Jan Baron robi wiersze śmierciowe, rodzinne, śląskie; anegdotyczne, podróżnicze (takie, jakie roi ktoś bardzo nieruchomy, może nawet przykuty, a w myślach – bieżeniec przez czas i przestrzeń). Jest jedną z 299792 osób piszących w Polsce, o których nie wie się wiele, póki się nie spotka tekstu ze zdolnością zatrzymania.
Z bardzo nowego tomiku Psińco (CONVIVO 2020) kradnę dwa takie właśnie, mobilne.
Spitsbergen
Pójdę, byle dalej od was, odgrażała się matka.
Rzeczywiście pewnego dnia zastałem dom pusty.
Znalazłem ją hen, wpatrzoną w śnieżne pole.
Moja matka poszła i nigdy nie wróciła, dlatego gdy mówię:
kiedyś ciepnę robotę, żonę, dzieci, wiersze
i pojadę na Spitsbergen, gdzie podczas wspinaczki
na górę spadnę, zginę z ukochaną, której jeszcze
nie znam, przytakuje: Ja, ja, syneczku, tak bydzie.
Rajzefiber
Mieszkają tu Ukraińcy? – od niechcenia
rzuca matka, usłyszawszy głosy na sieni.
Bydom nos rzyzać, żartują Ślązacy
jadący na wesele pod wschodnią granicę.
W podróż zabieram lęk ukryty jak chleb
świętej Agaty w walizce, jak medalik
podrzucony ukradkiem do portfela.
Niosę lęk przez Linz wyludniony po zmroku,
jeśli nie liczyć smagłych mężczyzn
gromadzących się w parkach, wołających
w nieznanym języku: wkrótce przyjdziemy,
zabierzemy wam żony, zgwałcimy wasze smartfony.
W hotelu przed zaśnięciem wsuwam nóż pod poduszkę,
barykaduję drzwi, urządzam sobie Polskę.
no comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2020/10/ja-ja-tak-bydzie/trackback/