egzorcyzm

Debiut książkowy Marcina Oskara Czarnika Misterium (Nisza, koniec lata 2023) jest (zwłaszcza na tle średniej produkcji literackiej w Polsce) wyjątkowy. Można by go scharakteryzować jako obrzędową antyperyfrazę. Pomysł polega tu na użyciu do (gęstego) opisu zdarzeń, odczuć i (wreszcie) trudnego wyzwolenia bohatera (33‐letniego Tomasza uwikłanego w trojakie pole wstydu i winy) elementów imaginarium biblijno‐katolickiego, które przenikają całość tej prozy, bezlitośnie (a też: prześmiewczo, strasznie, bluźnierczo, boleśnie) wtrącane w każdy zakamar profanum [dlatego prefiks anty] Tomaszowego życia.

Wspomniane trojakie pole to: wiejskie pochodzenie (i z niemałym trudem oduczany nieliteracki język, lokalny we wsi, uosabiany postacią matki, której „labidzenia” Tomasz się wstydzi wśród ludzi miasta), przesiąknięcie realnym katolicyzmem (nazwijmy: ludowym), który kolonizuje wewnętrzny świat bohatera od maleńkości, i domyślność heteronormy.

Książkę [dzięki uprzejmości] czytałem w okolicach premiery; nie miałem wtedy, z tych czy innych powodów, melodii na pisanie blogonoty, ciążył mi zwłaszcza obowiązek streszczania [ekspozycji realiów czy konstrukcji, powiedzmy: fabularnej] – poprzestałem na krótkiej notatce.

Nadal nie chce mi się streszczać [ach, te trudne praktyki omowne, wyważanie między aluzją a zdradzaniem puent!], na szczęście książka została zauważona i dociekliwy czytelnik znajdzie już gdzie indziej odp. informacje.

Niemniej [uwaga #spoilery] należy się krótkie (linearyzujące) synopsis: dzieciństwo – prababka – ojciec-wuj-matka-[suczość] – śmierć siostry Zosi – [skrywana] inicjacja homoseksualna – 7 lat z córką Labana [„Nawet obiecywałem sobie, że zostanę na kolejnych siedem lat. „Wyda mnie”, pomyślałem (...)”] – ucieczka do Krakowa – wizyta tamże chorej matki – jej zaginięcie (poszukiwania) – spotkane w klubie ono, Jan‐Maria [*] – powrót do domu – kaskada „misteryjnych” końców – powrót do Krakowa, klubu i...

[*] zamiast przypisu cytat:

— Jak się nazywasz? – spytało z uśmiechem.
Tomasz wymienił swoje imię i powiedział:
— Chciałbym teraz poznać twoje.
— Może je odgadniesz?
— Czy Jan? Albo Maria? – spróbował Tomasz.
— Jan-Maria? Lepiej zatańczmy – stwierdziło i wstało od stolika.

Powiem tyle, że autor postawił przed sobą zadanie karkołomne, ale wyszedł z próby zwycięsko. Powieść jest zwarta, umiejętnie przechodzi od retrospekcji do powieściowego „teraz” i z powrotem, a stylistycznie – choć pod jednoczącym kluczem „obrzędowej antyperyfrazy” – przebiega sprawnie wiele rejestrów; lektura nie nudzi ani przez chwilę.

* * *

W numerze 6/2020 „Twórczości” Czarnik opublikował prozę pt. Agresty. Miała charakter bodaj wspomnieniowy (wiejskie dzieciństwo, rodzinne anegdoty itp.), niczym specjalnym się nie wyróżniała, podobna do setek analogicznych konstrukcji.

Występują tam motywy, które powróciły w Misterium, ale jakże inaczej. Dla przykładu, Agresty:

Piętro stanowiły łazienka i dwa pokoje, duży z balkonem, który w końcu zajęli rodzice, i mniejszy (szedł nim szyb kominowy – znaczył się na jednej ze ścian, a zimą grzał równo z kaloryferem), który przypadł mnie.

„Mój” pokój latami stał pusty. Większy służył z początku za składzik. Ułożono w nim pozostałości po pracach budowlanych, a także inne sprzęty, nieprzydatne, zachowane w razie narodzin dziecka – dziecięce łóżeczko, wózek, nocnik.

Na nocniku tym (ponieważ przypominał samochód, lubiłem na nim siadać jeszcze jako cztero‑, pięciolatek), odwróconym do góry dnem, ujrzałem kiedyś wątły cień odnóży. Mama, przywołana przeciągłym moim jękiem, prędko odkryła, że się pod nim przyczaił pająk z białym krzyżem na odwłoku. Zaraz wzięła go w garść, na co mnie ogarnęły wstręt i niepokój zarazem, i puściła do ogrodu. Uważała bowiem, że zabicie pająka przynosi nieszczęście.

...i Misterium [Tomasz szuka ubikacji w krakowskim szpitalu]:

W środku było ciemno jakby na dnie studni, jakby w ojcowej komorze. Wymacał kontakt, od sufitu rozległo się rzężenie, zamrugała żarówka, raz, drugi, trzeci, w końcu zaświeciła słabym światłem. Wytężył wzrok, miał przed sobą regał z zakurzonymi słojami i butelkami. Zdziwiony podszedł bliżej, potrącając walające się po posadzce rupiecie. Żarówka powoli nabierała mocy. W kącie coś bulgotało, może wino. Chciał sprawdzić i zawadził o coś, aż odskoczył. Chomąto, bogato zdobione, ale pokryte pajęczynami, dyndało nad jego głową. Drapał się po nim pająk z białym krzyżykiem na odwłoku, konwulsyjnie przebierając odnóżami. Tomasz cofnął się z obrzydzeniem i zamachnął, ale ręka jakby mu uschła. Zabić pająka to ściągnąć nieszczęście na siebie i na dom.

Jak widzicie, sprawozdawczy realizm kontra podszyty odwewnętrzną fantasmagorią nadrealizm [adekwatność terminu nie ma jednak wielkiego znaczenia: różnica jest namacalna]. Jeden wstręt budzący pająk z białym krzyżem na odwłoku – ten sam.

Można zasadnie podejrzewać, że Czarnik, stwierdziwszy narracyjną niewystarczającość Agrestów (przy założeniu, że obie prozy odnoszą się do tego samego lub zbliżonego [przepraszam] bloku afektywnego), zdobył się na przekraczającą granice odwagę i znalazł dla Misterium właściwą formę (dla swojego obrzędu). Dobrze się stało; doceńmy.

* * *

W obrzędzie tym chodzi o wyzwalanie się Tomasza z trojakiego oplotu–kokonu: z niemal biologicznego „oblepienia” katolicyzmem, ze wstydu z języka/pochodzenia, z konformizujących pęt heteronormy. Jednak metafora kokonu‐przepoczwarzenia nie jest wystarczająca, bo Tomasz został skonstruowany jako postać „golemiczna”, niezgrabna, rozmyta, zzewnątrzsterowna, nie tylko „oblepiona”, ale wręcz „ulepiona” z tej trojakiej gliny. Nie dziwi zatem, że degolemizacja wymaga środków zgoła nadzwyczajnych.

* * *

W Magazynie Książki sprzed trzech dni bardzo pochlebną recenzję Misterium (Oczarowałoś moje serce. Zachwycający debiut Marcina Oskara Czarnika) zamieścił Dariusz Nowacki. Pisze:

[...] zachwyca sam koncept literacki. Czarnik połączył rozważania o homoseksualności z dyskursem religijnym, w dodatku splecionym z ludową obrzędowością. [...] Jeżeli Misterium w ogóle jest opowieścią emancypacyjną, to chyba tylko w tym sensie, że Czarnik próbuje w niej uzgodnić dwie zwyczajowo uznawane za rozbieżne tradycje i wrażliwości. Debiutant sugeruje, że konfliktu w zasadzie nie ma.

Od września mam inne zdanie. Nie ma tu żadnego uzgodnienia (czy, jak pisze gdzie indziej recenzent, „przeorientowania opowieści o doświadczeniu nieheteronormatywności, przeniesieniu jej z płaszczyzny moralnej na płaszczyznę estetyczną”).

Według mnie Misterium jest zapisem egzorcyzmu, w którym chodzi o wychynięcie z planu „golemicznego” (bytowania zduszonego przez kulturę, obyczaj, religię [a nawet: autocenzurę, por. uwagi o Agrestach]) na plan w pełni egzystencjalny, istnienia autonomicznego.

Egzorcyzm ten odbywa się za pomocą środków mocno nieświętych (jako się rzekło: „prześmiewczych, bluźnierczych, bolesnych”); por. też cytaty zamieszczone niżej, w aneksie.

Postać katalitycznie „wyzwolicielska”, ono, z nadanym imieniem Jan‐Maria [po to był mi potrzebny cytat zamiast przypisu], musi być deszyfrowana – rzecz dzieje się w Krakowie, przypominam! – jako postać diabelska. I symbolizuje przekroczenie, a nie uzgodnienie. Zresztą, czytelniczka może to sprawdzić sama.

Do czego zachęcam. Z dwóch powodów. Po pierwsze, książka niewielka, ale językowo i konstrukcyjnie dzieje się w niej wiele. Po drugie, jest to jednorazowa wycieczka w [niecodziennie spotykany] region prozy. Mam nadzieję, że MOC [inicjały autora^] nadal będzie z nami, ale po ew. przyszłych książkach spodziewam się czegoś zupełnie innego: patentu z Misterium nie da się powtórzyć.

Gdy wyjdą, posiadanie Misterium będzie jak znalazł (jako pierwszy milowy kamień nieznanych dziś jeszcze trajektorii), do porównań i analiz.

aneks

(ilustrujący antyperyfrastyczną metodę Czarnika, złożony z paru cytatów; czytajcie na własną odpowiedzialność; kto przeczyta, niech potem nie marudzi)

Sam początek:

Na początku było skrzypienie, a skrzypienie niosło się po domu i cały dom był skrzypieniem. Było to skrzypienie leżanki, a bez leżanki może nie zdarzyłoby się nic, co się zdarzyło. Stała pod ścianą między piecem a oknem. Z niej szło sapanie i chrobot zamku rozporka, potem tarcie i pojękiwanie, szybkie ruchy w głębi, gdzie światłość nie świeci, jakby we wnętrzu Lewiatana, szybkie ruchy na płyciznach, tak, tak!, i na lądzie, och, och!, [urywam]

Ze środka, prababka gotowi się do Wigilii:

Na początku była iskra, z której prababka wznieciła ogień pod kuchnią. Wtedy prababka oddzieliła farsz jasny od ciemnego, farsz z ziemniaków i białego sera od farszu z kapusty z grzybami. A nabierając każdego po trochu na koniuszek palca, skosztowała i rzekła: „Mało słone”. I tak upłynął prababce świt. Potem prababka odcedziła suszki z wywaru i nazwała wywar kompotem. I tak upłynął prababce poranek. A potem prababka wyłuskała strąki według ich gatunku, nasiona zmiotła otwartą garścią do garnuszka, a one z brzękiem upadły na dno. I tak upłynęło prababce dopołudnie. A potem prababka nagotowała kiszonej kapusty i jęczmiennej kaszy, a trochę kaszy wysypało się prababce na klepisko i na nim jaśniało. Szkoda jej było tej kaszy, bo widziała, że jest dobra. I tak minęło prababce południe. A potem zabiła prababka dwa pstrągi [itd.]

Z epilogowej kaskady „misteryjnych” końców; pojawiają się jeźdźcy:

I ujrzałem mężczyznę w białym obcisłym stroju, który biegł drogą, dysząc miarowo, a był to maratończyk, mistrz ze złotym medalem chyboczącym się na jego piersi. Za nim pojawiła się banda w jaskrawo czerwonym samochodzie. Kierowca otworzył okno, krzyknął do mnie: „Zdechnij, pedale”, ktoś rzucił petardę, która wylądowała za moimi nogami. Ponieważ nie uskoczyłem w porę, oparzyła mi pięty i łydkę. Po chwili nadszedł żebrak w czarnych łachmanach. Powtarzał: „Bida”, i wyciągnął do mnie w błagalnym geście brudną dłoń, którą odtrąciłem ze wstrętem, mówiąc: „Ni mom drobnych”. Ostatnia zjawiła się kobieta albinoska z kulawym psem, który jej nie odstępował. Zgasiła papierosa pod ciężkim butem i splunęła w moją stronę.

...i sama apokalipsa:

Nagle zatrzęsła się ziemia, bo nadjechał wóz ciężarowy z lepikiem. Jego kierowca nie zauważył mnie, stojącego na poboczu, i manewrując, uderzył mnie lusterkiem. A słońce stało się czarne i gwiazdy spadły z nieba.

Pół godziny było cicho, po czym usłyszałem trąbkę. To sąsiad ćwiczył w oknie. Zagrzmiało, a mnie ze skroni puściła się krew i kap, kap kapała na trawę, wypalała ją czy też tak mi się zdawało. Sąsiad dmuchnął w ustnik, krew spłynęła do pobliskiej rzeki i zabarwiła wodę na czerwono, ryby, jeśli jeszcze jakieś żyły, poginęły. Znowu usłyszałem trąbienie i zobaczyłem spadającą gwiazdę, a nie wypowiedziałem życzenia, ino zmówiłem modlitwę, ale była to modlitwa niemożliwa do spełnienia. Chmury zakryły księżyc i gwiazdy. Trąbienie nie ustawało. Pode mną znalazł się skorpion, musiał uciec z terrarium chłopcu z sąsiedztwa. Ukąsił mnie, ale nie umarłem, miałem cierpieć pięć miesięcy.

Sąsiad jeszcze raz zatrąbił. Z kominów uniósł się ogień, dym i siarka, bo w domach palono w kopciuchach węglem, drzewem i brykietem, wielu sąsiadów dusiło się od kaszlu. [itd.]
  1. nameste’s avatar

    A na prawach osobistego komentarza, fragment konkludujący ową wrześniową notatkę:

    Literacki materiał, z którego utkane jest Misterium, pisma święte, przyśpiewki/porzekadła, cały ten idiom jest mi wstrętny (albo: wrogo nieciekawy, w tym sensie, że również wypatruję odejścia Polaków od „oblepienia” katolicyzmem, choć w wyraźne przejście [„fazowe”], jakiś egzorcyzm, niezbyt wierzę, licząc raczej na wzrost obojętności łamanej przez odruch zbrzydzenia). Więc mam nadzieję na to, że ten idiom osłabnie, a nawet że przestanie znaczyć (czyli że osunie się ostatecznie w domenę etnografii/antropologii). A w Misterium jest b. mocno znaczący, choć obecny poprzez rejestry straszno‐prześmiewcze. [...] Jest jak ten uparty pająk z krzyżem na odwłoku, którego jednak zabić nie można (bo to byłby – wdrukowany – „grzech” i ściągnięcie nieszczęść).

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *