postsylviczny taniec

Z tomu Przejścia (SDK Warszawa 2020, seria Debiuty) Marii Halber.

do ilu

za pierwszym razem stanąć na przykład
za drugim już na baczność i stać
całą sobą i z głębi wygrzebać ulgę
byle
w sobie, nie w lustrze

i trzecim razem, gdy ranę opatrzy nie przez troskę
a dla wprawy w kolorze – proszę, byle mocniej i
byle język skrzy się: takich jak ty jest tysiące

za czwartym – co noszą, co stoją i idą zgodnie
i wbrew razy piąte, kolejne, co głośniej, głośniej
głośniej:

idą w tysiące

Widzę to tak: najpierw jest zdarzenie, sytuacja, przeżycie, schemat napięć, doświadczenie (akcja?), wtorbiające się w ciało (ten ostateczny i jedyny nośnik emocji i pamięci). A jednak okazuje się (potem), że jednostkowe nie waży, że (repetitio est etc.) warunkiem wtorbienia (warunkiem na dojmującość) jest powtarzalność; jednostkowe układają się w ciągi, szeregi, struktury: wtedy ważą. (Na tym przejściu przyłapiemy bodaj wszystkie wiersze w Przejściach.)

Słowo „wtorbienie” oczywistą intencją siega po „otorbienie”, reakcję obronną ciała. Teksty Halber są „jeszcze przed”: nie wiadomo. Albo nawet: nieważne, czy.

W kolejnym „potem” jest ruch. Nawet jeśli prezentuje się jako (pozornie) antyteza: np. „leżeć uparcie, wyczekiwać” [z wiersza źródła są niecierpliwe]. To, co się wtorbia, prezentowane jest tu z zasady jako struktura dynamiczna, powołująca własną mikro‐czasoprzestrzeń. Szukam analogii. Jest jak taniec, powiedzmy: flamenco. „Brzydkie” (zwane nienaturalnymi, na tle tańców ładniutkich, przypochlebnych) pozy kobiet, rytm, intensywność, wysiłek, skupienie do‐wewnętrzne.

Wiersze Marii Halber odbieram jako relacje z takiego tańca; to ostatnie „potem”. Oczywiście, następstwo czasowe (czy kauzalne) jest tu tylko narzędziem metafory. W której centrum znajduje się ileś stopni zapośredniczenia. Dlatego wybrałem z tomu powyższy wiersz, którego tytuł rezonuje i na tym (meta)poziomie (do ilu stopni zapośredniczenia można sie posunąć?). Można go czytać jako taniec wokół doświadczenia polegającego na cięciu się (samoranieniu; ods. do lit. przedm.). Można – szerzej – o byciu ranioną, systemowo i powszechnie. Można jeszcze inaczej. Ale popatrzcie na pozy i ruchy ciał(a) w tym wierszu (z językiem włącznie).

Dla mnie lektura trudna i niejasna. Nie odnajduję się w tym. Pewnie dlatego, że inny zupełnie zestaw wtorbił się we mnie. A może dlatego, że gubię się w tylu poziomach zapośredniczeń. Niemniej, te wiersze czegoś się (również ode mnie) domagają. Jakiegoś, powiedzmy, przejścia.

* * *

A na prawach ilustracji parę (w zasadzie losowo dobranych) fragmentów z Dzienników Sylvii Plath (Warszawa 2019; w nawiasach numery stron). Ilustracja przejścia pomiędzy jednostkowym a dojmująco wtorbiającym się.

Mała rzecz, jak dzieci wkładające mi we włosy kwiaty, może zabliźnić niczym balsam coraz bardziej jątrzące się rany na mojej pewności siebie. (28)

Leżeć i żałować opuszczenia łona, przecięcia pępowiny, a potem schludnego jej zawiązania. Żałować, żałować i wiedzieć, że następny ruch to będzie wstanie z łóżka, pójście do łazienki, stawianie kroków, jednego po drugim, usadowienie się na sedesie, sennie, i wylanie z siebie żółtej strużki moczu, a jednocześnie ziewanie i wyciąganie lokówek z brązowych włosów. Wstać, umyć zęby, twarz i zacząć od nowa, w bezlitosnym świetle dnia, wszystkie rytuały ubierania się, które wyznaje nasza kultura (64)

Moje wiersze mnie rozczarowują: powszednieją. Mam niecałe trzydzieści, a chciałabym przynajmniej czterdzieści. Tematy są odległe. Nie zaczęłam czerpać ze swoich doświadczeń. Pozbywam się ich tylko. Nie mam pomysłów i wyszukuję tematy niczym sroka na wysypisku: skrawki i resztki. Czuję się marnie, brakuje mi bogactwa duszy. Wystraszona, nieproporcjonalnie zrozpaczona. Jakby mój umysł stanął w miejscu, oślepiony. (456)

Nienawidziłam mężczyzn, ponieważ nie musieli cierpieć jak kobieta. Mogli umierać albo jechać do Hiszpanii. Mogli się bawić, podczas gdy kobieta miała skurcze porodowe. Mogli uprawiać hazard, podczas gdy kobieta skąpiła sobie masła, gdy smarowała chleb. Mężczyźni, wstrętny, wszawy ród. Dostawali wszystko, na co mieli ochotę, a potem zaczynali cierpieć na napady złego humoru albo umierali, albo jechali do Hiszpanii, tak jak ten mąż pani Jak‐jej‐tam, który miał zmysłowe usta. (494)

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *