gdy go tłukli, skarżył się

Wiele jest dziwnych książek, lecz wobec ogromu grafomańskiej pasji ludzkości są one jak trufle poukrywane w bezkresnym kartoflisku, na które nastąpił potem bagienny wylew niosący zwały śmieci (plastiku szminek gadżetów gazet zużytych prezerwatyw rozpraw habilitacyjnych itd.); trzeba je sobie wyryć.

Niniejszy tekst jest cwaną (choć małą), pomocną świnią.

I przypomina b. dziwną książkę, Adama Elbanowskiego Nowe Królestwo Grenady. Historia naturalna, obyczajowa i domniemana (Warszawa 2006), polifoniczno‐palimpsestowy divan. (Kto chce więcej informacji o dziwności tego dzieła, może zajrzeć do pracy Mateusza Zimnocha UJ Przednowoczesny obraz świata w ponowoczesnej historiografii. Tutaj od razu przechodzi się do cytowania.)

Fragmenty z rozdziału XII, Liber monstrorum de diversis generibus (s. 164–174).

giganci

Krocząc pośród tych szkaradnych i ogromnych drzew, znaleźli leżącego w cieniu tego zagajnika człowieka wielce monstrualnego w swym gatunku, jaki tylko mógł zaistnieć, miał bowiem ponad pięć varas wzrostu i w proporcjonalnej wielkości wszystkie członki. Jedynie pysk i zęby miał bardzo długie i wystające, co czyniło go jeszcze szpetniejszym; członki tak osobliwe miał z obu płci, gdyż był hermafrodytą, a całe jego ciało pokryte było brązowawą szczeciną, krótką i rzadką. Trzymał kij gruby i wielki niczym reja na statku, ale w jego ręku zdawał się być trzcinką. [...]

Zmierzali w jego kierunku żołnierze z tylnej straży, gdy tymczasem ich dowódca (który naprzód się wysforował) był już przy tamtym, choć go nie dostrzegł. Gdy zauważyli, że tamten nogi rozprostowuje i unosi swe wybujałe i otyłe cielsko, wsparte na sękatym kiju, i jest już opodal Diega de Rojas, poczęli krzyczeć: „uwaga, uwaga, monstrum!” I w obawie przed tym, co mogłoby się wydarzyć, wystrzelili wszyscy ze swych arkebuzów do dzikusa. A że cel był okazały i strzelcy zaprawieni, powalili go wnet na ziemię [...]

pigmeje

O nietrwałości i krótkim żywocie tych małych istot wspomina też Pedro Simón w swej kronice [...]. Pisze tam, co przydarzyło się rzeczonemu kapitanowi Juanowi Álvarez Maldonado: „Napotkali dwoje pigmejów, mężczyznę i kobietę, nie większych niż łokieć. Ona, widać lżejsza była, poczęła czmychać z szybkością, jaką tylko mogły zapewnić jej słabowite członki, lecz ucieczkę powstrzymał jeden z żołnierzy, raniąc ją śmiertelnie kulą i zwalając na ziemię, a ów nie wiedział zrazu, że była ona ludzką istotą, a wszyscy zasmucili się tym faktem, gdy pojmali jej towarzysza i podchodząc do niej, nim jeszcze ducha wyzionęła, i widząc, że oboje byli ludzkimi istotami, i chociaż tak maleńkimi, zgrabnie byli zbudowani i proporcjonalnie przy swym drobnym wzroście, którym żołnierze byli bardzo zadziwieni.

Nie mogli odmówić obojgu ludzkich odruchów: ona, nim skonała, skarżyła się w sposób bardzo ludzki i bojaźń okazując, oczy swe zakrywała, by nie oglądać tego, co ją zranił, a ten zbliżył się jako pierwszy; pigmej zaś w boleści był pogrążony na widok śmierci swej towarzyszki pośród ludzi tak dziwacznych. Mimo że nasi usiłowali bardzo przy życiu go zachować, nie żałując prezentów i dobrego traktowania, to jednak jego melancholia okazała się silniejsza i życie jego zakończyła w ciągu sześciu dni”.

ludzie morscy

Od rzeczonego Juana Farfan de Gaona i od niejakiego Juana Gallego usłyszałem nadto, że na cyplu lądu stałego, który jest przy zatoczce zwróconej ku Cumaná, skąd bierze się wodę na wyspę Pereł, czyli Cubaguę, zdarzyło się, że jeden z tych morskich ludzi spał na piaszczystym brzegu, a Hiszpanie, którzy wraz z kilkoma zaprzyjaźnionymi Indianami płynęli łodzią wzdłuż brzegu, gdy natknęli się na niego, wiosłami go zatłukli.

Był wielkości człowieka średniej postury od pasa w dół, tak że był mniej więcej jak połowa człowieka, jak opowiedzieli mi ci, co go widzieli, a odcień jego skóry zdawał się pomiędzy szarobrązowym i czerwonawym, twarz ni łuskowata, ni mięsista, ale gładka, porośnięta szczeciną długich i obrzednich kłaków, a na łbie porastało mu niewiele czarnych włosów; nozdrza spłaszczone i szerokie, jak u Gwinejczyka czy Murzyna, usta dość duże, uszy drobne, a wszystko w nim było, członek po członku rozważając, z grubsza jak u ludzkiego osobnika, za wyjątkiem palców u nóg i rąk, co były zrośnięte, a wyraźnie widać było przeguby i bardzo wystające paznokcie. Gdy go tłukli, skarżył się, taki odgłos wydając, z jakim stękają lub chrząkają wieprze przez sen albo prosięta w trakcie ssania, a od czasu do czasu ten lament przypominał odgłosy i pomruki, jakie wydają wielkie małpy czy dzikie koty, gdy rzucają się na kogoś lub kogoś chcą pogryźć.

  1. telemach’s avatar

    Przedziwne rzeczy wygrzebujesz z powszechnego zamętu.
    Wypada podziękować.

  2. nameste’s avatar

    @ telemach:

    Zapanował pewien deficyt („są napisane trzy historie”), więc nadrabiam.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *