Chce pan widzieć Złotą Pragę?

Opowiadanie Bohumila Hrabala Chcete vidět Zlatou Prahu? pochodzi z tomu Pábitelé (1964), w Polsce ukazało się w tomie Bar Świat (1968), w przekładzie Heleny Gruszczyńskiej‐Dąbskiej.

To typowy „wczesny Hrabal” z ducha Haška, ale bardziej, czy ja wiem? – poetycko. Występują tu: właściciel zakładu pogrzebowego pan Bamba, poeta (surrealistyczny) pan Kytka, byki względnie krowy, strażacy za rzeką i inne osoby. Oraz: trumny, sikawki, niewinno‐pornograficzne pocztówki i inne rekwizyty.

Kiedy słyszę/widzę frazę (lub sam, z niejaką premedytacją, jej używam) „automatyzm skojarzeń”, naychmiast wracam myślą do tego opowiadania. Warto popatrzeć, jak jest zrobione.

 Chce pan widzieć Złotą Pragę?


      Malutki właściciel zakładu pogrzebowego, pan Bamba, wyszedł z miasta i schodził ku rzece.
      Potem skierował się w stronę dąbrowy.
      – Panie Bamba!
      Odwrócił się.
      – O, kogo ja widzę, pan Kytka! – rzekł pan Bamba. – Co pan robi nad wodą? Szuka pan tam natchnienia?
      – Nie – rzekł pan Kytka – byłem właśnie u pana, lecz nie zastałem pańskiej osoby. Panie Bamba, nie miałby pan dla mnie chwili czasu?
      – Dla poety zawsze – rzekł pan Bamba.
      – A więc chodzi o to, że nasza surrealistyczna grupa chciałaby, aby jej pan na jeden wieczór użyczył swego magazynu.
      – O, co to – to nie! Może byście jeszcze w mym składzie trumien chcieli urządzać jakieś kabarety?
      – Żadne „rety", panie Bamba, musi pan wiedzieć, że my przysięgamy nie tylko na André Bretona i Eluarda, ale i na Karola Hynka Machę.
      – No więc?
      – Więc u pana odbyłaby się prelekcja z okazji rocznicy jego śmierci, a ów odczyt wygłosiłby Jan z Wojkowic.
      – Jan z Wojkowic? Przecież on jest od dwudziestu lat przykuty do łóżka!
      – Właśnie dlatego przybiegłem do pana, panie Bamba – rzekł poeta – aby pan wiedział, że my do tego pańskiego magazynu trumien zamierzamy przynieść staruszka-poetę razem z jego łóżkiem.
      – To znaczy, będzie jak w grobowcu – oświadczył pan Bamba.
      – Jak najbardziej – rzekł poeta Kytka i idąc spoglądał poza kamienny murek, za którym pasły się dwa byki.
      – To będzie fotografowane, co? – zapytał pan Bamba i usiłował wspiąć się na palce.
      – Jasne. I te pornografie pośle się do Paryża na ręce samego André Bretona. To są krowy jak byki – dodał poeta.
      – Gdzie? – zapytał pan Bamba i znowu starał wspiąć się na palce.
      – Może pan pozwoli, to ja pana podsadzę!
      Właściciel zakładu pogrzebowego rozłożył rączki niczym skrzydełka, a olbrzymi poeta lekko go podniósł.
      Kiedy pan Bamba do syta się napatrzył przez kamienny murek, oświadczył: – To nie są byki tylko krowy.
      – Chce pan już na ziemię?
      – Już wystarczy – rzekł pan Bamba i ruszył dalej. – Tylko czy ten staruszek-poeta zgodzi się wygłosić odczyt? On wierzy jedynie w przenikanie idei.
      – To już załatwione – odparł poeta – mój ostatni obiekt erotyczny, piękna panienka z poczty, jest chora na piersi. Staruszek-poeta leczy ją nakładaniem rąk. W ten sposób już to z nim załatwiła.
      – Panie Kytka, nie nabija się pan ze mnie? Dla kawału?
      – Ja? Z pana się nabijać? Żarty stroić?
      – Dobrze, wierzę panu.
      Szli koło dębowego lasku, a z drugiej strony rzeki odbywały się ćwiczenia straży pożarnej; hełmy jaśniały i rozrzucały mosiężne błyski. Dwaj strażacy klęczeli przy sikawce, jeden szeroko rozkraczony trzymał głowicę węża, spodziewając się silnego prądu wody. Trębacz zaś stał z jedną ręką za pasem, a drugą przyciskał trąbkę do ust i zerkał na komendanta, który miał mu dać znak; wtedy trębacz zatrąbił, ale z hydrantu nie wytrysnęła ani kropla.
      – Mają libido do niczego – rzekł poeta.
      – Ja zaś mam magazyn trumien w piwnicy, a po węgiel chodzę na pierwsze piętro – rzekł pan Bamba.
      – Wypadnie to tym bardziej paranoidalnie – delektował się pan Kytka, odwrócił głowę i krzyknął na drugą stronę rzeki – a niechże wam te wasze fujarki sikają!
      – Tylko czy się z tym łóżkiem dostaniemy do tej mojej piwnicy – zmartwił się pan Bamba – i co będzie w razie deszczu? A gdyby tak to łóżko razem z poetą wsunąć do mego karawanu? I jechać z nim wzdłuż podcieni, a stary poeta stukałby na ludzi i kłaniał się?
      – Doskonale – zgodził się poeta – to by znów było takie więcej schizofreniczne. Ale panie Bamba, pan to ma pomysły! Nie chciałby pan przychodzić na zebrania surrealistyczn grupy?
      – Nie chciałbym – rzekł skromnie pan Bamba – jestem członkiem towarzystwa przyjaciół sztuki.
      – No więc najważniejsze, aby było dostatecznie dużo tego czarnego aksamitu, jakiego pan używa do dekoracji katafalku. Wymościlibyśmy nim tę pańską piwnicę.
      – To prawda – dodał pan Bamba – tych aksamitów tylko tknąć, a sypią się z nich nieboszczyki.
      – Doskonale. A gdybyśmy tak zaproszenia na ten machowski odczyt dali wydrukować... na takich żałobnych fioletowych wstęgach? – zapytał poeta i poprzez wodę znów krzyknął: – Niech wam te wasze fujarki sikają!
      – Ty byku krasy, chcesz dostać po mordzie? – wołali strażacy, wbiegli do wody po same kolana i odgrażali się.
      – Więc fotografie mego magazynu pojadą aż do Paryża... – delektował się właściciel zakładu pogrzebowego.
      – Tak. Albowiem my, surrealiści, jesteśmy ruchem międzykontynentalnym – rzekł poeta i wskazał z dumą na siebie – jesteśmy ludźmi opromienionymi blaskiem, ludźmi, leżącymi u nóg Sfinksa – znowu odwrócił się i krzyknął poza wodę: – Niech wam te wasze fujarki sikają!
      Strażacy poniechali montowania sikawki, wraz z komendantem wbiegli po kolana w rzekę i zaczęli wygrażać śrubokrętami i francuskimi kluczami:
      – Ty Bambo cholerny, chcesz zaryć pyskiem?
      Pan Bamba się przestraszył: – Ależ to nie ja krzyczałem! – wrzasnął.
      – Jak będziesz prowadził pogrzeb, to ci krzyżykiem łeb rozwalimy! – chrypiał komendant.
      – Człowieku, co mi też pan narobił – zachmurzył się pan Bamba – strażaków jest sporo i teraz będą pogrzeby zamawiać u konkurencji. A strażackie pogrzeby są uroczyste!
      – Urozmaicamy tym dobrym ludziom życie – oświadczył poeta, zwinął dłonie w trąbkę i krzyknął: – To wołałem ja, Kytka!
      – I tobie, ty s...synie Kytko – pokrzykiwał komendant – tobie też porządnie wsolimy!
      Pan Bamba zatarł rączki.
      – Panie Kytka, pan to jest nie tylko poeta, ale i człowiek z charakterem. Słuchaj pan. a gdybyśmy tak ściągnęli z drogerii tego białego anioła i powiesili go potem w moim magazynie nad łóżkiem? Albo może zegarmistrz Cerha pożyczyłby nam ten wielki zegar ze swego sklepiku, umieścilibyśmy go nad czytającym staruszkiem-poetą? Byłoby to urocze, gdyby ta godzinowa wskazówka wielkości mojej nogi tykała w czasie tego machowskiego wieczoru...
      Zachłystywał się pan Bamba, a poeta przełykał ślinę.
      – Panie Bamba – rzekł po chwili – przez pana przepływa prawdziwa rzeka maniakalnych obsesji; ja chodzę i szpileczką wydłubuję i wyszukuję pomysły, a pan nimi sypie jak z rękawa.
      Potem pan Kytka zwrócił oczy ku chmurom i rzekł z uznaniem:
      – Nie ja, ale ten oto jest poetą – i wskazał na właściciela zakładu pogrzebowego.
      – Przesadza pan – rzekł skromnie pan Bamba.
      – Nie, nie – rzekł poeta – to oczywiste! Poganie, wiary nie znający, prawdy doszli... A więc, panie Bamba, załatwione?
      Wyciągnął ogromną dłoń.
      – Załatwione – rzekł pan Bamba i włożył swoją drobną rączkę w łapsko poety.
      Potem pan Kytka spojrzał na zegarek.
      – A więc – rzekł i z kieszeni na piersi wyjął plik pocztówek – za chwilę wrzucę te widoczki do wozu pocztowego w praskim pociągu. Pan pocztmistrz nie przyjął tych dzieł sztuki do przesyłki. Jego zdaniem są to pornografie.
      Pan Bamba rozłożył pocztówki na kształt wachlarza, po czym chwycił się za głowę.
      – Jak pan to robi? – osłupiał.
      – Robię wycinki. Zabrałem matce książkę lekarską o sprawach płciowych, dodałem do tego jeden cennik z dziedziny intymnej toalety pań, następnie Biblię kralicką – rzekł poeta, przystanął i ręką zatrzymał właściciela zakładu pogrzebowego – tnę to, a później siadam gdzieś w ustronnym miejscu, poddając się automatyzmowi skojarzeń. I przyklejam te pomieszane wycinanki na secesyjnych zdjęciach nagich kobiet...
      – A co na to mówią w wagonie pocztowym?
      – Jak przedwczoraj, wczoraj, tak samo będzie i dziś. Wrzucam widokówki w szparę wozu pocztowego i uderzam kilkakrotnie pięścią. Poczciarz bierze kartki i przybija na nich pieczątki. Ja się zbliżam do pociągu i obserwuję, jak tamten chwyta się za głowę, jak kiwa w głąb wagonu, aby jego kolega zostawił wszystko i natychmiast przyszedł. Potem obaj oglądają kartki i łapią się za głowy. Potem ten z zielonym kauczukowym daszkiem wchodzi na lokomotywę, która nabiera wodę pod pompą. Maszynista myje sobie ręce, ogląda kartki i także się chwyta za głowę. Atrakcyjność surrealistycznych obiektów, panie Bamba, jest ogromna!
      – Ale ja jestem członkiem towarzystwa przyjaciół sztuki – wzbraniał się pan Bamba – a komu pan to posyła?
      – Pięknym pannom, które nie chcą żyć w seksualnej niewoli – rzekł poeta i dodał proroczym tonem – albowiem rzeczywistość jest alkoholiczna.
      – Jak najbardziej – rzekł pan Bamba i podniósł główkę – ale kiedy mnie pan podsadził przy tym murku, abym zobaczył te dwa byczki, przypomniałem sobie wypadek, jak służąca chłopczykowi, którym się opiekowała, pokazywała Złotą Pragę, a gdy go z powrotem postawiła na podłodze, ten chłopiec padł martwy na ziemię; słyszał pan o tym?
      – Nie słyszałem – zainteresował się poeta.
      – To jeszcze nie wszystko, szczyt wszystkiego nastąpił w sądzie, kiedy sędzia krzyczał, jak się to mogło stać! Więc ta służąca, olbrzymka jak i pan, zapytała malutkiego sędziego: „Chce pan widzieć Złotą Pragę?”, a sędzia odpowiedział: „Chcę”. Więc ta służąca ścisnęła dłońmi głowę tego sędziego i podniosła go ku górze. A gdy go postawiła na podłodze, również padł martwy!
      – To jest dopiero! – rzekł poeta i uniósł oczy ku niebu, użalając się: – Ja szpileczką grzebię i wyszukuję takie rzeczy na sztuki, a on – i wskazał na właściciela zakładu pogrzebowego – a on z rękawa mi tym sypie.
      – Panie Kytka – przysunął się pan Bamba – ta historia mi nie daje spać, mój tatuś tyle razy pokazywał mi Złotą Pragę, ale nigdy nic się nie stało. Czyżby dziś ludzie byli tacy chuchrowaci? Chodźmy i wypróbujmy to!
      – Kiedy mnie pan nie zdoła podnieść – rzekł poeta.
      – Ale pan mnie zdoła. Ja przy panu jestem jak dziecko – rzekł pan Bamba.
      Po drugiej stronie rzeki motor już grał, trębacz znowu przyłożył do ust złocistą trąbkę, strażak trzymał błyszczącą głowicę węża i stał w rozkroku, aby prąd wody nim nie szarpnął. I wszystkie te strażackie hełmy błyszczały jak złote przyłbice. Komendant dał znak, głos trąbki rozniósł się po łąkach. Silny prąd wody wytrysnął i zaczął rzucać strażakiem w różne strony.
      – No i co? – wołał komendant i teatralnym gestem wskazywał na strumień, który niósł się łukiem aż na środek rzeki – sika nam czy nie sika?
      – Teraz sika – wołał poeta – ale jak to było wtedy, kiedyście gasili pożar w Drahelicach?
      – Ach ty krasy byku! Poczekaj, my się jeszcze spotkamy! – krzyknął komendant straży pożarnej i odpiął od pasa toporek, wbiegł do wody, a dwaj strażacy, którzy klęczeli przy sikawce, wyrwali swoje toporki i wbiegli za komendantem, a potem wszyscy razem wygrażali tymi złocistymi toporkami i rozsiewali wokół złote błyski i krzyczeli: – Mordę ci spierzemy!
      – Ja przy panu jestem jak dziecko – przypomniał pan Bamba i oczy mu zabłyszczały.
      – Chce pan widzieć Złotą Pragę? – zapytał poeta.
      – Chcę – rzekł pan Bamba i zamknął oczy.

(Dzisiejszy redaktor‐prymus ze szkoły sług Słownika zapewne do niejednego by się tu przyczepił. I uprasowałby tekst. Nie wiem, jak wygląda on w nowszych wydaniach (było ich kilka); ten powyżej – według wskazanego na początku blogonoty wydania z 1968. Ma swój [nie uprasowany] urok.)

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *