zagwarantować wolność

Jarosław Lipszyc odniósł się z uznaniem do tekstu Marka Beylina:

Bardzo mądry tekst Beylina o zagrożeniach związanych z rozwojem technologii w ustroju demokratycznym. W pełni podzielam te obawy. I przypominam o prawie do anonimowości, która – jak stwierdził amerykański Sąd Najwyższy w sprawie McIntyre vs Ohio Elections Commision – jest „tarczą chroniącą mniejszość przed tyranią większości”. [źródło: fejsbuk]

Co prawda, w tekście Beylina nie ma słowa o „rozwoju technologii” – choć pisze on o Internecie, to równie dobrze mógłby pisać o „opinii (czy nastrojach) ulicy” (takie sformułowania sa typowe dla reprezentowanej przez Beylina, normalka w Wyborczej, moralizującej pozycji światłego obywatela). Co prawda, uwaga o „prawie do anonimowości” nijak się ma do tez Beylina, któremu wszystko jedno, czy użytkownicy Internetu, co to mogą ustanowić „dyktaturę większości”, są anonimowi czy też nie. Co prawda, sam Lipszyc natychmiast dopisuje takie oto zastrzeżenie:

Co nie znaczy, że podoba mi się frazeologia Beylina. Nie podoba mi się, i absurdalne wycieczki na temat „chamstwa w sieci” mógłby sobie darować. Internet jest płotem, na którym pisze społeczeństwo, i jeśli spojrzeć na ten płot obiektywnie, to społeczeństwo mamy całkiem‐całkiem.

I dodaje:

Ale ma rację [Beylin], że demokracja reprezentatywna jest narzędziem umożliwiającym nam podejmowanie decyzji ważnych, choć niekoniecznie popularnych. Decyzji chroniących mniejszości, wykluczonych czy po prostu słabszych. Internet może być pożytecznym narzedziem kontroli władzy i może być pożytecznym narzędziem organizowania się obywateli, ale nie jest panaceum na wszystkie problemy ustroju demokratycznego. Boję się łatwych do sfałszowania wyborów przez internet, boję się kontroli obiegu informacji i poczynań obywateli, wreszcie boję się nowych sposobów manipulacji opinią publiczną.

„Ale ma rację”. Czy ktoś jednak serio polemizuje z postulatem, aby demokracja reprezentatywna podejmowała decyzje ważne, choć niekoniecznie popularne? W sferze życzeń, mam wrażenie, panuje daleko posunięta zgodność opinii. W sferze oceny, czy istotnie [nasza, tu w Polsce] demokracja reprezentatywna takie właśnie decyzje podejmuje, jest trochę gorzej. Czy nasza demokracja po ’89 istotnie broni świeckiego państwa wbrew katolickiej większości? Albo ekonomicznie słabszych / wykluczonych? Może równouprawnienia? Szkoda miejsca na dalsze konkretyzacje, idźmy dalej.

Sam podzielam pogląd Lipszyca, ten sformułowany we fragmencie rozpoczynającym się od słów „Internet może być pożytecznym”. Czy którekolwiek z tych ważnych zastrzeżeń stało się przedmiotem refleksji Beylina? Nie.

Niemniej, to jakoby „bardzo mądry tekst”.

Otóż nie, to tekst tak zły, że nawet nie bardzo wiem, od której strony go napocząć.

Pisze Beylin:

Jeszcze kilka lat temu media co i raz publikowały informacje o tym, jak sieć ułatwia niszczenie ludzi. Nawet doprowadza do samobójstw. Zdjęcia robione komuś w intymnych sytuacjach i pokazywane masowej publiczności; słowne nagonki, wyrzucające bezbronne jednostki poza swe społeczności, kłamstwa, których nie ma jak prostować, bo rozchodzą się w sieci z błyskawiczną prędkością – pod wpływem takich wiadomości Internet zdawał się nie tylko narzędziem wolności, lecz także siłą, która z niespotykaną dotąd skutecznością może odbierać ludziom godność i rujnować życie.

Tyle że to samo można powiedzieć o sile plotki i obmowy. O nonkonformizmie, który zawsze jest wystawiony na ryzyko przemocy ze strony większości. O przemocy wobec rozmaitych mniejszości, nie równoważonej przez prawo, a zwłaszcza praktykę instytucji powołanych przez „demokrację reprezentatywną”. O masowym udostępnianiu zdjęć naruszających intymność przez papierowe tabloidy i internetowe portale (tak, panie Beylin, również te z pańskiej „rodzonej” korpo, Agory), a niekoniecznie zdziczałe w sieci osoby prywatne. Czy wreszcie o zachowaniach władzy, która (jakże często bezkarnie) dopuszcza się niczym nie usprawiedliwionej przemocy wobec „bezbronnych jednostek”.

Na czym polega mój sprzeciw? Na tym, że z jednej strony mamy społeczeństwo „całkiem‐całkiem” [wg Lipszyca], a demokrację, jak trzeba, reprezentatywną, ale z drugiej strony mamy społeczeństwo pod wieloma względami paskudne, a instytucje demokracji reprezentatywnej – niewydolne albo wręcz przyczyniające się do łamania praw mniejszości, do multyplikowania wykluczonych i nie za skutecznie broniące słabszych.

Więc się pytam: co jest mądrego w selektywnym czepieniu się Internetu? Zwłaszcza gdy jego siła (i słabość) jest taka sama, jak siła (i słabość) tzw. opinii publicznej wyrażającej się innymi kanałami obiegu informacji.

I dalej pisze Beylin:

Ta wiara w sieć stowarzysza się z nasilającą się wiarą w demokrację bezpośrednią. Ludzie sami stowarzyszają się i wymuszają na władzy ustępstwa i pożądane decyzje. Ta zwielokrotniona przez Internet siła mobilizacji może być ratunkiem i błogosławieństwem dla społeczeństw. Ale kto widzi w tym mechanizmie jedynie demokratyczną sielankę, ten brnie w głupstwa. Bo cena za tą siłę budowania masowej opinii może być niebłaha. A jest nią tyrania większości. W przypadku Internetu większości tworzących się doraźnie, od sprawy do sprawy.

To jest walka z chochołem. Jakiej, na litość, większości? Kto siedzi w mianowniku, żeby powstał w tym „równaniu” ułamek większy od połowy? Miliony ludzi (nadal) bez dostępu do Internetu? Ci, którzy sympatyzują z postulatami w danej sprawie, ale ani kliknęli lajka fejsbukowego, ani wyszli na ulicę? Skąd wiadomo, ilu ich jest? A tych drugich? Przeciwników w danej sprawie?

Intelektualna zagadka tygodnia.

Beylin podsuwa (fałszywe) rozwiązanie:

Widzimy, jak w sieci traktowani są ci, którzy podpadają jakiejś społeczności. Nie mają szans, by ich wysłuchano ani by szanowano ich osobną opinię. Bo Internet w stanie zbiorowej mobilizacji nie daje przestrzeni jednostkom. Nie dba o ich wolność. Podobnie jak wzmożone zbiorową wiarą czy histerią społeczeństwo.

Gdy się poskrobie tę wypowiedź, to wychodzi na to, że Beylin jest przeciw populizmowi (ostatnie zdanie) – nic dziwnego, na tym polega rola „światłego obywatela”, żeby wiedział lepiej – a konstrukcję „jednostka kontra nie słuchająca innych opinii jakaś społeczność” próbuje podporządkować temu właśnie, populistycznemu kluczowi.

Dlaczego „jakaś społeczność” ma szanować – głupią / nierozsądną / bezczelną / jawnie fałszywą / zdekonstruowaną co do ukrytego interesu własnego (ale pretendującą do „obiektywności”) / ubabraną w ideologię (której jakaś społeczność nie podziela) – opinię?

Jakaś społeczność czy to w Internecie, czy w tzw. realnym życiu, nie ma obowiązku dbać o własną reprezentatywność ani obiektywność (o tę to w ogóle cholernie trudno). Trzeba zadać inne pytania. Jakie medium komunikacji jest najbardziej (i rzeczywiście) pluralistyczne? Internet, proszę pana. Jednostka bezbronna w jednej jakiejś społeczności, jest liderem opinii w innej.

Albo takie pytanie: czy władza wywiązuje się z wymaganych prawem konsultacji we właściwy sposób? Za diabła. Powinien pan (w obronie prawa i demokracji) po rękach całować jakąś (nie twierdzę, że każdą) społeczność, że umiała przemówić głosem na tyle niepomijalnym, by władzę – nie mam złudzeń, że z powodów innych niż wizerunkowe – ocknąć.

A na koniec cytat, który może zabić (ostrzegam):

Trwają właśnie prace nad zagwarantowaniem wolności w Internecie.

Co jest warta pańska, panie Beylin, retoryka (której pustkę, co starałem się wyżej pokazać, tak łatwo obnażyć), gdy ukoronowana jest na domiar złego takim absurdalnym zdaniem?

Proszę się zastanowić. Czyjej wolności? Wolności rządu (czy korporacji) do nieustannie ponawianych prób „grodzenia” Internetu? Czy może wolności użytkowników do tego, by takich prób nie było? „Rząd pracuje nad daniem sobie po chętnych do regulowania i kontrolowania łapach”. Brawo.

A mógłby jeszcze

przy tej okazji sformułować przynajmniej kodeks dobrych praktyk internetowych

Dobra praktyka rządu to brak złych praktyk. Nie mylić z ogólnikową i nie poddaną żadnej refleksji „wolnością”.

  1. nameste’s avatar

    Czytelników przepraszam. Tak, wiem, że naprawdę ciekawie robi się w tym miejscu, w którym blogonota się kończy.

  2. sheik.yerbouti’s avatar

    Mam osobiście wrażenie, że trwają prace nad zagwarantowaniem wolności internetu (jako przeciwieństwa szybkości tegoż). Ale może to tylko mój adblok.

  3. nameste’s avatar

    @ sheik.yerbouti:

    Hihi.

  4. kwik’s avatar

    A dostrzegłeś smakowity link pod słowem piernik u Beylina? Jak sądzę tylko o to chodziło.

  5. nameste’s avatar

    @ kwik:

    Gdy czytałem, nie było (choć mogłem nie zauważyć: nie mam wyczulenia na stare pierniki).

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *