uwolnić komcie!

PRZEPRASZAM za rozmiar i pewną niezborność tej blogonoty, pisanej w niedoczasie, w bólu głowy i oszołomieniu nieustającym potopem (pada i pada, no i robota krzyczy o uwagę).

strumienie

Zaczyna się od starego pomysłu na inny paradygmat GUI niż desktop, na którym pootwierane i piętrzące się w stosach windows pokazują – we właściwy, zależny od typu sposób – zawartość dokumentów. Ten alternatywny paradygmat opiera się na chronologicznym strumieniu zdarzeń‐danych (typu: umówione spotkanie, stworzyłem nowy dokument, nadszedł mail, z kanału RSS wskoczyła nowa pozycja, zmodyfikowałem dokument, tu‐a‐tu skomentowałem coś itd.). Nie jest to koncept zaskakujący, zdążyliśmy się już przyzwyczaić do roli rozmaitych strumieni (danych i zdarzeń), zaskakujące może być co najwyżej postawienie strumieni(a) w centrum, jako kategorii organizującej współpracę osoby (post)ludzkiej z cyberprzestrzenią.

Klops polega na tym, że strumienie więzną dziś w nieco obcym dla siebie środowisku desktopowym. Tam, gdzie możliwa (i pożądana, i potrzebna) byłaby rozmaitość operacji na strumieniach i rozmaitość form ich wizualizacji, mamy żałosny wybór typu „komentarze wątkowane czy ciurkiem?”, bo tak sobie wymyślili implementatorzy konkretnego systemu i guzik ich obchodzi potencjalna przydatność takich np. operacji, jak wydzielenie podstrumienia elementów spełniających jakiś warunek (filtrowanie), łączenie strumieni, wycinanie przedziałów wg czasu, poszerzenie strumienia o elementy wskazywane (referred) przez te już należące do strumienia, domknięcie takiego rozszerzenia (czyli poszerzanie w iteracji, póki można), albo przeciwnie, wydzielenie tych elementów, do których już żaden inny się nie odwołuje), itd. Nie mówiąc już o wstrząsającej możliwości utworzenia lokalnej kopii i zapamiętania wskazanego odcinka strumienia.

Brzmi to dość abstrakcyjnie, polecałbym zatem przećwiczenie wyobraźni na strumieniu blipnięć (kto zaś nie zna blipa, niech zajrzy do ANEKSU na końcu blogonoty). To, co jest tu najistotniejsze, to zuniformizowany schemat danych: każde blipnięcie ma tę samą postać, to od treści zależy, że czytelnik będzie traktował jedno z nich jako komentarz do drugiego (albo i: kilku innych; blipnięcia nie tworzą czystej, drzewiastej hierarchii).

Jest to więc fajnie zmontowana paczka informacji, która świetnie się nadaje na atom komunikacji.

ograniczenia czasu i przestrzeni

Nikt nie jest w stanie objąć (cokolwiek by to znaczyło) całości cyberprzestrzeni. Model desktopowy i klasyczne narzędzia browse & search dają jednak iluzję, że to (teoretycznie) możliwe. Głównie dzięki temu, że metaforyczne papiery na naszym metaforycznym biurku spokojnie sobie leżą tak, jakeśmy sobie zażyczyli, a zmienią się (lub swoją zawartość) na nasze wyraźne życzenie.

Strumienie natomiast pędzą same, jak szalone. Ciągle coś z przodu przybywa, a z tyłu umyka, jako przestarzałe (tzn. wychodzi spoza ram naszego obserwacyjnego kadru czasowego, ten zaś musi być skończony, bo sie dane przeleją).

Dzisiejsze „platformy społecznościowe” typu facebook przez swoją sztywną strukturę stwarzają wrażenie, że informacje tam wprowadzane (przez wyrobników kontentu) są osiągalne, dostępne. Ale to też tylko iluzja. W rzeczywistości strumienie danych (branych z zewnątrz i prezentowanych na wall’ach i tych – zwłaszcza – dopisywanych w komentarzach) są dostępne przez chwilę. Gdy zaś znikną w czeluściach serwerów, trzeba się bardzo napocić, by coś starszego wyciągnąć na światło dziennie i (jakoś) z tego skorzystać.

Gdybyśmy jednak mieli wygodne narzędzia do opanowania tego pędu strumieni, przez filtrowanie, wizualizacje bardziej zaawansowane niż liniowy „ciurek”, tworzenie lokalnych kopii elementów (podstrumieni), którym z jakichś względów chcemy się przyjrzeć na spokojnie (allbo zachować na przyszłość)? Gdyby istniały narzędzia zdolne do przeszukiwania i selekcji danych w całym wszechświatowym strumieniu strumieni zdarzeń‐danych? Chapnąć gdzieś strumyczek dzisiejszego programu TV. Zmięszać go ze strumieniem personalnego kalendarza. Dostrzec film w luce czasowej, o którym chyba kiedyś pisał coś ^michio. Znaleźć jego komentarze z tytułem (czy linkiem do IMDB) w treści i zażyczyć sobie ich poszerzenia o „komcie‐do‐komcia”.

Ale tak się nie da. Jest tyle różnych miejsc, w których obowiązują różne przestrzenie nazw (osób), różne reguły szukania, różne formaty danych. Gugiel ma swoje (znane powszechnie) ograniczenia. Koniec końców pytamy się wprost (jeśli mamy taką możliwość), a autor odpowiada: tu‐a‐tu #mam‐o‐tym‐notkę.

Jedną z głównych przyczyn tego smutnego stanu rzeczy jest zniewolenie komentarzy.

uwolnić komcie!

To na tym polega interaktywny charakter współczesnego internetu: ludzie komentują. Cóż po blogu, gdy brak mu komcionautów. Portale bez foruma czy artykuły bez możliwości skomentowania dzisiejszego internautę odrzucają. W takiej stricte odbiorczej sytuacji stajemy oko w oko ze śmiercią społeczną kultury: wszyscy piszą, nikt nie czyta. Bo po co, jeśli nie można wyrazić swojego zdania. (Tak, dramatyzuję, dla uwypuklenia itd.)

Tymczasem zaś komentarze pozostają we władztwie możnych. Zarządców portali, właścicieli facebooka. To na ich serwerach zamieszkują komentarze, więc czują się ich, poniekąd, dysponentami. Moderują. Kiepsko wyświetlają, nie udostępniają, kasują. Każą się rejestrować, żeby podnieść sobie klikalność i mieć komu wciskać jedyny ważny dla nich strumień: strumień reklam.

Ale mamy enklawy, opierające się najazdowi kapitału na internet. Na przykład Usenet, funkcjonujący dzięki (głównie akademickim) serwerom NNTP, dziś praktycznie martwy. Albo przestrzeń nazw (oznaczających głównie osoby, internautów): adresy mailowe. Owszem, za każdym adresem mailowym stoi jakiś serwer (z mailboxem), ale nawet Google wie, że gmail nie zmonopolizuje w pełni ruchu mailowego; domeny pocztowe (i obsługujące je serwery) długo pozostaną hm, niepodległe (jako całość), bo – cóż – ludzie (i instytucje) chcą/muszą się odróżniać, a sieciowi prowajderzy – zarabiać.

Te dwie enklawy dają (teoretyczną) nadzieję, że możliwe jest uwolnienie komciów spod władzy serwisów i ich właścicieli. Potrzebna byłaby do tego

globalna przestrzeń adresowa

Ale już taką mamy: każdy ma (albo może mieć w sekundę) adres mailowy. A nawet kilka. Niesmak i sprzeciw budzą dążenia takiego facebooka, aby „przywiązać osobę‐w‐sieci do PESELA” (mówiąc metaforycznie). To cholerne korpo usiłuje zamknąć tożsamości sieciowe w swojej hm, globalnej książce adresowej, którą będzie dowolnie i poza kontrolą zarządzać. Niedoczekanie, Zuckerberg!

Są też inne rodzaje potwierdzania tożsamości, np. OpenId. To, co jest naprawdę potrzebne/interesujące, to możliwość (po stronie odbiorcy) sklejania iluś [takich] tożsamości w jedną, nazywalną wg gustu. W ten sposób różne wcielenia tej samej osoby mogę połączyć (razem z ich outputem), można by też tworzyć (łatwo) nazywalne grupy.

Potrzebne też będzie

miejsce na serwerach (w „chmurze”)

aby gdzieś te komentarze (powiedzmy: wyglądające jak blipnięcia) przechowywać. Czy istnieje jakaś technologiczna bariera? Nie, wystarczy wyobrazić sobie zasoby zaangażowane w sieci peer‐to‐peer, rozmaite tam torrenty, sieć TOR itp. No i klasyczny przykład serwerów newsów (Usenet).

Odrębną kwestią jest zdolność przechowywania własnych strumieni (zawierających, bo inaczej nie bardzo ma to sens, kopie danych zassanych z sieci). Tu dwie uwagi. Po pierwsze, i tak przechowujemy (jakim cudem?) gigabajty danych, jeśli nie na dyskach, to w tym czy innym dropboksie. A po drugie – i to jest pocieszające – osoba (post)ludzka jest w stanie interreagować z bardzo drobniutkim wycinkiem całej sieci. Tu limity dotyczą ograniczeń percepcyjnych, nie technologicznych.

Jedynym wąskim gardłem pozostaje

oprogramowanie

Co miałoby robić? Wyobraźmy sobie niniejszą blogonotę. Ma swój adres (permalink, URL). Ktoś gdzieś w sieci mówi coś na jej temat (przywołując ten URL). Nasz software powinien umieć wyłowić tę paczkę informacji z internetu i wstawić do strumienia. Tylko od sprytu konstruktorów UI zależy, jak wygodnie automat wyświetli ten strumień (komciów) za każdym razem, gdy osoba zainteresowana każe (powiedzmy:) przeglądarce wyświetlić na ekranie niniejszy tekst. Co więcej (w zgodzie ze „strumieniową filozofią”), ten (sub)strumień komentarzy możemy włączyć do własnych strumieni, zrobić mu kopię, dopisać własne komentarze (adresujące je „publicznie” albo z restrykcjami).

A portale, facebooki, google+ czy inne psychiatryki24 niech się cmokną w pompkę.


ANEKS

Blipnięcie to paczka informacji, która ma (może mieć):

  • swój URL;
  • odwołania do innych (wcześniejszych) blipnięć;
  • linki prowadzące na zewnątrz [strumienia blipnięć];
  • treściową zawartość: tekst, obrazek, albo embedded video;
  • #tagi, czyli specjalne znaczniki tekstowe, dzięki którym strumień blipnięć może być filtrowany (w intencji: ze względu na treściową zawartość);
  • ^tagi, wskazujące osoby (inaczej: elementy wyróżnionej przestrzeni nazw, przypisanej użytkownikom);
  • autora, czyli wyróżniony ^tag, wskazujący osobę, która powołała blipnięcie do życia.

A wszystko to mieści się w zgrabnym, małym prostokącie na ekranie, w czytelny sposób prezentujacym wszystkie wymienione elementy. Żeby to było możliwe, wprowadzono ograniczenie na rozmiar tekstu [max 160 znaków], niemniej, zdumiewające jest, że w tym schemacie komunikacji – a używamy #ttdkn blipa jako wielowątkowego multi‐chatu – da się przekazać mnóstwo sensownych (i bezsensownych) informacji. Jeśli tylko ma się czas.

Czego tu nie ma? Ano, adresata (blipnięcia). Domyślnie będzie ono widziane [=wyświetli się na tzw. kokpicie] przez te osoby, które obserwują (follow) ^autora, oraz te, dodatkowo, które „zapisały się” na zawarte w blipnięciu #tagi. Ale nietrudno wyobrazić sobie uogólnienie – choćby wg wzoru google+ – w którym brak wskazania adresata oznacza „publiczny” charakter blipnięcia, a jego (jakaś) specyfikacja ogranicza zdolność przeczytania do wskazanych osób (i/lub wyklucza inne).
POWRÓT

  1. inz.mruwnica’s avatar

    To co piszesz legło u podstaw mojego dawnego pomysłu Facebook killer.

    Pozostają dwie kwestie:

    1) techniczna: czy operacje na strumieniach trafiają do strumienia. „Pamiętam jak dwa tygodnie temu skompilowałem sobie taki ładny wątek”. I teraz: „gdzie to było?”, czy „jak ja to zrobiłem?”.

    2) kwestia prywatności jest nierozwiązywalna. To znaczy pytania „kto może mówić?” i „kto może słuchać?” nie dadzą się sprowadzić do jednego frameworku. Ale może ja o tym napisze osobno.

  2. nameste’s avatar

    @ inz.mruwnica:

    Sorry, miałem się odnieść do „Facebook killer” (ponownie i z uwagą czytałem), ale zmogła mnie rozległość tematu i niesprzyjające okoliczności przyrody.

  3. lewy.dolny’s avatar

    Mnie się wydaje, że trochę podobne idee leżały u podstaw Google Wave – cokolwiek gdzieś piszesz, gdziekolwiek piszesz (maile, blogonotki, komcie), trafia w jedno miejsce i łatwo możesz do tego wrócić, zarządzać tym, robić z notki komcie, z komciów maile, zobaczyć czy coś się wydarzyło itd. Nie mówię, że realizacja była taka, ale ideę chyba właśnie mieli taką. Pamiętam że tak to zrozumiałem na ich pierwszej prezentacji. A potem się (1) nie przyjęło się (2) bo było zbyt skomplikowane, bo jak sobie spokojnie pomyślisz ile różnych rzeczy możesz chcieć zrobić w takim interface to pojawiają się wielkie mrowia guziczków, czyli robi się zabawka dla świrów i taki własnie był Wave.

    Obawiam się że to jest problem wszystkich rzeczy uniwersalnych / unifikujących w internecie. Są takie próby w sieci (pod hasłem: połączmy to w jedno, niech wszystko trafia w jedno miejsce) na różnych płaszczyznach (np. słynny komunikator Onetu o nazwie MyTribe) i żadne się nie udają.

  4. inz.mruwnica’s avatar

    lewy.dolny :

    bo było zbyt skomplikowane

    Nawet nie. To było zbyt inne. Dlatego G+ jest klonem Facebooka, bo to jest coś co ludzie przyjmą. Wystarczy odrobinę inna idea „friendowania”, którymi są kółka i już powszechne niezrozumienie i panika.

    Ja pisząc o „facebook killerze” miałem tego świadomość, że trzeba jakoś ludzi wprowadzić do systemu. „Zostaw komentarz na marginesie książki” to jest coś co wszyscy załapią. A pomysł polegał na tym, że dopiero po oswojeniu się okazałoby, że „zostaw komentarz na marginesie książki” i „napisz książkę” to są nieodróżnialne w systemie operacje.

    A w ogóle to nie są niestety rzeczy na internet. To trzeba by siąść i przedyskutować na żywo z machaniem łapami i mazaniem po tablicy. To jest za gęste.

  5. Ausir’s avatar

    Nie wiem, czy Wave się nie przyjął bo był zbyt inny. Wydaje mi się, że jednak dlatego, że spieprzyli implementację, kompletnie nie integrując go z pozostałymi produktami gugla (co ich czegoś nauczyło w przypadku G+).

  6. lewy.dolny’s avatar

    @inz.mruwnica :

    Ja się bardziej odnosiłem do ego co pisał nameste a nie do Twojego facebook killera, ale to te same okolice.

    Problem jest też w tym, że generalnie ludzie tacy jak my, którzy piszą notki i się przejmują tym tym co piszą, potem komciują i się przejmują tym jak komciują i jeszcze chcieliby wiedzieć co inni na to, i jeszcze poważnie to traktują, to jest jakiś promil z promila z odpadu z marginesu internetu. Ludzie generalnie klikają + wklejają + coś pierdolną i zapominają. Internet jest taki jak komcie na Onecie tzn, 50% jest bez związku z niczym, a nawet pozostałe 50% jest na podstawie tytułu i zajawki a nie tekstu. Aby ino coś pierdnąć. Jedyne osoby zaagażowane to zawodowe trolle, bo to sens ich życia (jakieś tam czułe wojtki itd.)

    Dlatego moim zdaniem raczej żaden taki porządkujący system nie ma szans na masowość. Więc nie jest to facebook killer tylko raczej wordpress addon :)

  7. nameste’s avatar

    lewy.dolny :

    to jest jakiś promil z promila z odpadu z marginesu internetu

    No i co z tego? Po pierwsze, każde narzędzie da się użyć z sensem lub bez (sprawdzić czy mamy pod ręką kryteria). A po drugie, bywają przypadki, że hobbystyczne zabawy nerdów podbiły szerokie rzesze (ja wiem? wordpress?), a z kolei z trudem wymodzone zabawy wielkich korporacji, sporządzone po R&D wartym megabaksy, robiły dość szybko #pffff. Kwestia celowości /„podboju świata” to zupełnie odrębny temat, po prawdzie niezbyt dla mnie (na dziś) interesujący.

  8. Jubal’s avatar

    Hmm, czy Ty nie wynajdujesz właśnie czegoś w rodzaju identi.ca?

  9. nameste’s avatar

    @ Jubal:

    To trochę takie pytanie, jak „czy Blip wystarczy, aby uwolnić komcie”. Nie, oczywiście, blipnięć (czy statusów identi.ca) nie da się oderwać od „serwera” (platformy), poza takim sensem, że ileś klientów potrafi je wyświetlić. Nie ma mowy o nałożeniu na cały internet (w sensie rozmaitości jego form) warstwy w XMPP, zdolnej do uwolnienia komciów spod władzy serwisów. Chociaż, może, jest to do pomyślenia? (Oczywiście limit 160 czy 140 w takim zastosowaniu skutecznie blokuje ten pomysł.) Przyparty do muru muszę zeznać, że nie znam się na technikaliach.

  10. AJ’s avatar

    Stephen Fry promuje jakiś taki unifikator komci (choć może bardziej ocen).

  11. nameste’s avatar

    @ AJ:

    To chyba kolejny serwis (nieważne, co tak naprawdę oferuje), do którego trzeba się przywiązać, żeby cokolwiek.

  12. ytazz’s avatar

    Ausir :

    Nie wiem, czy Wave się nie przyjął bo był zbyt inny.

    Dla jednych jak widać był. Dla innych nie, szczególnie dla tych, którzy podobne rozwiązania znają z korpo intranetów.

    Wydaje mi się, że jednak dlatego, że spieprzyli implementację, kompletnie nie integrując go z pozostałymi produktami gugla (co ich czegoś nauczyło w przypadku G+).

    To raz, a dwa to było cholernie wolne. Przy większych powiedzmy kilkudziesięcio elementowych falach, jakakolwiek operacja była niezłym sprawdzianem cierpliwości.

  13. nameste’s avatar

    Zob. też odprysk dyskusji pod tą notą.

comments are now closed.