komunikacja, konwencja, kurwa, kontrola

(O DEPRESJIINNYCH DEFEKTACH TAK ZWANEJ RÓWNOWAGI)

*

Obrazy.

*

Dlaczego mama się nie budzi? Zmierzcha. Właśnie wrócił z pracy, przez chwilę nie rozumie, o co pytają go dzieci. Idzie sprawdzić, zamyka je w pokoju. Jak to, chora? – dziwią się, przecież zupełnie inaczej. Dzwoni dzwonek, przez szybę w drzwiach widzą przesuwające się cienie, ponaglane ściszonym głosem. Potem cienie wracają, wolno, jakby przygniatał je jakiś ciężar. Zapada cisza. Śpijcie.

*

Nocny pociąg, nabity po każdy centymetr kwadratowy korytarza. Dziewczyna w wojskowej kurtce opowiada z ożywieniem, że w Bieszczadach jest fajnie, że Łopiennik i Wetlińska, w Chatce się nią zajmą, tam jest wolność, nikogo. Jest sama, nie ma bagażu. Kiedy wstaje i przeciska się do kibla, z rękawów wyłaniają się oba przeguby, zabandażowane, może nawet w gipsie. Bali się o ścięgna, wyjaśnia komuś. Tak, z Nowowiejskiej. Siada na powrót. Zamyka oczy.

*

Tam pod łóżkiem czai się zływilk, drugi w kącie za uchylonymi drzwiami. Najgorsze, że nie wiadomo, o co im chodzi (coś strasznego) i co zrobią, kiedy całkiem napuchną sobą ciemność, urosną (coś strasznego). Kiedy po latach ciemność na dobre zadomowi się – już nie w kącie, w tobie – nadal nie wiesz, o co jej chodzi (zływilk, nie, wilk to bajka dla małych dzieci, zostaje zły; zło jest w tobie, jest tobą, pozwalasz, żeby ciemność wysuszała gardło i blokowała bicie serca; czy inni też tak mają?).

*

Wizyty. Kolejką, daleko. Potem ogrodzenie, portiernia, dużo zieleni, ale kraty w oknach. Pani w białym ma klamkę w kieszeni, mija się kolejne zapory. Wreszcie jest, ale jakaś inna. Dlaczego mama jest gruba, pytają. To przez lit, odpowiada ojciec szeptem, żeby nie słyszała.

*

Te obrazy, tamte obrazy; nic cię nie obchodzą. Jesteś w środku własnego; ciemność jest lepka i płaska, rozpostarta, zapada się. Ciągle i ciągle. Zastanawiasz się, czy może pęknąć. Zastanawia cię, że się zastanawiasz. Nie oszukasz się, mówi zływilk. Spadacie.

*

Przeważnie milczy, kiedy nie śpi, a kiedy śpi, jest nieobecna. Ale któregoś dnia wracasz ze szkoły i widzisz, że wszystko ożyło, przedmioty też. Jest nawet śmiesznie. Wstęgi papieru toaletowego łaczą zygzakiem meble. Murki z ksiażek. Dziesiątki zapisanych kartek z kolejnymi komunikatami. Trwa wojna. Ona krzyczy, oskarża, on ucisza, czyżby był winien? Przestaje być śmiesznie. Chowasz się w swoim pokoju, wiesz, co będzie, widziałaś to już parę razy. Cienie na szybie w drzwiach. Zmierzch.

*

Albo kurobicie, bez żadnych (proszę) wyjątków. (To z Bury i szału.)

* * *

Te (takie) obrazy rzadko wychodzą na światło dnia. Czają się po wewnętrznej stronie powiek. Znasz je. Albo poznasz; uprzywilejowani – tylko ich echo (ktoś opowie, ktoś napisze książkę). Białkowy automat – maszyna, którą żyjesz życie – cierpi na brak stabilności. Taka karma.

Mamy (czy: zrobiliśmy sobie) ileś pomocnych urządzeń. Potrzeby, popędy, sens życia; zajęcia, uczucia, ambicje. Dropsy, instytucje. Ryzy. Ale co jeśli zawodzą? O tym są poniższe impresje na 4 k (których by nie było, gdyby nie blogonota linkowana ciut wyżej).

Ø–Ѳ

Żeby dało się o tym wszystkim mówić tak jak trzeba, szybko, najpierw oznaczmy.

Osobę, o której nic nie wiadomo, przez Ø. Osobę z depresją czy inną formą defektu tak zwanej równowagi przez Ѳ. Myślę, że te znaki pasują. Ø oznacza również zbiór pusty. A brak równowagi bywa domknięty i stabilny (falka‐kreska poziomo, nie skośnie), choć, z drugiej tej samej strony oznacza zwykle jakieś pęknięcie (nie mówię, że na pół).

Używając słowo „normalny” (w opozycji do chorego, warjata itd., itp.), mamy najczęściej na myśli Ø albo siebie. Druga możliwość jest nieciekawa poznawczo (kto normalny sam o sobie mówi „normalny”? pfft), ale przydaje się „operacyjnie” – gdy spotykamy Ѳ i czujemy, że coś nas wzajemnie odróżnia. A teraz do rzeczy.

komunikacja

W komunikacji między Ø a Ѳ najpoważniejszym problemem jest jej brak. Właściwie można by zaryzykować tezę, że w sporym zakresie to synonimy: brak komunikacji i bycie Ѳ. Na tym bazują wszystkie metody terapii: na przywracaniu komunikacji, które, w efekcie, ma służyć byciu mniej Ѳ.

Myślę jednak, że gdy komunikację podzieli się na cieńsze plasterki, obraz okaże się bardziej złożony. Ѳ jest odporna/oporna na komunikaty dyrektywno‐perswazyjne („weź się w garść”, „zrób coś ze sobą”, „świat jest taki piękny, a ty...”), ale jest w monstrualnie większym stopniu, niż myśli Ø, bystrym wrażliwym, nadwrażliwym obserwatorem. Wyniki tej obserwacji są przeważnie dodatkowo dołujące. Ø zwykle o tym nie wie, bo Ѳ (zarówno w fazie doła, jak w fazie nadaktywności) jest mało skutecznym nadawcą informacji.

I tak to się kręci, w pacie, impasie. Milczenie Ѳ wywołuje u Ø poczucie bezsilności, potem obojętność; gdy zaczyna działać konwencja (o tym niżej), te próby niekomunikacji rutynizują się. Zostawiając poczucie winy albo przenosząc na poziom okrutnej obojętności (albo obojętnego okrucieństwa). Komunikacyjna i behawioralna nieadekwatność Ø pogłębia u Ѳ domniemanie o jej własnej winie i nietakości; zasklepia się w swoim odcięciu, albo wybucha, co przeważnie pogłębia jeszcze bardziej komunikacyjną symetryczną asymetrię.

konwencja

Mam na myśli działanie wszelkich systemów skonwencjonalizowanych. Życie społeczne itp. Co, mocą konwencji, wypada, a co nie. Co jest akceptowalne na zasadzie odruchu, a co zakłóca rutynę i schemat, więc jest tępione, nie akceptowane.

Tak (szeroko) rozumianą konwencję wyobrażam sobie jako lej (wir). Im wyżej tym szerzej, i odwrotnie. Żeby sie załapać na pozytywy działania siły odśrodkowej, trzeba mieć siłę, by wybić się z punktowego dna leja wyżej. A tam poszerzy się zakres stopni swobody. Ta metafora ma jeszcze i taką zaletę, że neguje wprost bezruch tego „punktu dna”. Kręci się on jak szalony (no właśnie). A kreska w Ø symbolizuje (naszą, „normalną”) precesję.

kurwa

To symbol. Nasza kultura, ten pan System, zanim uruchomi procedury kontroli (zob. niżej), wytwarza szereg alibi na poziomie emocjonalnym, podjęzykowym, symbolicznym, a wreszcie werbalnym. Wszystkie one podszyte są ostrzem wymierzonym w kobietę.

„Biedny chłop, zwarjował”, ale „ta cholerna szalona warjatka”. Kobiety są kapryśne, podatne. Choroba (depresja albo inny defekt tak zwanej równowagi) jest żeńska; słabość/smutek/etc. są niemęskie. W kobiecie siedzi alien, czasem warjuje; to jasne. Ale może same tego chcą. (Pamiętacie debilne powiedzenie „prostytutka to zawód, kurwa to charakter”?) Więc od „ta cholerna szalona warjatka” jest bardzo blisko do „ta szalona warjatka, kurwa jedna”.

A przecież nie do końca wiadomo, co jest najwcześniejszym triggerem wyzwalającym defekt (tzw.r.). W tej ksiażce (tak, ciągle mówię o tej samej) można zasadnie podejrzewać, że przemoc, na którą naraża kobiety (i innych słabych odmieńców) sam fakt życia w tej naszej kulturze. Drugą stroną samousprawiedliwającego się rzucenia „szalona kurwa”, jest skrywana wina; a kto lubi być winnym, zwłaszcza gdy ma do dyspozycji kolejne piętra przymusu?

kontrola

Nie ma co rozwijać tego punktu. Wszyscy mniej więcej wiemy, na czym polega medykalizacja czy psychiatryzacja problemu (żeby był, poniekąd) z głowy. Dziś kontrola przebiera się w „dla twojego dobra” (skądinąd stały tekst w kulturze). Z drugiej strony, czasy się (trochę) zmieniają: nie wstyd już mówić publicznie o tym, jakie dropsy (np. antydepresanty trzeciej czy czwartej generacji) się łyka. I że się ma doła; niezależnie od płci. Ale, po pierwsze, nie skreślono haloperidolu z listy substancji medycznie dozwolonych,a po drugie – czy nie jesteśmy, my tu i teraz, ledwie niewielką wyspą?

*

Powyższa impresja na 4 k jest, oczywiście, stronnicza. W takim sensie, w jakim stronnicze i nie pretendujące do systematycznego rozeznania tematu są spisane wrażenia, myśli, co przylazły do głowy podczas i po lekturze Bury i szału.

Powiedzcie autorce, że ktoś zużył tyle czasu (i liter) wskutek jej powieści; niech się załamie.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *