od procesu uniepewnienia do gniewnego bilansu

Bardzo proszę zadać sobie trud i przeczytać rozmowę z Przemysławem Czaplińskim w niedocenianym (może również dlatego, że wizualnie okropnym) internetowym piśmie „Wakat”. Rozmowa jest dość długa, choć jak na zakres poruszanych tematów – syntetyczna.

Parę cytatów na zachętę.

Agamben mówi, że w strefie nieodróżnialności życie zostaje pochwycone: kto wpada w nią, ten staje się owym życiem dysponowalnym. Najstraszniejszą reprezentację strefy nieodróżnialności stanowi obóz koncentracyjny (który Agamben uznał za paradygmat nowoczesności). Pożyczam od filozofa strefę nieodróżnialności, ale obracam ją na korzyść literatury (czy szerzej rzecz ujmując – na korzyść sztuki), ponieważ odnajduję w literaturze działania, które zmierzają nie do wyznaczania granicy, ale do jej zatarcia. A następuje to w sytuacji, kiedy dzieło literackie opowiada nam o zwierzęciu trochę ludzkim, o człowieku trochę zwierzęcym, o istocie żywej trochę martwej, o istocie martwej trochę żywej, o roślinie trochę zwierzęcej, o zwierzęciu trochę roślinnym. [...] Odkąd zaczynamy uczyć się czytać literaturę jako machinę rozkładową, która działa deregulacyjnie, zauważamy w niej siłę zdolną przeciwstawić się procedurom określoności. Bo prawo, biologia, medycyna, a także obyczajowość potoczna dążą właśnie do tego, żeby można było powiedzieć: tu jest życie ludzkie, wartościowe, a po tamtej, przeciwnej stronie jest jakieś życie, którym można dysponować.

Francuski socjolog Jean‐Luc Mathieu w pracy L’insécurité (Paris 1995) ukuł pojęcie l’insécurisation, odnosząc je do współczesnej rzeczywistości, w której postępuje proces zanikania pewności. Niepewność zagarnia coraz więcej spraw naszego życia – pracę, emeryturę, opiekę zdrowotną... Ja przenoszę to pojęcie do literatury. Szukam w niej zabiegów, które wywołują efekt uniepewnienia antropologicznego.

[...] inaczej pojmuję rolę biokrytyki. Ona jest pewnego rodzaju grą antropologiczną, grą w inną komunikację. Po uniepewnieniu, zatarciu, zakwestionowaniu granic podstawowym rezultatem ma być rozprzestrzenianie się owej niepewności co do statusu człowieka i przysługujących mu w związku z tym przywilejów. W ślad za tym zmienia się definicja człowieka, pojawia się konieczność wymyślenia nowych więzi, innych reguł współżycia, a przede wszystkim – innego języka. Dlatego wolę dzieło do pewnego stopnia kyniczne (czyli, jak chce Sloterdijk, bezczelne wobec każdej władzy), które dokonuje interwencji w dyskursy, od dzieła, które pozwala nam się rozmodlić nad losem zwierząt. Wydaje mi się, że takie podejście stwarza szanse dla pełzającej rewolucji dyskursywnej. Literatura będąca jej nośnikiem działa jak czynnik rozkładowy względem istniejących porządków – a porządki te są niesłychanie trwałe.

Jest o Latourze:

Bruno Latour zaproponował odwrócenie dotychczasowych relacji. A mianowicie: istniejący porządek demokracji parlamentarnej mówi, że najpierw definiujemy obywatelstwo, a potem w związku z nim określamy przynależność do republiki. Tymczasem Latour powiedział: najpierw zdefiniujmy republikę, a dopiero potem będziemy mówić o obywatelstwie. Jeśli stwierdzimy, że w skład republiki wchodzą zwierzęta, ludzie, rośliny i wody, to w parlamencie takiej republiki będą musieli się znaleźć reprezentanci wszystkich tych grup. W latach 80. we Francji go wyśmiano, ale w latach 90. w Niemczech w kilku landach wprowadzono reprezentacje wód i roślin (jeszcze chyba nie zwierząt), co się okazało logiczne, a zarazem rozkładowe dla granic landów. Logiczne, ponieważ każdy land musi być zainteresowany choćby stanem wód i lasów. Problem w tym, że ani drzewostan, ani wody nie respektują granic pomiędzy landami lub państwami.

...o Tokarczuk:

Dostrzegam bardzo podobny gest u Olgi Tokarczuk, która mówi poprzez działania swojej bohaterki: jeśli ktoś uzna, że do republiki należą ludzie i zwierzęta, to będzie bronił owych zwierząt we wszystkich instancjach, jakie zostały powołane do ochrony życia. Najpierw zatem Janina Duszejko udaje się na policję i mówi: ktoś zabija zwierzęta, musicie go powstrzymać, na co policja odpowiada: bardzo przepraszamy, my jesteśmy policją od ludzi. Następnie słyszy od księdza: to grzech, nie wolno opłakiwać zwierząt, bo one nie mają duszy. I wreszcie bohaterka odwołuje się do sumienia myśliwych, którzy w odpowiedzi wypowiadają to straszne zdanie: niech się pani nie boi, my jesteśmy w prawie. Czyli: mamy prawo strzelania do zwierząt. Janina Duszejko zwróciła się zatem do trzech instancji obecnych w każdym społeczeństwie: prawa, religii (ponadludzkiego autorytetu boga) i obyczajowości potocznej, a ponieważ w każdej z nich otrzymała odpowiedź odmowną, przystąpiła do działań na własną rękę, co z punktu widzenia obowiązującego prawa jest oczywiście bezprawiem.

...o Rudnickim, Coetzeem i innych szaleńcach. A na koniec (choć nie przytaczam całego akapitu):

Literatura podsumowuje ostatnie ćwierćwiecze i pokazuje, jak wszystkie resztki, które nie zostały wchłonięte do uniwersum symbolicznego, powracają do nas w postaci nieumarłych. Niezwrócone prawa kobiet, kwestia równouprawnienia tożsamości seksualnych, niezałatwione sprawy PRL‑u, zwierzęta, Zagłada Żydów, przedwojenne i aktualne mniejszości narodowe – to wszystko powraca w konwencji horroru. [wytłuszczenia moje – n.]


PS Przepraszam osoby, które pytały publicznie lub prywatnie, czy aby żyję, za brak odpowiedzi. Może będzie jeszcze parę blogonotek.

  1. babilas’s avatar

    Myślałem, że będzie Dunin o Karpowiczu (albo Karpowicz o Dunin), a jest Czapliński o wszystkich. Nice one, szapoby. Tyle, że ekokrytyka gdziekolwiek indziej wchodzi już pomału w fazę autoepigońską (od „The Machine in the Garden” do „The Green Studies Reader” na przestrzeni czterech dekad). No, ale my zawsze musimy w awangardzie ariergardy...

  2. nameste’s avatar

    babilas :

    Myślałem, że będzie Dunin o Karpowiczu (albo Karpowicz o Dunin)

    Naprawdę tak myślałeś? Czy to czarny humor? Nie, nie będzie, niech się tym bawią na fejsbuku czy w innych tabloidach.

  3. nameste’s avatar

    babilas :

    my zawsze musimy w awangardzie ariergardy...

    Lepiej późno niż wcale.

  4. babilas’s avatar

    nameste :

    Naprawdę tak myślałeś? Czy to czarny humor? Nie, nie będzie, niech się tym bawią na fejsbuku czy w innych tabloidach.

    Przecież, że. Dotychczas obywałem się bez emotikonów – czy może tak zostać?

  5. telemach’s avatar

    babilas :

    Tyle, że ekokrytyka gdziekolwiek indziej wchodzi już pomału w fazę autoepigońską

    Gorzej. Znika z wyczuwalnego obszaru percepcji nieomal całkowicie; częściowo bywa sporadycznie obiektem zainteresowania pokolenia 70+. Nawet nie można twierdzić, że zniknęła z mainstreamowego dyskursu, bo żeby mogła zniknąć – musiałby taki być.
    Nie ma.

    @nameste:
    poproszę o korektę:
    L’insécurité – Jean‐Luc Mathieu, zamiast „L’inecurité”.
    Nawet jeśli Czapliński się myli (w nazwisku i profesji również) – to nie powinniśmy chyba podążać za nim tą ścieżką.

    A Mathieu zdołał pozostać internetowo nieomal człowiekiem bez właściwości – mimo że pomieścił w nazwsku trzech ewangelistów. Jego brat, Marek Antoniusz, miał więcej szczęścia. Cudne kafkowate komiksy tworzy.

  6. nameste’s avatar

    @babilas, telemach:

    Trochę nie rozumiem, jaki stan rzeczy referujecie. Nawet jeśli świat / Zachód / „gdzie indziej” już minął (minęło) fazę zainteresowania ekokrytyką, to nie wydaje się, aby od‐zieleniły się, raczej przeciwnie. Czy to są proste uwagi typu #stare‐było? Ale nie w Polsce; jak to ujmuje Czapliński, tu „gniewny bilans” dopiero zmierza w stronę ew. przesilenia.

    Trochę też nieufnie podchodzę do konstatacji „mainstreamowy dyskurs nie istnieje”; to brzmi jak ćwiczenie z socjologii kultury: „Wykryj i opisz 17 technik, za pomoca których mainstream maskuje swoje istnienie” (bo przecież nie rozproszyły się do zaniku w magmie różnorodności interesy tych, którzy czynnie określają granice dyskursu dominującego).

    Ale może zardzewiałem na wygnaństwie (od bloga) i czegoś istotnego nie kumam.

  7. babilas’s avatar

    @ nameste:
    No właśnie, to przepowiadane przez Czaplińskiego przesilenie jest w najlepszym wypadku ewentualne.

    W polskim ekokrytycyzmie od lat kopią małą łopatką Anna Barcz (z IBLu) i Julia Fiedorczuk (z UW). Czapliński przyjechał spychaczem; ciekawe, bo po pierwsze z innej niż zwyczajowo strony, po drugie – bywałem na jego innych budowach.

  8. telemach’s avatar

    nameste :

    Trochę też nieufnie podchodzę do konstatacji „mainstreamowy dyskurs nie istnieje

    Nie podchodź. Bardzo chciałbym się mylić. Jednakże jeśli przyjmiemy za słuszną tezę, że warunkiem koniecznym zaistnienia takiego dyskursu jest obecność miejsca (wspólnej platformy, na której może się dokonać wymiana bądź konfrontacja) i obecność (potencjalnych choćby) uczestników gotowych do światopoglądowej konfrontacji – to ja to widzę nader czarno. Sądzę (i chyba nie tylko ja i nie sam) że żyjemy w okresie dramatycznych zmian: końca linearnej narracji i linearnego postrzegania rzeczywistości, końca tradycyjnej refleksji (która nie może istnieć bez linearnego myśllenia) a ponad wszystko gwałtownego zaniku podmiotowości. Podmiotowości pojmowanej w taki sposób jak opisywał to nie tak dawno przecież Alain Renaut w swojej „Erze jednostki”. W pracy, która – moim zdaniem – zasługuje na to aby dopisać w niej kolejny rozdział. Technologie przyparły nas do muru zastępując (wbrew wszelkim pozorom) wszelkie formy ἀγορά globalną ścianą wychodka gdzie każdy skrobie ale nikt nie czyta w sposób umożliwiający spójną namiatskę dialogu. Już to czyni mainstreamowość dyskursu niemożliwym, a dodatkowo niemożliwa jest też nieodzowna redukcja szumu (kto i gdzie miałby ją przeprowadzać)?

    Przyzwyczailiśmy się do tego że podmiotowość „po prostu istnieje”, ale nie istniała ona w przedkartezjańskim świecie nigdy w znanej nam formie. I najwidoczniej jesteśmy świadkami końca pewnej ery. Odchodzi w niebyt nie tylko prasa lecz również książki zasiedlające zbiorową wyobraźnię i media rozumiane jako miejsce w których coś się dzieje w określonym czasie.

    To tak w dużym skrócie nt. moich wątpliwości czy mainstreamowy dyskurs jeszcze jest w jakiejkolwiek formie możliwy.
    Sorry – temat jest obszerny.

  9. telemach’s avatar

    nameste :

    Czy to są proste uwagi typu #stare‐było?

    Częściowo. Bardziej chyba wyraz smutku i nostalgii. Spotykam ich codziennie, tych którzy doznali w połowie lat 70‐tych (po tym jak rozczarowały ich inne sześćdziesięciolatowe polityczne utopie) ekologicznego ukąszenia. Zmęczeni, siwi, łysi, owdowiali, walczący ze starością. mają ponad siedemdziesiątke. Niektórzy biedni, bezzębni, inni znów obrośnięci tłuszczem, pozakładali przedsiębiorstwa, banki, fundusze inwestycyjne. Wszystko naturalnie bardzo ekologiczne, fair i z myślą o trzecim świecie i krzywdzie sierotki z Górnej Wolty. I niestety coraz bardziej upodobniające się, nie tylko zewnętrznie, do tradycyjnego korpo. Jedyna różnica to pokrętna, trochę wstydliwa retoryka i nawracanie z uporem muła do „sustainability”, słowa bez którego nie potrafią nic powiedzieć.

    A upodabniać się musi, dbają o to następcy. Młodzi dynamiczni, z coraz dłuższymi zębami przednimi i bachelorem z marketingu. I tu jesteśmy przy istocie problemu: ojcowie założyciele ruchu nie wychowali sobie następców. Przeświadczeni o swej wiecznej młodości nie zauważyli że przestali być partnerem dla następnych pokoleń.
    A treści, o które im chodziło? Są teraz w programie każdej partii, nawet chrześcijańsko‐konserwatywnej. Przeważnie jako frazesy. i dlatego wiatr już nie dmucha w te żagle.
    Ale rozumiem że w Polsce jeszcze inny etap. Co przypomina mi historię polskiego romantyzmu, który zaczął się wówczas, gdy gdzie indziej się już skończył. Będąc na stałe gdzie indziej, trudno mi romantycznie wzdychać do.

  10. babilas’s avatar

    telemach :

    Co przypomina mi historię polskiego romantyzmu, który zaczął się wówczas, gdy gdzie indziej się już skończył.

    A Moniuszko napisał klasyczną opera buffa („Straszny dwór”) w czasach gdy już i muzyka romantyczna była pomału démodé na Zachodzie. Gradient, panie dziejaszku, gradient.

  11. Nachasz’s avatar

    Jeśli stwierdzimy, że w skład republiki wchodzą zwierzęta, ludzie, rośliny i wody, to w parlamencie takiej republiki będą musieli się znaleźć reprezentanci wszystkich tych grup.

    Albo można by też nadać rzekom osobowość prawną.

  12. fronesis’s avatar

    @Nachasz
    Indyjski pomysł z delfinami, to raczej przykład reakcyjnej ontologii politycznej, w kraju podzielonym na kasty, żaden to problem dopisać jeszcze jedną. Ciekawe, kiedy delfiny awansują powyżej kasty niedotykalnych.

    @nameste
    Miło, ze wróciłeś. Z ekokrytyką, to problem, że podobnie jak feminizm, przyszła ona do nas na dobre z swoim backlashem i wypaleniem się różnych ideowych pomysłów. A ponadto jesteśmy na razie zbyt wąsaci w sferze finansowej aby grać na high tech ekologię, w stylu proponowanym przez strategie UE. Pewnie znacie, ale w razie czego zareklamuje, think tank postenwiromentalistyczny i książkę, którą lubię: http://thebreakthrough.org/index.php/programs/philosophy/love-your-monsters-ebook
    p.s. jeżeli kogoś mierzi ekologia i dyskusje o antropocenie, to warto zapoznać się z konceptem kapitalocenu rozwijaną przez mojego znajomego: http://www.jasonwmoore.com/uploads/The_Capitalocene__Part_I__June_2014.pdf

  13. Nachasz’s avatar

    @fronesis

    Ale ja nie pisałem o indyjskich delfinach.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *