młody poeta w zamku

Patrzcie! ona płacze. – Nie płaczę – wykrztusiła ze łzami i wybiegła z piwnicy

To tytuł opowiadania Leopolda Buczkowskiego z tomu Młody poeta w zamku (cytuję za: WL 1976, wydanie II [I wydanie: PAX 1959], z rysunkami autora). Poniżej cały tekst.

W tym tomie Buczkowski jest bardziej linearny niż gdziekolwiek indziej (nie licząc Wertepów).

Szefa kryminalnej policji sekretarz kahału nazywa: Koroner.

– Jest nowy wypadek, panie Koroner – mówi Lipa Szorr.

– Siadaj pan i pisz roszczenie – mówi Koroner i dodaje, że policja kryminalna to żarłoczna kiszka. Policja kryminalna posłyszy strzał i tuż po nim szkaradne echo. Dobry gnój. Tak rozmawiając ze sobą, skręcił cztery papierosy i położył je obok pistoletu. Co prawda, nie jest zbyt piękne, żeby szef policji kryminalnej kręcił z samosiejki. Ale za to niech wiedzą, jak ostatecznie ubija się interes na tym posterunku. Taki młyn. No i powiedz pan. Dziewczyna została zaduszona. Więcej nie ma nic nowego.

I po tym wstępie przeobleka się w nową skórę. Lipa Szorr siada naprzeciwko, okulary na nosie; zaczyna wodzić palcem po blacie stołu i przypomina sobie rozmaite wypadki.

Na małym rynku jest już po kilku bitwach. Potargane pierzyny, baniaki, szkielety zwierząt domowych i smutne myśli. Z krajobrazu starte wszystko, co było miłe dla oka. A szakale w piwnicach.

Koty lubią bliskość ludzi. Toteż poznajcie kocicę z synkiem. Matka przyprowadziła dziecko do sekretariatu policji kryminalnej, gdyż wstrętne szczury hałasują puszkami konserwowymi. Koty nie mają już kolegów ani figlów pod bzami, nie ma psów ani „Chai domu", gdzie się cedziło sery. Kocica zagląda w oczy Koronera. Jej syn ma jeszcze jedno oko zamknięte, dlatego siedzi sobie tak z boku w skupieniu. Potem kładzie główkę między przednie łapki i coś tam wącha na podłodze.

Przedstawiamy tu przebieg normalnego dnia. Historia Wiśniowca rozpoczyna się dopiero o zapadającym zmierzchu i trwa do pierwszego kura na Chilczycach. Zuchowata natura tego koguta przyniosła mu w końcu sławną śmierć w ogniu. Domy w Chilczycach też zostały potem spalone i postrzelane, dziewczęta zgwałcone w kościele, ogrody zdziczały.

– Może psy.

– Może psy – powtarza sekretarz kahału.

– To cholera, te psy. Zna taki porę jak zegar. W zimie drapie łapą w drzwi i prosi, żeby mu otworzyć. Często siedzi sobie w izbie. Jak tylko zauważy, że człowiek kroi chleb, już otwiera pysk. Ukroisz mu kromkę, staje capka i służy.

– Służy.

– Chodzi za człowiekiem jak za ojcem. To chyba nie psy. Pies nie zadusi dziecka. – Koroner klnie i złorzeczy warcie nocnej. – A może to czarownica. To one łapska mają, że niechby im pousychały. Majątku to dziecko nie miało. Ale że nie chwyciła piły, siekiery albo czegoś ciężkiego! Byłoby po całej biedzie. – Więc życzył zagłady takiej warcie nocnej i gospodarzom, którzy ją wystawili. Ale też jej było wszędzie pełno. Gdzie jaki ogród, powiadają ludzie, ona łuska fasolę, cebulę, ogórki. A gdzie nocowała, tego nikt nie wie. Coraz to nowe miejsca sobie wybierała. Na czyimś strychu. Diabeł wie gdzie. Ktoś widział, że Lea Gitla stawała na szosie, a tam przecież wojsko idzie. Nie przyszła panu ochota pośledzić za nią, gdzie też ona się włóczy?

Lipa Szorr bierze do garści ołówek i zapisuje, a Lea Gitla prowadzi go z ulicy na ulicę, przez połamane płoty, cuchnące trupami piwnice, puste stajnie i śmietniki. Szorr wzdycha i zawraca do głosu Koronera, który mówi, że wpływ wojny na dzieci jest straszny. Na wypadek, gdybyśmy wbrew oczekiwaniu nie osiągnęli rezultatów, jesteśmy zdecydowani prosić żandarmerię, żeby zabroniła poruszać się w nocy.

– Nie będziecie się mogli poruszać w nocy. To już będzie musiało przekonać każdego sceptyka. Nikt nie przyjdzie do tych zawszonych dziewcząt. Te konwie, kiedyś na mleko, usunie się z rynku. I paczki od marmolady. Możecie siedzieć w swoich piwnicach, palić lub grać w loteryjkę. Miasto na noc musi być oczyszczone jak stół po szczurach. W środku nocy nikt nie będzie mógł stukać ani żadnej deski przybijać. W takiej ciszy głuszmak usłyszy, gdzie kto kogo morduje. W ten sposób to może być załatwione. Na kryminalnej policji spoczywa jeszcze wiele innych rzeczy. Prawo musi być prawem. Żeby nie szukać na strychach lub na drzewach. Jak się szuka łobuza w nocy, to się zaraz podnosi krzyk i pisk na całą ulicę. Możecie spokojnie spać jak kurczęta pod sitem.

I dalej toczył się ten zaziewany wykład. Kto będzie siedział całą noc w piwnicy, może się uważać za ocalonego. Kto wyjdzie nie w porę, może być pewny, że wypadnie mu szabasować, gdzie Bóg nadarzy. Będzie witał sobotę na wisząco. Dzieci mogą za dnia mieszać błoto na podwórkach, tańczyć po kałużach. Piechota maszeruje na Płoskirów. Musi być porządek. Dzieci na noc trzeba zamykać w tylnych izdebkach.

Lipa Szorr milczał, nie odzywał się ani słowem, zamyślił się i jak siadł, tak pozostał, zapatrzony w jeden punkt. Co byście wy na przykład zrobili na jego miejscu? Plunęlibyście na wszystko, umylibyście ręce i poszli do Luwru, żeby czym prędzej o wszystkim zapomnieć. Sekretarz kahału jest jednak zacięty i niczego się tak szybko nie wyrzeka. Zanim zdecydował się zasięgnąć rady kryminalnej, sam od kilku dni szukał przyczyn znikania dzieci. Wtedy wiesz, kogo masz przed sobą. To nie czasy Katarzyny. Tak więc (nie wiadomo jak) cały ciężar odpowiedzialności spadł na barki starego Lipy i przytłoczył go. Po dyskusji z Koronerem Lipa wracał zgnębiony na rynek, stawał pod słupem, żeby postać i pomyśleć. Ech, te cygańskie sztuczki. Korespondenci frontowi oglądali go, fotografowali, jak stoi z dziecinną pierzynką pod pachą, mierzyli oczyma znawców, pogwizdywali. Hej, ty jeden! Wyjdź z tej kuchni polowej. Prędzej, zobaczysz.

Któregoś dnia w pierzynce rozprysło się kilka otworków i pierze polatywało sobie nad zabitym człowiekiem. Pióra są lekkie, figlarne, niecierpliwe i pełne życia.

Później, gdy te czasy rozpatrywano w szerszym gronie fachowców, wpłynęło kilka rozbieżnych sądów. Mówiło się, że prawo wojenne przewiduje likwidację wszelkiego oporu na zajętych terenach i na szlakach komunikacyjnych. Że wpływ, wywierany przez prawo, posiada wartość podwójną – przez swoje istnienie i przez treść. Skoro jedna strona poczuwa się do obowiązku względem drugiej strony... – i tak dalej. Analizując poszczególne elementy i postawę mieszkańców Wiśniowca, fachowcy przeszli do omówienia tych wątków, które zajmują się sprawą psów w latach 1939–1945. Na tych terenach – mówiło się – spostrzegać się daje to, że brzydzili się psami, a lubili koty i tarakany. Względy dla tarakanów przypominają też niektóre pogańskie narody, okazujące cześć pewną muchom i płazom. Egipcjanie czcili myszy (aranei!), chrząszcze (canthari!). Skorpiony na przykład poświęcili Merkuremu. Tak samo naród zwany Ecronitami czcił muchy i osy (vespae!), których bogiem był Baal-zebub, o czym wspomina Nazjanzenus i inni. Wąż także miał swoje miejsce. Nienawiść niektórych narodów dla psów ma pewne przenośnie i myśli. U starożytnych pies miał rozmaite znaczenie. Ze szczekania wysnuwali wnioski i wróżby. O tym wspomina święty Paweł w liście do Rzymian. W Etiopii pies był prawie bogiem. Lacede-mończycy zabijali psa Neptunowi. Przy narodzeniu dziecka był w Rzymie zwyczaj zabijania psa na cześć bogini Gynecji – propter vigilantiae omen i tak dalej. A bogini Robigo? Jej też poświęcano psa. Była bowiem opiekunką pszenicy. Pies jest wzorem przyjaciela, stróża nocnego i sługi (custos). Tasso powiada: blan-ditur amicis...

– A może to chlistowczycy? – pytał Koroner zgnębionego starca. – Co pan o tym sądzi?

– Chlistowczycy brzydzą się psami, a lubią koty. Co się tyczy kota, o którym chlistowczycy mają przychylne wyobrażenie, nic się o tym stanowczo nie da powiedzieć. W starożytnej mitologii wymienia się go tylko tu i ówdzie. Tylko Borgomoni i Alanowie mieli kota na swoich chorągwiach.

– No, a popatrz na kota. Co on tu robi?

– On tu przyszedł ze mną.

– A gdzie twoja chorągiew?

– Moja chorągiew? Moim zdaniem kot jest cichym i wiernym stworzeniem, prawie ozdobą każdego domu. Dom bez zwierzęcia nie jest w ogóle domem.

Potem jeszcze Lipa Szorr mówił swobodnie i naturalnie: o filozofii, o literaturze, o sztuce. Chcąc dodać sobie odwagi, powiedział kilka paradoksalnych frazesów z serii: być albo nie być. To znaczy: nie wykryć zbrodniarzy, zostać przeniesionym po likwidacji Wiśniowca do jakiegoś trzeciorzędnego biura śledczego.

– Co znowu?

– Niech pan nie zaprzecza. To bezcelowe... Wszyscy już o tym wiedzą. Policja należy do darów biernych, nie zaś czynnych. Ogarnia nas więc tym większa niecierpliwość, żeby widzieć policję z tej drugiej strony; to znaczy – jak się będzie obchodziła z narzędziami i posługiwała niektórymi z nich (jeżeli to nie jest tylko zbiór jej biernych darów).

– Czy ja mogę wiedzieć, którędy pies wchodzi do waszego parku? – powiada szef policji kryminalnej i zapala papierosa, zaciąga się dymem do dna. Kiwa przy tym głową. Wszystko nabrało innego wyglądu. Wszystko dokoła zaczęło pachnąć Ameryką. W pudełku od okularów czuć było Ameryką.

– A moja żona nie wiedzieć czego teraz płacze. Kładzie dzieci spać – płacze; kisi buraki – płacze; przy praniu – płacze; myje naczynia – płacze. Cały ręcznik zalała łzami.

Sekretarz kahału otwiera pudełko i pokazuje dwie dwudziestodolarówki. Komendant wyciera usta chustką, wstaje powoli i mówi nieco obrażony:

– Płakała i narzekała, i prosiła Boga, by mnie wziął w obronę przeciwko złym ludziom.

Lipa Szorr odpowiedział, że czasy są bardzo kiepskie.

Trudno obliczyć wiedzę, jakiej nabyła policja, zatrzymując się przy starcach w małych miasteczkach; cała niezmierność była dla niej zawsze rzeczą nową, a czyż ci starcy, dość skłonni do rozmowy, nie zajmowali się badaniem policji przez dziesiątki lat? Zaczęliśmy i my odkrywać ze zdumieniem, że Wiśniowiec znajdował się w środku świata.

frazy, echa

Buczkowski:

Przedstawiamy tu przebieg normalnego dnia. Historia Wiśniowca rozpoczyna się dopiero o zapadającym zmierzchu i trwa do pierwszego kura na Chilczycach. Zuchowata natura tego koguta przyniosła mu w końcu sławną śmierć w ogniu.

Chabon (Związek żydowskich policjantów, rymuje się, nespa; przeł. Barbara Kopeć‐Umiastowska):

A zaledwie przed tygodniem, pośród piór i zamętu koszernej rzeźni w alei Żytlowskiego, kurczak zwrócił się do szojcheta, który wznosił nad nim rytualny nóż, i w płynnym języku aramejskim zapowiedział rychłe nadejście Mesjasza. Według relacji „Tog”, cudowny kurczak wygłosił szereg zdumiewających przepowiedni, nie wspomniał jednakże o zupie, w której, zamilknąwszy wreszcie niczym Bóg Wszechmogący, zajął później poczesne miejsce. Nawet najbardziej pobieżna lektura kronik, myśli Landsman, dostarcza dowodów, że dziwne czasy dla Żydów to prawie zawsze również dziwne czasy dla kurczaków.

Buczkowski:

Kto wyjdzie nie w porę, może być pewny, że wypadnie mu szabasować, gdzie Bóg nadarzy. Będzie witał sobotę na wisząco.

Taki skrót.

Głuszmak: znaczenia i pochodzenia tego wyrazu nie udało się.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *