Tekst znam z linku zamieszczonego w blogonocie sprzed roku u mrw, przypomnianej niedawno w jakiejś dyskusji. Rozmowa z Zenonem Kruczyńskim w „Polityce” ujawnia pewnie małą część tego, co opisał w swojej książce Farba nie krew. Która ponownie wróciła parę dni temu, tym razem we wskazywanym już tutaj wywiadzie z Olgą Tokarczuk:
Znałam jednego myśliwego, nasze rozmowy zwykle kończyły się kłótnią. Przytaczał mi argumenty, że myślistwo jest rozumne i ekologiczne, że pomaga przywrócić równowagę, która została zachwiana nieracjonalną gospodarką człowieka. Zaczęłam szperać, wchodzić trochę w świat myśliwych, ale im więcej się dowiadywałam, tym większe ogarniało mnie poczucie absurdu. Także wtedy, kiedy przyglądałam się rytuałowi, dziwnemu językowi, który wymyślili. Ten język ukrywa zbrodnię. Wszystko się inaczej nazywa. Świetną o tym książkę napisał Zenon Kruczyński („Farba znaczy krew”). Ich rytuały inicjacyjne przywodzą na myśl tajemny związek, którego członkowie zdają sobie sprawę, co to za proceder, a z drugiej strony usiłują to ukryć za językiem. Większość myśliwych to mężczyźni i myślistwo kojarzy mi się z machoistyczną kulturą przemocy, dominacji, hierarchizowania świata podzielonego na silnych i słabych. Silni mogą zabijać słabych, powołując się na swoje mętne racje. Co za pycha.
[tu i dalej podkr. moje – n.]
Ale nie to sprowokowało tę blogonotę. Udało się dopiero Dariuszowi Nowackiemu, który w recenzji z najnowszej książki Tokarczuk pisze:
Tokarczuk m.in. zawzięcie polemizuje z katolickim poglądem na temat zwierząt jako istot podrzędnych, pozbawionych rzekomo duszy. Sugestywne zrównanie ambony, z której głosi się kazania, z amboną łowiecką, z której się strzela do niewinnych zwierząt, a tych dwóch z wieżyczkami z obozów to mocne ujęcie. Uczynienie z miejscowego księdza i zarazem kapelana myśliwych jednego z łotrów zasługujących na śmierć to także mocny wątek.
[...] znamienne jest to, na jakiej płaszczyźnie został osadzony ów światopoglądowy konflikt. Według mnie niezwykle bezpieczne to pole, chyba odrobinę wydumane. Ostatecznie idzie przecież o to, czy wypada jeść mięso, czy nie. „Kulturowy katolicyzm” zakłada, że w spożywaniu combra z sarniny nie ma niczego złego. Nie wszyscy się z tym stanowiskiem zgadzają – ot i cała wojna. Na dość dziwnym froncie prowadzona.
No więc pomyślałem sobie, że te linki i teksty za nimi warto zachować, a sprawę (jakoś) przemyśleć.
etyka
Pierwszy rezultat jest taki:
(1) nie wydaje mi się, żeby – samo w sobie – jedzenie trupów było nieetyczne
Co prawda, trup trupowi nierówny. Jeśli jedzenie trupów zwierzęcych nie tylko nie jest tabu, ale wręcz zostało podniesione do rangi sztuki (kulinarnej), to zabijanie – owszem, tabuizuje się z dekady na dekadę. To znaczy, wszyscy wiedzą, skąd biorą się w sklepach i na talerzach jadalne trupie tusze, ale wolimy o tym nie pamiętać.
Z ludźmi jest odwrotnie. Zabijanie to normalka, w tym sensie, że jest nieodłączną częścią codziennie prowadzonych setek narracji. Natomiast jedzenie trupa – o, nie. Tabu zakrywające zgrozę i grozę. Grozę własnej cielesności, śmiertelności itd. Nie mam zamiaru wnikać.
Gdzieś pomiędzy są kulturowe i osobnicze pets, zwierzęta z kapitałem sentymentu (lub sentymentalizmu) zależnie od usadowienia kulturowego. W Polsce: koty, psy, konie. [*]
Niemniej, trup to materia organiczna, łatwo przerabialna (przez człowieka i/lub inne zwierzęta) na energię i budulec zachowujące życie. Nie widzę, żeby – samo w sobie – jedzenie trupów było nieetyczne.
Problem w tym, że aby z żywego stał się trup, trzeba żywego zabić. (Rozważanie spożywania tylko „umarłych ze starości” zostawiam jako samodzielne ćwiczenie czytelnikom.) A przecież:
(2) zabijanie nie jest etycznie obojętne
A ponieważ najczęstszą przyczyną zabijania – jako procederu ludzkiego – jest produkcja jadalnych trupów, nie można nie dojść do wniosku, że teza (1) nie da się obronić inaczej, niż jako wyizolowana abstrakcja, unik.
ekonomia, socjologia, kultura
Z wartością etyczną „nie‐jedzenia‐aby‐nie‐zabijać” pozostają w konflikcie inne wartości albo okoliczności. Źródło pożywienia. Gospodarka hodowlana i przetwórcza. Miliony miejsc pracy. Niezliczone stada zwierzęce, których utrzymywanie (niezależnie od końcowego, zabójczego rezultatu) kosztuje; życie tych zwierząt – zagrożone (przez zaniechanie opieki), gdyby świat nagle postanowił być bardziej etyczny niż jest (skądinąd mała na to szansa). Kultura od tysiącleci ustanawiająca wielorakie zasłony nad masowym morderstwem zwierząt – od usprawiedliwień religijnych (a jednak niepowszechnych – taki buddyzm...) po przyjemności smakoszów – i kolejne setki milionów miejsc pracy.
Oczywisty wniosek z tego zestawienia jest taki:
(3) postulat bardziej etycznego traktowania zwierząt jest postulatem o wymiarze cywilizacyjnym, a jego realizacja wymaga długotrwałej ewolucji
...i – przepraszam za truizm – technologii.
morał
Skoro wydaje się, że nie istnieje realna możliwość „wielkiego skoku”, a nawet „dużych kroków”, pozostaje kwestia stosunku do „małych kroków”.
Na przykład – wyrugowanie kulturowego obyczaju, w którym zabija się dla przyjemności, i ostracyzm wobec morderców – tzw. myśliwych. Powiedzenie wprost, że chrześcijański stosunek do zwierząt (bóstwo oddaje ziemię i wszelkie żywe stworzenie we władanie człowieka, który odtąd będzie zabijał – z błogosławieństwem), stoi o etyczną klasę niżej od na przykład buddyjskiego i żadne gadanie o „duszy” i jej braku nic tu nie pomoże.
Nie ma też co się wyśmiewać z etycznego podłoża wyboru wegetarianizmu.
[*] zapomniałem o orłach
-
Z całym szacunkiem, czy Ty też nie masz jakiejś formy Aspergera?
-
Z mojej wiedzy o buddyzmie np w Tajlandii wynika, ze, khukhu, oficjalnie to MY NIC NIEEE, ale de facto to jak najbardziej tak.
A buddysci w Tajlandii i tak sie ograniczaja do niejedzenia wolowiny.
Uwazam, ze buddyzm sie wydaje taki przyjazny i oswiecony czlowiekowi z zachodzu, bo buddysci, ktorych zna IRL to najczesciej dosc db wyksztalceni „poszukujacy”, wsrod ktorych rzadko trafia sie na pojebow innych niz new age’owskich.Meanwhile, to w jaki sposob kler buddyjski przyczynil sie do zaognienia konfliktu na Sri Lance na przyklad... Blergh.
Poza tym, oczywiscie masz racje. Wogle, fetyszyzowanie broni, zwlaszcza broni palnej jest po prostu wstretne. Ostatnio przezylam szok poznawczy, bo USjanie maja tez mini‐bron palna dla dzieci, zeby sie mogly uczyc z rodzicami strzelac do zywych rzeczy. Znajoma USjanka na moje WTF WTF WTF odparla z wyrzutem, ze super spedzala weekendy w dziecinstwie z mama i starsza siostra wlasnie polujac, i wogle o co mi chodzi.
Z czego wzielo sie jeszcze wieksze WTF WTF WTF WTF.But I digress.
-
Możesz jeszcze bociany doliczyć.
Jeszcze nie wszyscy się ukrywają z zabijaniem zwierząt:
Hindu sacrifice of 250,000 animals begins.
Dżinizm i buddyzm mógł być reakcją na podobne ekstrawagancje. -
Wg. Fitzgeralda nieomal każdy geniusz miał. Tak że nawet gdyby (a nie podejrzewam) – nie trzeba się obawiać.
http://www.jkp.com/catalogue/book/9781843103349 -
U JM Coetzee w „Elizabeth Costello” jest bardzo ciekawie o zabijaniu zwierzat, z pozycji radykalnie antymiesnospozywczych.
A z analiza nameste trudno sie nie zgodzic. Z tym ze ja sam uwielbiam mieso i sie wrecz obzeram roznym stekami majac swiadomosc ze zabijanie zwierzat w roznych rzezniach jest paskudne. Dziwna jest ta moja etyka – jakas taka racjonalna: *wiem*, ze zle robie ale tego *nie odczuwam*, wiec robie dalej.
Natomiast mysliwi budza u nas obrzydzenie, bo to, co po cichu uznajemy za koniecznosc (chociaz wcale nia nie jest) zamieniaja w przyjemnosc. I na dokladke lamia przy tym tabu.
-
Zauważyłam, że społeczeństwa żyjące na danym terenie rozglądają się po dostępnych w okolicy zwierzętach i decydują, które będą jeść, a które będą przydatne do pracy, a które do zabawy. Po dokonaniu tej klasyfikacji zwierzęta przeznaczone w danej kulturze do jedzenia zostają niejako wyodrębnione ze świata istot żywych i stają się pożywieniem.
Stosunek emocjonalny do kategorii zwierząt ‘pożywienie’ jest zdecydowanie inny niż do pozostałych kategorii. Na tyle, na ile to możliwe, emocje zostają wyeliminowane. Tym samym do tej kategorii nie stosują się te same zasady etyczne, co powiedzmy do kategorii ‘pets’.
To się zmienia. Zmienia się moim zdaniem nie dlatego, że robimy się jacyś ‘lepsi’, ale dlatego, że wraz z rozwojem nauki coraz więcej o zwierzętach i ich emocjach i inteligencji wiemy. Możemy wyciszyć nasze emocje w stosunku do ‘pożywienia’, znacznie trudniej jednak jest zignorować naszą wiedzę.
-
Jaka szkoda, że nie potrafimy połączyć miłego z pożytecznym. A ściślej mówiąc, niemiłego z jadalnym. Bo ilu konfliktów moralnych byśmy się pozbyli, gdybyśmy mieli wartościowe w witaminy dania z tych cholernych pająków, karaluchów i szczypawek. Zastanawiam się jakby to było z jedzeniem gąsiennic, bo jednak oblizywanie się po śmierci nienarodzonego motyla byłoby naganne...
Ponadto, te zabawy w myśliwych to jakiś onanizm. Mogliby zostawić strzelanie do sarn i ptaszków dla swoich dzieci, a sami zapisać się do komandosów. Bardzo fajny sport. Znam jednego ministra, który chwali się, że zna parę języków i zastrzelił paru wrogów.
-
Nameste, nie mówię, że emocje są całkiem wyeliminowane (to zresztą może być różnie u różnych hodowców), tylko że są wyeliminowane tak dalece, jak to możliwe.
Ja byłam dzieckiem, które ‘bawiło się pożywieniem’. A potem w niedzielę rano babcia brała siekierę i szła po jedną z moich ‘zabawek’ na obiad. Pomagałam jej wybierać, a potem skubać. Stąd – między innymi – moje obserwacje.
Kontakt hodowcy ze świnią, czy też kurą jest naprawdę niewielki. Ot, jedzenie podać, wyściółkę zmienić. Znacznie większy jest z kategorią zwierząt ‘pracownicy’ (koń, pies, krowa). Nie należy tych kategorii mylić.
Kota zaliczyłabym do kategorii ‘lokator’.
-
Zasadza się to w sumie na mechanizmie wyparcia zabijania + traktowania zwłok w sklepie już jako „mięsa”, a nie „zwłok”. Można by zrobić banalną prowokację i na sklepie mięsnym umieścić ogłoszenie: Zwłoki zwięrzęce – nowa dostawa. Ile by było oburzenia.
PS Czy problem z myśliwymi z ilościowego punktu widzenia nie jest problemem zastępczym? W końcu to pewnie jakiś problem i łatwo jest to potępić, trudniej jest z jedzeniem steków przez nas samych.
-
Chodziło mi raczej o to, że skoro etycznie nie różnicujemy zwierząt, na gorsze i lepsze, to potępianie myśliwych jest łatwe o tyle, że nie idzie za tym żadne nasze (moje i Twoje) poświęcenie. My nie jesteśmy myśliwymi, a potępiamy zaledwie promil morderstw, jednocześnie zajadając się (przynajmniej ja) mięsem ubijanych zwierząt hodowlanych.
Zgadzam się natomiast, że z punktu widzenia etyki mniejszego zła (musimy jeść mięso, ale nie musimy zabijać dla przyjemności), problem myśliwych urasta do pierwszoplanowej roli.
Wszystko zależy od przyjętej optyki, bo przecież gdzieś tli się wegetariańskie „nie musimy zabijąc by jeść”. Czy więc czasami nie jesteśmy po prostu zbyt dla siebie wyrozumiali. No, ale jeśli tak to tym bardziej myśliwych trzeba potępiać.
-
Mam nieustanny problem z recenzjami książek Tokarczuk – myślę tu na przykład o zacytowanym fragmencie z Dariusza Nowackiego (szczególnie tym co wspomina o „Annie Inn” – jaka symbolika feministyczna????) – wydaje mi się, że nie czytałam tej samej książki co rencezent. Z drugiej strony znów nic nie jestem w stanie z tym zrobić, bo to co Tokarczuk pisze ubiera mi się często w jakiś rodzaj pozasłownego, mocno osobistego doświadczenia – albo odwrotnie, jakbym spotkała kogoś, kto podobnie opisuje jak ja czuję, a tu już jest szach‐mat, no bo jak tu w miarę spójnie i mądrze dyskutować?
Czytam właśnie „Prowadź swój pług...” i wszystkie rozważania mam przykryte rozrastającą się ciepłą sympatią do głównej bohaterki, posiadającej rzadką cechę trzymania głowy w chmurach a stóp twardo na ziemi. I nie wiem wcale czy to książka bardziej o tym co wydarza się między ludźmi a zwierzętami a ludźmi a ludźmi. -
Napisz, napisz, nie daj sie prosic ;)
Bo widzisz, ja nie czytalam zadnej ksiazki Tokarczuk. W ogole mam spory klopot z tzw. wspolczesna polska literatura. Probowalam Pilcha, ale jakos sie nie wczulam. Czasem Stasiuk mi sie podobal. Bart raz bardzo.
I tak sobie czytam, co piszesz, czytam i zastanawiam sie. Czasem sobie po cos siegne. Wiec moze bedzie kropka nad i.Nie sciemniaj ;) sie.
-
100% racja co do „malych krokow”, i wlasnie dlatego Peter Singer nigdy nie zwyciezy. Niemniej co do tego, jakie male kroki obrac, to nie wiem. Wydawalo mi sie, ze pokolenia wychowane na ilustrowanych ksiazeczkach o zwierzatkach, na kreskowach o zwierzatkach, na „Babe świnka z klasą”, etc., zareaguja wegetarianizmem, a jakos nie.
Co do popa, ktory twierdzil, ze wegetarianizm jest dzielem szatana, to mylil sie jesli chodzi o zgodnosc z doktryna. Sw Pawel juz nam wytlumaczyl, ze wegetarianie sa ludzmi slabego ducha, i nie nalezy nimi pogardzac (Rz 14, 1–3).
-
Fajnie masz, ja tego tu gdzie mieszkam nie widze, no ale mieszkam w bardzo miesozernej okolicy.
Ale cokolwiek by nie rzec, to nie ma co robic ostracyzmu wobec kogokolwiek, wydaje mi sie. Jedyne co mozna zrobic, to byc dobrym (i nie za agresywnym) przykladem. Chociaz, niczym wspomniana Elizabeth Costello, czlowiek sie czasem moze nieco zirytowac apatia i obojetnoscia blizniego. -
No, to teraz juz napisz, prosze. Bo i ja przeczytalam – wiem, ze to nie jest powod sam w sobie :) ale i byc nie ma – ot, prosba.
Mam rozne klopoty z ta ksiazka, ale klopotu z czytaniem nie mialam – napisana, moim zdaniem, doskonale. Scena z gabinetem dentystycznym pod chmurka – majstersztyk obserwacyjny. Takich perelek jest tam sporo i chocby za to – chapeau bas.
A recencja Pana Nowackiego – kolejny dowod na to, ze mozna czytac to samo, a przeczytac co innego. Podszyte zlosliwoscia stwierdzenia „pomysl nie nowy” jakby pokazywaly nieco bezradnosc recenzenta wobec postawionego mu zadania zrecenzowania. Czasem warto sie powstrzymac, ale czy to mozliwe „na etacie”? :)
33 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2009/11/jesc-trupa/trackback/