dewirtualizacja ode złego jest

1

Dewirtualizacja ode złego jest. I nie mam tu na myśli sytuacji 1:1, kiedy awatar S w jakimś zakątku sieci poznaje awatara H, potem się awatarzą na jeden z tysiąca sposobów, poczynając od klasycznego You’ve Got Mail czy (pochodzącej z tego samego 1998) mroczno‐romantycznej wersji cyberpunkowego you can logoff, but..., o której powiedziano te celne słowa:

jak każdy dobry utwór cyberpunkowy jest znakomitym tekstem zeitgeistowym. Z czasów, kiedy sieć i real to były dwie różne rzeczy. Z czasów, kiedy sieci brakowało wszechobecności. Z czasów, kiedy w necie mogliśmy być lepsi i piękniejsi niż w rzeczywistości.

...a kończąc na – ...nie, nie da się wskazać żadnego „ostatecznego etapu”, zeitgeist miesza i będzie mieszał. Potem zaś S i H robią go real i jeśli mamy tu jakiś ciąg dalszy, to w retrospekcji i tak moment dewirtualizacji nie będzie bardzo znaczącą cezurą w długim szeregu wzajemnego odkrywania i przywracania masek. Różnych.

2

Chociaż i w takiej sytuacji można powiedzieć, że dewirtualizacja znacząco zwiększa szansę na osłabnięcie fantazmatu, wyobrażenia‐o‐nieznanym, siły napędowej (wzajemnego) przyciągania, bo – wbrew temu, co wyżej cytuję z MRW – w układzie dwuosobowym sieć i real to nadal są dwie różne rzeczy. Nawet jeśli się wie (gdy łuski iluzji opadną z oczu), że nie ma żadnego jednego reala (nie ma nawet dwóch: real‑H i real‑S); są ich warstwy i labirynty, to nie ma powrotu: procedura re‐wirtualizacji wymaga znaczących modyfikacji pamięci (oczywiście, popkultura – w SF – ćwiczyła i te motywy).

Ale też nie każde przejście sieć → real zasługuje na miano dewirtualizacji. Ludzie, którzy umawiają się w sieci na spotkanie „na żywo” w jakiejś sprawie, którzy nie budują (wzajemnie) wyobrażeń na swój temat, którzy nie grają w teatr (mały lub duży, ściśle prywatny lub z publicznością) awatarów – cóż, spotkają się w realu tak jak (nadal) spotykają się wcześniej nieznajomi po rozmowie telefonicznej.

3

Powiedziawszy (za) dużo o sytuacji, której raczej nie mam na myśli w tytule tej blogonoty, przechodzę ad rem. To jest do spodwójnienia (ba, żeby tylko) egzystencji grup, czyli sytuacji, w której jakieś grono ludzi żyje sobie jakiś czas w sieci, inter‐sobie‐reagując takim czy innym sposobem, z celem czy pożytkiem, aż któregoś dnia pada hasło: „hej, a może byśmy się zdewirtualizowali? gdzie i kiedy? kto będzie?”, i patronat obejmuje Zły.

4

Jest coś fajnego w byciu awatarem wśród innych awatarów, to sytuacja nie tyle przekraczania jakichś (niepotrzebnych) barier, co ich – hyc! – przeskakiwania, niedostrzegania. Nie ma ograniczeń czasu, miejsca, fizyczności, uwikłania w feromony, idiosynkrazje, systemy odruchów i ocen dalece wykraczających poza główny sens (i przyjemność) z istnienia grupy: poza komunikację. Komunikowanie siebie samych, bardziej‐autentycznych czy bardziej‐autokreowanych – to bez znaczenia. Jak już mówiłem gdzie‐ i kiedy indziej, jest podstawowy budulec bycia‐w‐sieci: tekstyemocje. W jakimś sensie czyste.

5

I równe. Kiedy przychodzi dewirtualizacja, pojawiają się podziały. Na tych, którzy mogli być, i na tych, którzy nie. Jedni polubili się z drugimi, a znielubili z trzecimi. Jedni mają ręką podać do lokalnych (w sensie realnej geografii) skupisk możliwej dewirtualizacji, od innych wymagałoby to kosztownych podróży. Nagle „czysta” sytuacja komunikacyjna przemienia się w mętną, pełną podtekstów i zaszłości sytuację „jak z życia”.

6

A jeszcze ważniejsze jest to, że jedni zaczynają grać w sieci teatr dla drugich, w niepoznanych i wielorakich konstelacjach. Na przykład, grupa jako całość podtrzymuje z inercji wirtualny (a nawet i realny) kontakt z kimś, kto w realu okazał się chamem‐i‐bucem: trwa spektakl, dla części publiczności ukryty. Ten przykład jest ostry i wyrazisty, w rzeczywistości takich spektaklików granych są dziesiątki, a komunikacja w grupie staje się coraz bardziej nimi podszyta.

Aha, to się może zdarzyć i zdarza również przed‐wirtualizacyjnie, pewnie. Ale nie działa z taką bezwzględnością, może się nasilać i cofać, może pozostać marginesem sieciowej egzystencji sieciowych znajomych. Kiedy raz dokona się dewirtualizacji, nic już nie powstrzyma tych procesów.

7

I wtedy niektórzy wybywają, nawet nie wiedząc jasno, czemu. Już nie jest Tak Jak Dawniej. Mówię wam, dewirtualizacja ode złego jest.

  1. czescjacek’s avatar

    Z jednej strony racja, z drugiej strony to jednak takie biadania że OMG jest inaczej niż było 100 lat temu. No jest, dilujmy sobie z tym.

  2. vauban’s avatar

    Why so serious? Faktycznie, jestem wśród tych należących do dyskryminowanych przez geografię, w sensie że podróż do Default City jest dla mnie poważną i kosztowną wyprawą. Ale zasmuca mnie to tylko czasami. Natomiast w/w notkę postrzegam jako samospełniające się proroctwo – opisuje sytuację, jaka pojawi się poprzez nazwanie jej.

  3. AJ’s avatar

    Do podziałów bez dewirtu się chyba G+ teraz dobrze sprawdza.

  4. sheik.yerbouti’s avatar

    nameste :

    teksty i emocje. W jakimś sensie czyste.

    OK, ale on są czyste co najwyżej w przybliżeniu. Bo emocje zapośredniczone w tekście są nieweryfikowalne (udaje, trolluje? cierpi na serio?). A teksty nie są przecież przezroczyste, sympatie i antypatie tworzą się już na tym etapie – jak i co kto mówi i do kogo, a do kogo nie mówi albo tylko sporadycznie – i to w sposób nieunikniony.

    Poza tym – dewirtu to oczywiście ciekawość, jak wyglądają ci ludzie, jak się ubierają, co piją i jak się upijają. I czy mają miły głos. Z oczywistym skutkiem, że what has been seen etc. etc.

  5. nameste’s avatar

    vauban :

    Why so serious?

    Tezy można osłabić. Wtedy pojawia się morał ^.

  6. ladygaga’s avatar

    Ale to nie dewirtualizacja ode złego jest, tylko teatrumy. Kto szuka stadnych zachowań, ten je znajdzie i bez wychodzenia na piwo, a ten kto nie szuka, ten nie znajdzie nawet jak na nie pójdzie. To człowiek jest zawsze zły a nie dewirtu!

  7. mrw’s avatar

    AJ :

    Do podziałów bez dewirtu się chyba G+ teraz dobrze sprawdza.

    Zachodzi synergia; dlatego radziłem ^nameste na blipie, żeby te dwa tematy ożenił.

  8. czescjacek’s avatar

    ladygaga :

    Ale to nie dewirtualizacja ode złego jest, tylko teatrumy

    Dlaczego ludzie nie mogą być AUTENTYCZNI! Nie znoszę fałszu i hipokryzji, ja jestem SZCZERY, tylko wszyscy UDAJĄ!!1

  9. wo’s avatar

    Napisałeś: „wirtualny (a nawet i realny) kontakt z kimś, kto w realu okazał się chamem‐i‐bucem”. Ale czy znasz prawdziwe przypadki takich sytuacji? Przecież tak naprawdę jest odwrotnie. W realu wszyscy jesteśmy sympatyczniejsi niż w sieci. W realu pewnie nawet mój ulubiony bloger #psychiatryk24 znany szerzej jako Nicpoń jest jakimś zahukanym prowincjonalnym przedsiębiorcą, który muchy by nie skrzywdził. Dla mnie to zawsze jest budujące doświadczenie, że ludzie w realu są fajniejsi, niż można by to wnioskować z sieci (ten bias zresztą, jak sądzę, odpowiada za emigrantozę – emigranci znając Polskę tylko z sieci, w której czytają głównie siebie nawzajem, wyobrażają tu sobie jakąś Czeczenię).

    W sumie to lepiej, niż gdyby było odwrotnie – że w realu wszyscy się wyklinają, a tylko w sieci zachowują pozory dobrych manier.

  10. nameste’s avatar

    wo :

    Ale czy znasz prawdziwe przypadki takich sytuacji?

    Znam. Por. też sheikowe what has been seen....

  11. janekr’s avatar

    wo :

    W realu wszyscy jesteśmy sympatyczniejsi niż w sieci

    Wszyscy to nie wiem, ale Ty i Michio na pewno...

  12. mrw’s avatar

    Ja jestem bardzo miły w internecie.

  13. telemach’s avatar

    nameste :

    nawet mój ulubiony bloger #psychiatryk24 znany szerzej jako

    Ojej, że też filter antyspamowy nie zareagował. To już można? .

  14. nameste’s avatar

    @ telemach:

    Zareagował. Nie, nie można, tym razem wyjątkowo przepuściłem.

  15. inzmru’s avatar

    Ja po prostu uwielbiam komunikaty wysyłane przez białkowe awatary. Opowieść przy użyciu głosu to jest inna galaktyka (uwielbiam). Spotkań na żywo nie oddamy nigdy (my postludzie). Dewirtualizacja (jako moment spotkania) – tak, jest uncanny. Szczególnie pamiętam tę pierwszą pierwszą. Ale i tego można się nauczyć. Rozmawialiśmy nawet wtedy (żartem), czy powinien być jakiś konwenans dewirtualizacyjny, żeby osłodzić dziwność. Trudno mi powiedzieć, czy jakiś się wykształcił, bo się już trochę przyzwyczaiłem, no i nie zdarzają się już „dewirtualizacje czyste” – że nikt nikogo wcześniej nie widział. A to bardzo ułatwia.

  16. babilas’s avatar

    Przeczytałem, nameste, co napisałeś. Zaczem drugi raz. I komentarze, żeby się upewnić, czy na pewno tekst jest o tym, o czym myślę.

    Podnosisz wielokroć kwestię teatralizacji życia sieciowego, masek, iluzji i niedogodności wynikających z masek zdejmowania. A może – gdyby teatru nie było – nie byłoby też tego nieprzyjemnego uczucia wynikającego z podnoszenia / opuszczania kurtyny? Be yourself, everyone else is already taken (Wilde).

    Having said that, będąc przecież bytem niewirtualnym, dewirtualizuję się bardzo rzadko. Nigdy nie zdarzyła mi się opisywana przez Ciebie sytuacja stadnego impulsu dewirtualizacyjnego. Zawsze to było bardzo intymne. Ale bardzo się cieszę, że odnalazłem (lub raczej: dałem się odnaleźć przez) tych mądrych ludzi, których los poustawiał na mojej drodze.

    O przyjemności bycia „awatarem wśrod awatarów” mogę tylko uwierzyć na słowo. Ale i zalety niezabierania kostiumu na maskaradę też są niemałe. Przede wszystkim integralność, myślę. Każda kreacja świadczy też o twórcy, ale wolę, żeby czytelnik miał do czynienia z „reprezentatywną próbką”, a nie celowo i rozmyślnie ulepionym golemikiem.

    Teksty i emocje – prawda. Ale czy kiedykolwiek są jakieś czyste emocje?

    I – last but not least – komunikacja w grupie: cóż to za jeżozwierz? Grupa jest tylko przypadkową sumą indywidualnych komunikacji. Grupa nie istnieje jako Ding an sich, nie jest ani podmiotem, ani przedmiotem. Jest tylko A do B, B do A, A do C, B do C i tak dalej. Przykładowo, Twój tekst wywołuje w każdym z czytelników zupełnie inne emocje. Tego się nie da skolektywizować.

  17. ladygaga’s avatar

    babilas :

    komunikacja w grupie: cóż to za jeżozwierz? Grupa jest tylko przypadkową sumą indywidualnych komunikacji. Grupa nie istnieje jako Ding an sich, nie jest ani podmiotem, ani przedmiotem. Jest tylko A do B, B do A, A do C, B do C i tak dalej.

    To niestety tak nie działa. Jeśli stosunek A do B jest wrogi, to istnieje prawdopodobieństwo (przy spełnionych innych warunkach, jak na przykład samczo‐alfi charakter A), że B będzie w razie konfliktu z A z grup lub podgrup wykluczany przez pozostałe literki.

    Mogą zachodzić też inne relacje w grupie, nieograniczona liczba teatrumów i konstelacji. Pytanie tylko, czy dewirtualizacja rzeczywiście na to wpływa, czy tylko pogłębia i czy musi.

  18. mrw’s avatar

    @ inzmru:

    Ale tu to jest różnica „spotkanie ze znajomymi” i „dewirtu”.

  19. inzmru’s avatar

    mrw :

    Ale tu to jest różnica „spotkanie ze znajomymi” i „dewirtu”.

    No to się trochę niepotrzebnie rozmyło w tym znaczeniu, że są tacy specjalni znajomi, spotkania z którymi nazywamy „dewirtu”. A nazwa czyni, więc to nie jest takie bez znaczenia też. Natomiast pierwsze spotkanie osób o których wiesz jakie filmy lubią i co jedli na śniadanie a nigdy ich nie widziałeś może jest i na tyle niezwykłe, że zasługuje na nazwę.

  20. mrw’s avatar

    @ inzmru:

    Może przez konwenty dla mnie to nie było nigdy takie halo.

  21. sheik.yerbouti’s avatar

    mrw :

    Może przez konwenty dla mnie to nie było nigdy takie halo

    Konwenty! TEH HORROR (a przynajmniej tak je sobie wyobrażam).

  22. mrw’s avatar

    sheik.yerbouti :

    Konwenty! TEH HORROR (a przynajmniej tak je sobie wyobrażam).

    Jak umiesz to są całkiem zabawne, ask ^szprota.

  23. Marceli Szpak’s avatar

    inzmru :

    A nazwa czyni, więc to nie jest takie bez znaczenia też. Natomiast pierwsze spotkanie osób o których wiesz jakie filmy lubią i co jedli na śniadanie a nigdy ich nie widziałeś może jest i na tyle niezwykłe, że zasługuje na nazwę.

    Mamy na to nazwę: spotkanie. Wydaje mi się, że nigdy się nie „dewirtualizowałem”, zawsze spotykałem się z ludźmi, mięsem spod awatarów. Ok, bywa lekki szok poznawczy, jak np pierwszy raz widzisz gestykulację Michio, ale to absolutnie nie ma wpływu na to, co już sobie o nim wymyśliłem na podstawie generowanych przez niego „tekstów i emocji”. Przyjmuję po prostu, że to co widzę jest dokładnie taką samą kreacją (niekreacją) jaką miałem na ekranie i dalej to tak samo traktuję. To nie jest poznawanie człowieka, tylko uzupełnianie wizerunku o dodatkowe elementy kreacji (niekreacji). Nic się tu nie dewirtualizuje, najwyżej wzmacnia.

  24. ladygaga’s avatar

    Marceli Szpak :

    To nie jest poznawanie człowieka, tylko uzupełnianie wizerunku o dodatkowe elementy kreacji (niekreacji).

    No właśnie to jest ładnie nazwane, bo ja na przykład zawsze miałam i do dziś mam problem z odpowiedzią na pytanie „po co” chcę się zdewirtualizować. Będę korzystała z tego powyżej.

  25. nameste’s avatar

    Marceli Szpak :

    Ok, bywa lekki szok poznawczy, jak np pierwszy raz widzisz gestykulację Michio, ale to absolutnie nie ma wpływu na to, co już sobie o nim wymyśliłem na podstawie generowanych przez niego „tekstów i emocji”.

    Zły przykład, osoba Michio („białkowy awatar”, wg terminologii inżyniera) jest od dawna powszechnie znana z twarzy, płci, gabarytów itd. Przećwicz to jeszcze raz, Sam, pliz.

  26. Marceli Szpak’s avatar

    nameste :

    Zły przykład, osoba Michio

    Ktokolwiek tak naprawdę. We wszystkich spotkaniach z „ludźmi z internetu” jedyne czego mi brakowało i brakuje przez pierwszy ułamek sekundy, to ekranu pośredniczącego w komunikacji, bo muszę naraz ogarnąć nieco większą ilość bodźców i je przeprocesować. Sama forma rozmowy się nie zmienia, widzę znaczne różnice w rozmowach na zywo z ludźmi, z którymi gadam normalnie via ekran, a z tymi, z którymi się normalnie spotykam towarzysko od lat. Na tych „pseudodewirtualizacjach” i tak każdy jest awatarem i właściwie nie ma powodu, że nie powinien, w końcu i tak nadal jesteśmy w internecie (tematycznie, formalnie – specyficzny tryb rozmowy, werbalizowane komcie i blipy), tylko przyjmujemy napoje, pokarmy i sikamy po krzakach, jak się akurat umówiliśmy w plenerze.

  27. nameste’s avatar

    @ Marceli Szpak:

    O, czyli jakby potwierdzasz (niewypowiedzianą werbalnie) tezę (moją / Antoniny Liedtke), że „można zmienić płeć, wiek itp., ale nie inteligencję czy poczucie humoru” [cudzysłów robi tu za pseudocytat z pamięci]. Że niezmiennikiem jest specyficzna kombinacja „tekstu / emocji”, a nie białkowość czy elektroniczność awatara, rajt?

  28. Marceli Szpak’s avatar

    Tak, raczej tak. Znaczy nie do końca w to wierzę, że nie można zmienić, ale – nie spotkałem ludzi z internetu, którzy jakoś specjalnie mocno by się rozjeżdżali ze swoim cyfrowym wizerunkiem i wydaje mi się, że utrzymywanie na zewnątrz całkowicie wymyślonego wizerunku, bez żadnych zaczepek w tru emo i osobowości, wymagałoby skillów cokolwiek psychopatycznych. No chyba, że potrafisz całkowicie zmarginesować „prawdziwą osobowość” i żyć true to the avatar, tylko wtedy wkraczamy w rzadkie gówno pytań o egzystencję, prawdziwość i osobowość.

  29. inzmru’s avatar

    nameste :

    Zły przykład, osoba Michio („białkowy awatar”, wg terminologii inżyniera) jest od dawna powszechnie znana z twarzy, płci, gabarytów itd.

    Tak może mówić tylko ktoś, kto Michała nie widział. Dynamika, gestykulacja, mimika... gestalt cały leżący w osiemnastowymiarowej przestrzeni percepcji. To jest Coś Innego.

    „można zmienić płeć, wiek itp., ale nie inteligencję czy poczucie humoru” [cudzysłów robi tu za pseudocytat z pamięci].

    Z dokładnością do medium jest masażem. A dla mnie akurat to jest inny wszechświat (no może galaktyka, jak wspomniałem). poczucie humoru literkami i głoskami to potrafią być dwie różne rzeczy.

    a nie białkowość czy elektroniczność awatara

    Białkowy awatar ma pewne dodatkowe, hmm... funkcjonalności...

  30. nameste’s avatar

    Jak widać, zdania są bardzo podzielone, choć może to tylko pozory. Największe różnice dotyczą ciągłości. Czy podmiot‐komunikujący zachowuje ciągłą tożsamość po obu stronach dewirt‐granicy, wtedy jej znaczenie spada, czy też granica ustanawia dwie przestrzenie, w których p.-k. zachowują się (i są postrzegane) inaczej, wtedy akt dewirtualizacji nabiera większego znaczenia, jest aktem przejścia. Tak przy okazji, granica może być przekroczona w drugą stronę, jak wtedy gdy (np.) krewny znajduje twojego blogaska i zdaje sobie sprawę z istnienia kompletnie dotąd nieznanych aspektów twojego bytowania‐jako‐podmiota‐komunikującego.

    Ale jak by się nie rozumiało dewirt‐aktu w jednostkowej perspektywie, nie ma to zasadniczego wpływu na tezę. Poświęciłem (za) dużo czasu na sytuację 1:1 po to, by podkreślić, że po stronie białka istnieją mocne atraktory, przyciągające, a nawet wciągające awatary w życie organiczne.

    Czy polega ono na wymianie poglądów oko‐w‐oko nad armaniakiem i cygarem, czy wspólnych akcjach w realu, typu zbieranie podpisów pod czymś albo wyśmiewanie uczestników konwentów, czy wreszcie oddawaniu się typowo białkowym formom zmiany świadomości, przez alko, trawę, wongiel, seks, wspólny śpiew – wszystkie te atawizmy (z punktu widzenia postczłowieka, a nawet: zwłaszcza z punktu widzenia postczłowieka) stanowią mocną dobiałkową grawitację.

    Niemniej, nie było moją intencją wskazywania zła jednostkowych wyborów i aktów, bo go nie ma (albo: to prywatna sprawa). Mnie szło o wymiar socjologiczny, grupowy. O to, że białkowa grawitacja wsysa i deformuje. Że wesołe lub intrygujące rozmowy awatarów w sieci znienacka zostają zmulone zaczynającymi dominować opowieściami, kto z kim w realu, kiedy, jak, gdzie są foty, koty, noclegi, picie czy związki. Zdewirtualizowani mimowiednie (a czasem i wiednie) ciążą ku sobie, zostawiając resztę z niejakim poczuciem nietakości lub nieprzystawania.

    I to jest wymiar, w którym okazuje się, że dewirtualizacja ode złego jest.

  31. Ausir’s avatar

    Zdewirtualizowani mimowiednie (a czasem i wiednie) ciążą ku sobie, zostawiając resztę z niejakim poczuciem nietakości lub nieprzystawania.

    Ale czym się to w tej kwestii różni od blipujących vs. nieblipujących, zfejsowanych vs. niesfejsowanych, gieplusujących vs. niegieplusujących?

  32. nameste’s avatar

    @ Ausir:

    Tu odpowiedź jest prosta: to nie medium wyklucza (ja oczywiście przesadzam, „lekko zaczyna wykluczać”, ew. nudzić), tylko inne podmioty ludzkie. Oczywiście, babilas ma rację, grupy nie ma, chodzi więc o przesunięcie komunikacyjne w pewnym (luźnym, otwartym itd.) zbiorze osób.

    Nawiasem, zastanawiam się jak do tej dyskusji pasują grupy (ich istnienie jest dla mnie intuicyjnie oczywiste), które są po latach od dewirtualizacji, i też od lat współzamieszkują obie przestrzenie, białkową i wirtualną, typu nasze‐kochane‐dinozałry‐z‐piekła.

    Czy to zjawiska wyjątkowe, wyspowe, czy (nie osiągnięta jeszcze) przyszłość pre‐postludzka.

  33. telemach’s avatar

    Ausir :

    Ale czym się to w tej kwestii różni od blipujących vs. nieblipujących, zfejsowanych vs. niesfejsowanych, gieplusujących vs. niegieplusujących?

    Zasadniczo. Wymieniasz różne odmiany wirtuuczestnictwa vs. nieuczestniczenie w nich. Dewirtualizacja jest odwrotem od odczłowieczenia bez rezygnacji z uczestnictwa. Chyba jednak.

  34. Ausir’s avatar

    nameste :

    Nawiasem, zastanawiam się jak do tej dyskusji pasują grupy (ich istnienie jest dla mnie intuicyjnie oczywiste), które są po latach od dewirtualizacji, i też od lat współzamieszkują obie przestrzenie, białkową i wirtualną, typu nasze‐kochane‐dinozałry‐z‐piekła.

    No dla mnie to w ogóle takie ciągłe zamieszkiwanie obu przestrzeni i ciągłe poznawanie nowych ludzi z danego zbioru bez szczególnego rozróżniania jest oczywiste jako dla kogoś kto od lat porusza się w fandomie i jeździ na konwenty.

  35. sheik.yerbouti’s avatar

    Ausir :

    Ale czym się to w tej kwestii różni od blipujących vs. nieblipujących, zfejsowanych vs. niesfejsowanych, gieplusujących vs. niegieplusujących?

    To są różne przestrzenie wykluczenia; blip zapewnia szybkie powiadomienie, ale umożliwia przeczytanie dowolnego blipnięcia nawet nieblipującemu; FB i G+ nie wpuszczają postronnych do środka (a użytkowników filtrują pod kątem każdej wiadomości). Poza tym – FB i G+ to już najczęściej nie są awatary, tylko hybryda osobowości sieciowej i real person. No i dana znajomość może być wyłącznie blogowa, ta jest najluźniejsza.

  36. Ausir’s avatar

    telemach :

    Zasadniczo. Wymieniasz różne odmiany wirtuuczestnictwa vs. nieuczestniczenie w nich. Dewirtualizacja jest odwrotem od odczłowieczenia bez rezygnacji z uczestnictwa. Chyba jednak.

    Kiedy dla mnie dewirtu nie różni się szczególnie jakościowo od innych rodzajów uczestnictwa w (nieistniejącym) TTDKN. Tzn. nie uważam, żeby w tym względzie przepaść między dewirtu a blipem była większa niż np. między blipem a G+.

  37. Ausir’s avatar

    sheik.yerbouti :

    Poza tym — FB i G+ to już najczęściej nie są awatary, tylko hybryda osobowości sieciowej i real person.

    W moim przypadku nie bardziej niż blip.

  38. sheik.yerbouti’s avatar

    nameste :

    Oczywiście, babilas ma rację, grupy nie ma, chodzi więc o przesunięcie komunikacyjne w pewnym (luźnym, otwartym itd.) zbiorze osób.

    Nie zgodzę się (za ladygagą zresztą) – A, B, C itd. nie są sferycznymi krowami, tylko ludźmi mającymi określone upodobania, zainteresowania i osobowości, zatem poszczególne relacje są bardzo różnorodne, asymetryczne i dodatkowo mocno podatne na grupową dynamikę, gdzie herszt‐trendsetter/ka ma znaczny wpływ na relacje pozostałych między sobą (na plus i minus).

    Ausir :

    W moim przypadku nie bardziej niż blip.

    A w moim przypadku blip to tylko kawałeczek stada FB.

  39. nameste’s avatar

    sheik.yerbouti :

    Nie zgodzę się

    Ale przecież w gruncie rzeczy potwierdzasz. Jeśli popularsi ^ się dewirtualizują, to dewirtualizacja dostaje dodatkowego wzmocnienia. Grupy może nie być (w mocnym sensie), a zmiany, hm, klimatu – są.

  40. inzmru’s avatar

    nameste :

    wszystkie te atawizmy (z punktu widzenia postczłowieka, a nawet: zwłaszcza z punktu widzenia postczłowieka)

    VETO! Postczłowiek bez cielesności to sam post.

  41. Marceli Szpak’s avatar

    nameste :

    Czy polega ono na wymianie poglądów oko‐w‐oko nad armaniakiem i cygarem, czy wspólnych akcjach w realu, typu zbieranie podpisów pod czymś albo wyśmiewanie uczestników konwentów, czy wreszcie oddawaniu się typowo białkowym formom zmiany świadomości, przez alko, trawę, wongiel, seks, wspólny śpiew – wszystkie te atawizmy (z punktu widzenia postczłowieka, a nawet: zwłaszcza z punktu widzenia postczłowieka) stanowią mocną dobiałkową grawitację.

    Nah, chyba. W grupie, którą omawiamy (i w praktycznie każdej jej odmiania, jaką zaliczyłem w internetach i na żywo) spotkanie białko w białko to tylko jakiś aspekt całości komunikacji, wcale nie specjalnie ważny, konieczny czy szczególniej atrakcyjny. Przeciętnie komunikacja zachodzi na trzech, powiedzmy czterech kanałach (blip, fb, g+, blogi, jak ktoś ma) i to są drogi, którymi siłą rzeczy przyjmujemy większość informacji na swój temat i środki, jakimi posługujemy się na co dzień „poznając się wzajem”.

    Next: nadchodzi ta chwila, że ktoś wpada na pomysł, żeby się spotkać. Wersja na bogato, zwana tu ‘dewirtualizacją’, albo normalnie, bo jesteśmy w okolicy i hej, a może by tak. Żadna z tych opcji jednak nie zmienia podstawowego faktu, że takie spotkanie białko w białko to najmniej fortunna okazja do wyrobienia sobie dodatkowych opinii o człowieku, z którym gadasz na necie od długiego czasu. W porównaniu z resztą kontaktów ta forma jest zawsze lekko podszyta spięciem – bo co, jak się okaże, że on ona jest gruby/gruba i pryszczaty, a ty się od zawsze boisz podświadomie grubych i pryszczatych), ma irytujący śmiech, głos i nie wytrzymuje kolejnych kolejek wódy i zaczyna pierdolić od rzeczy; stresem, że samemu coś pierdolniesz, co nie będzie się zgadzało z internetem (autokreacja wymykająca się spod kontroli, teh horror) i ogólną niezręcznością spotkań międzyludzkich, bo na przykład nie jesteś dobry w small talku, a jak się męczysz to jesteś sarkastyczny.

    And here’s magic: nie wiem, czy mam tyle szczęścia do ludzi z netu, których spotkałem na żywo, czy to jakaś bardziej ogólna zasada, ale średnio po pierwszych 5 minutach białko przestaje istnieć – to, co siedzi przede mną i ze mną gada, to jest ten sam awatar, który widze co rano, jak włączam fejsa, nie Grzegorz, który mi się wziął i przedstawił przed chwilą, kompletnie mnie nie obchodzi, jak wygląda i się zachowuje, normalnie z nim rozmawiam, jak 20 minut temu na czacie, kiedy się akurat umówiliśmy. Jego białkowość jest czymś wtórnym, atawistycznym i nieistotnym, choć oczywiście zawsze przyjemnie najebać się z kimś, kogo jeszcze nie widziałeś najebanego, tylko czytałeś co w takim stanie pisał.

  42. sheik.yerbouti’s avatar

    Marceli Szpak :

    oczywiście zawsze przyjemnie najebać się z kimś, kogo jeszcze nie widziałeś najebanego, tylko czytałeś co w takim stanie pisał.

    Tu oczywiście występuje ryzyko znane z dawnych kronik – znamy tylko te świadectwa upojenia, kiedy autor był w ogóle w stanie jeszcze coś napisać. Spotkanie „białkowe” może błyskawicznie minąć ten umiarkowany słupek i pokłusować dalej, znacznie dalej.

  43. babilas’s avatar

    sheik.yerbouti :

    A, B, C itd. nie są sferycznymi krowami, tylko ludźmi mającymi określone upodobania, zainteresowania i osobowości, zatem poszczególne relacje są bardzo różnorodne, asymetryczne

    Do tego momentu po wielokroć zgoda.
    Ale dalej...

    i dodatkowo mocno podatne na grupową dynamikę, gdzie herszt‐trendsetter/ka ma znaczny wpływ na relacje pozostałych między sobą (na plus i minus).

    Gdzie Ty widzisz jakichś trendsetterów, hersztów, samice alfa, siusiakizm, polowania z nagonką i w ogóle(*)? Oczytałeś się „Chłopców z Placu Broni” za młodu i teraz świat tym mierzysz, jak nie przymierzając Žižek Lacanem? Z faktu, że czytamy i komentujemy blogi, które piszemy nie wynika nic poza tym, że czytamy i komentujemy blogi, które piszemy. Każdy na własną rękę, na swój własny sposób i zupełnie własne ma z tego powodu refleksje.

    (*) – Jest oczywiście całkowicie prawdopodobne, że to wszystko jest, gdzieś głębiej, niezauważalne dla tych, co epidermalni względem. Jeśli tak, to dobrze mi z tą moją nieświadomością.

  44. sheik.yerbouti’s avatar

    babilas :

    Gdzie Ty widzisz jakichś trendsetterów, hersztów, samice alfa, siusiakizm, polowania z nagonką i w ogóle(*)

    Wchodzisz na czyjegoś bloga doskonale impregnowany na tego kogoś sympatie i antypatie, idiosynkrazje i śmiesznostki? Nie reagujesz ze współkomentującymi? A społecznościówki to już w ogóle gra społeczna pełną gębą.

    jest oczywiście całkowicie prawdopodobne, że to wszystko jest, gdzieś głębiej, niezauważalne dla tych, co epidermalni względem. Jeśli tak, to dobrze mi z tą moją nieświadomością.

    Właśnie tak. Można zauważać, można nie. Zresztą z faktu, że zauważam np. moje zdenerwowanie i narastające somatyczne oznaki stresu nie wynika, że mogę się ot tak, przestać denerwować. Czasem lepiej z nieświadomością (ja? nerwowy? adzietam).

  45. czescjacek’s avatar

    babilas :

    jak nie przymierzając Žižek Lacanem

    Lacan jest dla Žižka ledwie pretekstowy.

  46. mrw’s avatar

    babilas :

    Gdzie Ty widzisz jakichś trendsetterów, hersztów, samice alfa, siusiakizm, polowania z nagonką i w ogóle(*)?

    Like, totalnie wszędzie.

  47. astragalizo’s avatar

    W zasadzie zgadzam sie, oprocz

    Na przykład, grupa jako całość podtrzymuje z inercji wirtualny (a nawet i realny) kontakt z kimś, kto w realu okazał się chamem‐i‐bucem: trwa spektakl, dla części publiczności ukryty.

    Uwazam, ze nigdy nie jest tak, ze ktos ~*nieoczekiwanie*~ okazal sie w realu chamem i bucem; to zawsze bylo jasne i oczywiste od samego poczatku, tylko ze, jak, w sieci latwiej uruchomic mechanizmy Niedowiary i Wyparcia, bo cham i buc nie wlazi ci z chamstwem i bucerstwem na twarz, nie wchodzi w twoja prywatna przestrzen, nie pochyla sie nad toba bardziej i bardziej, nie blokuje przejscia w waskim korytarzu i tak dalej; stad tylko krok wlasciwego ludziom optymizmu, ze „ten buc i cham na pewno nie jest takim bucem i chamem”, „przeciez tak naprawde nie ma takich ludzi”, „niemozliwe, zeby on byl prawdziwy”.

    Dla wiekszosci ludzi, jak sadze, faktycznie istnieje spora roznica miedzy niedotykalna narracja w sieci, jaka jest kazdy czlowiek, zanim z niej wyjdzie, a zywym cialem, ktore mozna dotknac i sprawdzic, ze zyje, a jak mu sie powie cos niemilego, to sie krzywi i ma twarz, na ktorej widac, ze sie krzywi i jest mu smutno; uwazam, ze wiekszosc ludzi postepuje niemadrze, nie dostrzegajac roznicy miedzy „ludzka twarz przede mna” a „brak ludzkiej twarzy przede mna”; to jest b istotna roznica.

    Oczywiscie, mnie to nie dotyczy, poniewaz od samego poczatku nie mam ludzkich uczuc, ale nawet dla mnie roznice miedzy internetem a dewirtualizacja sa na przyklad takie, ze na internetach wystarczylo by, hipotetycznie, splonkowac chama i buca i osiagnac w ciagu kilku sekund wyjsciowe, edenskie piekno i dobro, tymczasem na dewirtualizacji nie mozna nikogo splonkowac; mozna kogos unikac, ale to dziala wylacznie, jesli ten ktos rozumie i przestrzega podstawowych zasad wspolzycia spolecznego, mozna tez komus powiedziec „spierdalaj”, ale wiekszosc oblesnych chamow i bucow jest przyzwyczajona, ze ludzie tak na nich reaguja (inaczej nie byloby ich tu, inaczej nie byloby ich w internecie), wobec czego takie „spierdalaj”, ktore dla przecietnego czlowieka jest szczytem niegrzecznosci i oznacza niemal natychmiastowe zerwanie stosunkow towarzyskich, dla nich jest jak ugryzienie komara albo jak pani od matematyki pieszczotliwie, jak mylnie sadza, trzaskajaca ich po glowie.

    Oczywiscie, czysto hipotetycznie.

  48. softmatsg’s avatar

    Nawet nie wiecie jak wam czasami zazdroscimy tych dewirtualizacji.

  49. wo’s avatar

    mrw :

    Like, totalnie wszędzie.

    Z kolei na przykład znany blogger obywatelski Coryllus wszędzie widzi zawistników, którzy mu zazdroszczą talentu pisarskiego.

  50. mrw’s avatar

    wo :

    Z kolei na przykład znany blogger obywatelski Coryllus wszędzie widzi zawistników, którzy mu zazdroszczą talentu pisarskiego.

    100% racji, panie redaktorze.

1 · 2 · 3 ·

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *