W wolnych chwilach przedzieram się przez wesołe archiwalne krzaki [ziele, mchy & pędy] bloga pąMarcela. Wynikające stąd ogólne ożywienie nie pozwala mi póki co na poddanie tej neverending wycieczki (bo mon szybciej dostarcza, niż) rygorowi analitycznej refleksji. Powiem tyle, że inspiruje.
Na ten przykład zainspirowało mnie do takiej oto myśli. Że najwyższą fazą rozwoju sztuki jest film animowany. Nie ten/taki, w którym sztaby pracują nad podprogowymi (albo i nad‐) sygnałami seksualnego uatrakcyjniania niebieskich kociaków, albo w którym komputerowo domalowuje się tłumy orków, bo epika to walka klas mas. Taki, którym rządzi niczym nie skrępowana fantazja. I co do lżenia praw fizyki/kultury itd., i co do wolności (od) wszelkich reguł przedstawiania.
Podejrzenia powziąłem jakieś sto lat temu, skrystalizowały się, gdy dziwne (i pociągające, to oczywiste, dla miłośnika starych mechanizmów ze szczególnym uzwględnieniem katarynek) filmy Jeunota w jakimś sensie znalazły swe dopełnienie i przekroczenie w takich przerysowanych obrazach, jak oglądane z nieustającym sentymentem Trio z Belleville.
Ale że się nie znam, to skaczę do pomysłu, jaki wyniknął z tej (powyższej) myśli o n.f.r. Jestem pewien, że ktoś to już zrobił i to nie jeden raz (ale nie wiem, kto, kiedy i gdzie).
To prosty pomysł; sednem (oczywiście) musi być wykonanie. Jeden punkt stały jest: to pointa, nieważne, czy znana z góry: nie w tym rzecz. Końcowym ujęciem byłby statyczny widok jakiegoś znanego z galerii obrazu, czy to Kąpiących się Renoira, czy Guerniki Picassa.
A film ma opowiedzieć, jak i którędy do tego doszło. Takie pytanie otwiera potencjalnie nieskończony zbiór historii (i przekształceń formy). Bez ograniczeń: punktem wyjścia do Kąpiących się może być nawet Trojka Repina czy etykieta puszki Campbella. Albo fota prezydenta Francji. Choć (dla mnie) ciekawsze byłyby przekształcenia wewnątrz klasy obrazów, albo wewnątrz epoki/biografii autora płótna. Chudnące w oczach znajome i nieznajome Modiglianiego, czy jakoś tędy.
No dobrze, przyznam się: sam bym się w to pobawił. Ale żeby to było możliwe, musiałoby istnieć rozsądne niebo (z nieskończenie potężną myślotechnologią), no i trzeba by się tam jakoś dostać.
Na razie więc wracam (w wolnych chwilach) do zwiedzania wspomnianych archiwów, zwłaszcza że i muzycznie się (już) obłowiłem.
-
Że najwyższą fazą rozwoju sztuki jest film animowany. Nie ten/taki, w którym sztaby pracują nad podprogowymi (albo i nad‐) sygnałami seksualnego uatrakcyjniania niebieskich kociaków, albo w którym komputerowo domalowuje się tłumy orków, bo epika to walka klas mas. Taki, którym rządzi niczym nie skrępowana fantazja
Dorzuciłbym też komiks, jako drugą sztukę, gdzie absolutnie nic nie krępuje twórcy. I animacja i komiks, to takie połączenie obrazu i słowa, w którym możesz przekazać co tylko przyjdzie ci do głowy i pokazać to dokładnie tak, jak sobie wymyśliłeś. I dla mnie to też główne źródłu zachwytu tą formą.
-
nieskończony zbiór historii (i przekształceń formy). Bez ograniczeń: punktem wyjścia do Kąpiących się może być nawet Trojka Repina czy etykieta puszki Campbella. Albo fota prezydenta Francji
Tak się zastanawiam, czy np. męczeństw św.Sebastiana nie wypacykowano dość pierdyliardów, żeby teraz to zanimować poklatkowo (popłótnowo)?
A Trio to moja ukochana animacja. Oczywiście Klątwa królika też jest dobra (plastelinowe króliki rozczulają mnie bardziej niż cokolwiek) i te szorty Marcela zajebiste, ale Belleville rzondzi. -
A ja wyrzucam literaturę z tego zestawienia z jednego powodu – tu wyobraźnia należy do odbiorcy i niezależnie od tego, jak plastyczny i wizualny opis sypniesz, to i tak ta druga strona musi go sobie sama narysować w głowie i tym samym odbiera ci kontrolę nad tą wizją. Komiks i animacja dają świat dokładnie takim, jak chcesz żeby dawały, ograniczają zapędy wyobrażeniowe odbiorcy, za to pozwalają twórcy na wszystko.
Co do Belleville to oczywiście jestem fanem, choć chyba nie jest to dla mnie najlepsza animacja ever, bo tej jakoś nie potrafię wybrać. Ale moze tegoroczny film Chometa wyląduje na samym czole stawki: http://www.imdb.com/title/tt0775489/ zwłaszcza, że ma scenariusz napisany przez pana boga Jacquesa Tati
-
@Komiks (czy po nowemu: powieść graficzna) to taki checkpoint charlie między Poważnymi Imperiami.
W Polsce tak. Ale są kraje, gdzie tamtejszy Kowalski wywaliłby twojego bloga z rollki za podobne stwierdzenie, pukając się wcześniej w czółko.
BTW – „powieść graficzna”. Eisnerowi już dawno zbrakło kredy do kreślenia kresek na wewnętrznych ściankach własnej trumny, co czynił za każdym razem kiedy ktoś się złapał na jego marketingową sztuczkę z końcówki lat 70‐tych, kiedy to starał się przekonać wydawcę do publikacji komiksu „Umowa z Bogiem”.
-
nameste :
cały las igieł (jak w 300), a każda wbija się w św. jeżyka, który wypuszcza z siebie dorodne ludzkie genitalia, zakrywa je przepaską, i umiera, szepcząc: Sebaaaaaaa.
Taaa, Namestego niechętnie zapraszano na wesela http://blindlibrarian.soup.io/post/50622921/Image
-
BTW Passent twierdzi http://passent.blog.polityka.pl/?p=680, że zmarły właśnie KTT miał doktorat z teorii komiksu (sic i pfuj!) Może to być?
12 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2010/03/najwyzsza-faza-rozwoju/trackback/