bazar story – epilog

Aniśmy się obejrzeli – minął rok. Owszem, po opublikowaniu blogonoty bazar story opisującej zwierzątkiewicza w szczególe, nastroju i zapleczu, wpadałem do niego, czy może: do nich, bo nigdy nie było z góry wiadomo, kogo się zastanie. Czasem była to czterdziestka, z której wylaszczeniem rychło się opatrzyłem, a równie często – sam zwierzątkiewicz, wyzuty ze swojego niegdysiejszego zakamaru, już nie czytający, jakby nieobecny. Z rzadka okupowali swój psi koci tania odzież interes pospołu; raz, przez uchylone drzwi, które wyjątkowo nie zapowiadały szyderczego ataku dzwonka na uszy, zobaczylem ich, jak siedzą, pospiesznie spożywając posiłek handlowca – skromne kanapki z pasztetem (o ile mnie wzrok nie zawiódł). Żuchwy żuły we wzajemnie kontrapunktowym rytmie, a wzrok każdego z nich, wylaszczonej i zwierzątkiewicza, omiatał pustkę kosmosu na podobieństwo latarni morskiej. W odróżnieniu od szczęk te dwa snopy antyświatła nie były w żaden sposób zsynchronizowane, każde z nich wyczekiwało własnego statku, co wychynie z nicości wioząc dary albo zarazę.

Kiedy czytam dziś owe „przypadki zwierzątkiewicza”, skreślone przeze mnie ponad rok temu, czuję, jak przypełza ku mnie bojaźń. Czemu splotłem wątek prozą z drugim, z wątkiem ducha śpiewki martwej od kilkudziesięciu lat, w każdej zwrotce której ktoś umiera? Czemu ten tekst – gdy tylko autor daje mu okazję – zwisa zdepresiałym leniwcem nad przepastką [*] niczym, zdawałoby się, nie uzasadnionego zwątpienia?

Nie umiem tego wyjaśnić. A jednak zobaczywszy parę tygodni temu drzwi psi koci tania odzież interesu opieczętowane policyjną plombą z pieczęcią pobliskiego komisariatu, wiedziałem od razu, że nie idzie o zwykłą kradzież (któżby się zresztą skusił na kocie puszki czy jeden lub kilka tanich ciuchów, tych smętnych chorągwi przetrzebionego przez lata szwadronu sukien, dżinsów i kufajek im. Ludomira Różyckiego?).

Musiało minąć jednak trochę czasu, abym przełamał niechęć do dowiedzenia się na pewno. Pewną rolę odgrywały też względy techniczne: trzeba było zdybać jedynego z bazarowej starszyzny dostawcę, któregom jako tako znał, w okoliczności sprzyjającej niełatwemu pytaniu. Plomba wisiała niezmiennie.

Aż wreszcie. I kwiecień, jak to ma w zwyczaju, skurczył swoją nieszczerą morduchnę w okrutny grymasek. Drzewa świeżo wystawionymi żabimi łapkami próbowały wprawić w ruch powietrze, mandale kurzu i prochu czekały na duszne przewodnictwo, nawet, zdawało mi się, standardowa kolejka za chlebem prosto z pieca bardziej niż zwykle zastygła w stuporze.

Czemu w trakcie urodzinowej popijawy zwierzątkiewicz wymknął się zgromadzeniu i pobrnął mieliznami nocy ku swojej drugiej, fałszywej, kryjówce? Co myślał, pokonując bramę tunelującą światy bazaru i ulicy, i jak tego dokonał? Czy po raz kolejny uderzyła go boleśnie, po wejściu do budki, nieobecność, istotowa nieobecność zakamaru? Czy, przeciwnie, potrzebował pewności tego braku, aby dokonać zamierzonego czynu?

Nie dowiemy się. Jedno jest pewne. Tamtej nocy zwierzątkiewicz w stoisku pod dwoma szyldami odebrał sobie życie.

Było raz zero braci
a on handlował karmą
aż nagle musiał uznać
że żyje się na darmo

PRZYPISY
[*] przepastka – mała przepaść

  1. urbane.abuse’s avatar

    Życie jest trudne.

  2. telemach’s avatar

    Rozpad świata, jaki jest.
    Przypuszczam, że nie chodziło o rozweselenie czytelnika więc się chyba z pewnością udało.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *