterowiersz Słomczyńskiego:
(...)
Tymczasem Barańczak tłumaczy tak:
(...)
A sam Szekspir pisał tak:
(...)
Wygląda na to, że Barańczak swoim „Bo jest czas snu i czas czuwania” kompletnie wypaczył słynne „For some must watch, while some must sleep”.Tłumaczenie Paszkowskiego doznało nobilitacji popkulturowej (dla mnie zawsze będzie tu dźwięczał głos Józefa Nowaka z „Hydrozagadki”) i awansowało do rangi niepoprawialnego absolutu. Zresztą proponuję małe badania terenowe. Większość na haslo „Niech z bólu ryczy ranny łoś; zwierz zdrów przebiega knieje” (czasem nawet po pierwszej linijce tylko) zareaguje prawidłowym odzewem, nie zawsze wiedząc, że to Szekspir, przeważnie nie wiedząc, że to Hamlet. A kto do kogo to mówi, to już umyka wszystkim, prócz najtęższych umysłów.
Tak samo inny fragment tłumaczenia Paszkowskiego* („Chcesz już iść, jeszcze ranek nie tak bliski, słowik to, a nie skowronek się zrywa”) też został kanonizowany przez popkulturę (Jerzy Turek w „Podróży za jeden uśmiech”).
* – powtórzony za Kasprowiczem – if it ain’t broken, don’t fix it
-
Marceli Szpak :
Przesrane w życiu ma ranny łoś
gdy jego kompania już pitła*
Ktoś ciągnie kreski, by spać mógł ktoś
Tak nas ten świat uwikłałpo wrzuceniu do GT dostajemy
Fucked in my life has wounded moose
when his company already pitlane
Someone draws lines that anyone could sleep
So the world embroiled usFascinating...
-
Marceli Szpak :
SZEKSPIR PRZEWIDZIAŁ KUBICĘ!
SZEKSPIR PRZEJECHAŁ KUBICĘ
37 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2010/08/szum-meduz/trackback/