Zanim przejdę do wiersza, zwierzę się (ze wstydem): cóż ze mnie za prymityw. Bo mnie ten wiersz wysłał na krótką wycieczkę, na drogowskazie mignęło pretensjonalne słówko ekfraza [złośliwość zamierzona] i już jestem przy półce, biorąc do ręki Fotoplastikon Dehnela, drogi i wystawnie (choć nie bez usterek) wydany album pełen starych pocztówek / fotografii, opatrzonych tekstem przez J.D.
240 stron, zwarty pomniczek pychy & nudy. I to ja Dehnelowe, smagające sterczem laski klacz słowotoku; pytają mnie czasem, co właściwie mam do tego faceta pana, i zazwyczaj nieco gubię język w gębie (z zaskoczenia, brak mi wprawy: gimnastyka, dyscyplina, autor – tekst, autor – tekst, trzy‐cztery), a powinienem od razu Fotoplastikonem w łeb. Czemu tego nie robię? Bo wypieram, chciałbym zapomnieć.
No dobrze, nie obciążajmy (zbytnio) Katarzyny Kaczmarek tym kontekstem. Zwłaszcza że to, co poniżej, jest poniekąd przeciwieństwem nadobecności autora. A zatem, z przyjemnością, proszę bardzo:
anonimowa towianka (dagerotyp)
Widzieli kometę: ogromnego, zdrowego, dźwigał na warkoczu
służki i chozjajki, kolumny duchów żeńskich cieplutkie jak tunele,
w które wpływali we śnie. Kierunek: Adampolska, a potem autostradą
do Utrata-Składu, gdzie na nierobów czekają czierezwyczajne pochwy:
goździk kartuzek skalny i widłosterna żołna. Czemu zwlekamy, mój bracie?
Idea rozwinięta. Dlaczego, kiedy dotykam cię za uchem i pytam,
skąd przychodzi, co przetacza, czujesz mnie ziemią?
I odpowiadasz mi, że nic, że my?
[z: połowu]
-
To jeszcze powiedz, o czym jest ten wiersz.
-
No o śmierci i dymaniu, ale który nie jest o śmierci i dymaniu?
Znaczy, nie rozumiem większości rusycyzmów.
4 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2012/11/paczac-patrzac/trackback/